Sąd: To nie oni zabili portierkę na uniwersytecie

Sędzia podkreślał, że był to kolejny proces, który wymagał szybkiego rozwiązania ze względu na oczekiwania opinii publicznej.

- Jego pierwszy etap był totalnym chaosem – stwierdził sędzia Dariusz Ścisłowski. – Śledztwo było prowadzone całkowicie po omacku.

Henryka Kleczyńska została zamordowana osiem lat temu. Była portierką uniwersytetu przy ul. Mickiewicza. Sprawcy udusili ją i ukradli sprzęt komputerowy. O zabójstwo zostali oskarżeni Anna G., Robert K. i Waldemar O.

Anna G. w czasie śledztwa przyznała się do udziału w tej zbrodni i obciążyła nią swojego konkubenta Roberta K. i jego kolegę. Mówiła, że w nocy zapukała do drzwi uniwersytetu, powiedziała portierce, że zepsuło jej się auto i musi wezwać pomoc. Dozorczyni otworzyła. Wtedy do środka wtargnęli mężczyźni. Pobili portierkę, w wyniku czego kobieta zmarła.

W trakcie śledztwa Anna G. odwołała swoje słowa, stwierdziła, że wszystko się jej przyśniło, mówiła też, że chciała pogrążyć kolegę i byłego konkubenta, który zostawił ją z dzieckiem dla innej kobiety.

Pomimo tego prokuratura oskarżyła całą trójkę. Zostali przebadani wariografem, ale wynik był na ich korzyść. Zeznawał też świadek incognito, którego powołał prokurator.

- Świadkowie opowiadali niestworzone historie. Prokurator niczym orkiestra na Titanicu, grał do samego końca – mówił sędzia Ścisłowski, uznając zeznania Anny G. jak i świadka incognito za całkowicie niewiarygodne. - Zeznania Anny G., która pragnąc zemsty na swoim byłym konkubencie i jego znajomym okazały się dla prokuratury jak dżoker w talii.

Dzisiejszy wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura, która domagała się 25 lat pozbawienia wolności dla obu mężczyzn i 15 lat więzienia dla kobiety zapowiedziała apelację. Oskarżeni do końca utrzymywali, że są niewinni.