Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Rozmowa miesiąca: Chciałbym kiedyś powiedzieć: mam lekarstwo na raka!

MM Trendy
Sebastian Wołosz
Prof. Jan Lubiński zawodową karierę poświęcił na walkę o życie innych. Wraz ze swoim zespołem wypowiedział wojnę nowotworom. Nam opowiada, co dzieje się poza kliniką i uczelnią. O tym, dlaczego uczyć zaczął się dopiero w siódmej klasie szkoły podstawowej, gdzie i z kim chodził na randki, dlaczego kibicuje Pogoni i za co podziwia wnuki.

Tekst: Anna Folkman / Foto: Sebastian Wołosz

- Panie profesorze, zawsze rozmawiamy na poważne tematy. O pańskich sukcesach, odkryciach, które pomagają w walce z nowotworami. Jak znalazł się Pan w miejscu, w którym jest dziś? Zawsze pociągała pana nauka?
- Mój rodzinny dom, to środowisko intelektualne. Pochodzę z rodziny nauczycielskiej, w której zaszczepiano chęć czytania i interesowania się światem. Pod choinkę, oprócz zabawek, dostawałem książki. Lubiłem je czytać. Sienkiewicza przeczytałem z wypiekami na twarzy już we wczesnej podstawówce. Mama uczyła przedmiotów ścisłych, ale po nocach czytała książki i to ona najczęściej mi je podrzucała. Tata był nauczycielem wychowania fizycznego. Razem z bratem mieliśmy spokojne życie. Trzeba było tylko się uczyć i być grzecznym. Pilnowano nas i ten, kto dobrze się uczył, zyskiwał. Nie było mowy o jakichkolwiek nieobecnościach, lekcje odrabiało się od razu po powrocie do domu. Dzięki oczytaniu i informacjom zdobytym z czasopism właściwie nie musiałam się uczyć. Pierwszy raz podręcznik szkolny otworzyłem w 7. klasie.

- Co się stało?
- Wtedy po raz pierwszy dostałem dwóję. Do tego czasu miałem same bardzo dobre stopnie. Na jednej z lekcji geografii zostałem wywołany do odpowiedzi i zapytany o dopływy Amazonki. Nie znałem odpowiedzi. Popłakałem się, było mi wstyd. Po powrocie do domu zajrzałem do atlasu. To był dla mnie sygnał, że trzeba zacząć się uczyć.

- Później już cały czas pochłaniała nauka?
- Czasy liceum i studiów były bardzo intensywne. Z Przechlewa, gdzie mieszkałem, dojeżdżałem do szkoły 25 km dzień w dzień. Całą szkołę średnią się uczyłem. Kiedy pojawiły się profilowane klasy, wybrałem profil biologiczno-chemiczny. Zacząłem wybijać się głównie z przedmiotów ścisłych. Brałem udział w olimpiadach, reprezentowałem szkołę itd. Ogólniak skończyłem z samymi piątkami, z jednego przedmiotu miałem tylko 4 i było to przysposobienie obronne. Chyba niecelnie strzelałem.

- Razem z bratem nie myśleliście o tym, żeby zamiast czytać, pobiegać po podwórku?
- Oczywiście, byliśmy normalnymi dziećmi. Z kolegami bardzo dużo graliśmy w piłkę ręczną. To było wtedy bardzo popularne. Byłem wyrośniętym chłopakiem, więc odgrywałem istotną rolę. Kiedy teraz oglądam mecze ręcznej, robię to z sentymentem. Sport i nauka były wyważone w naszym domu. Dzięki temu, że tata uczył wf-u, ze szkolnego magazynu mogłem pożyczyć różne sprzęty. Dysk, kulę, oszczep i mogliśmy z kolegami sobie ćwiczyć. Z zapartym tchem śledziliśmy olimpiady. Obejrzenie transmisji gdzieś z Japonii, gdzie Polacy zdobywali medale, było nie lada przeżyciem. Tak byliśmy tym zafascynowani, że potem odtwarzaliśmy różne dyscypliny sportowe, m.in. boks.

- Zdarzały się kontuzje?
- Boksowaliśmy bez rękawic, ale na szczęście nic poważnego się nie działo. Mam jednak wybite zęby. Stało się to podczas gry w piłkę ręczną, kiedy spadłem na żuchwę. To było w podstawówce, naruszone zostały zęby stałe. Do dziś są nieco pokrzywione i przyczyniły się do wady zgryzu, ale w ogóle mi to nie przeszkadza.

- Kiedy w pana życiu pojawiła się medycyna?
- Widziałem jaką rolę pełnił lekarz w życiu mojej miejscowości. To mi się podobało. Na studia do Szczecina zostałem skierowany z nakazu. Kierowano nas do Szczecina, bo trzeba było zasiedlać te tereny. Nie było szczególnej lekarskiej tradycji w mojej rodzinie. Byłem pierwszy, który zapoczątkował medyczne zainteresowania. Mój brat dołączył do mnie i dziś jest moim sąsiadem - profesorem w klinice okulistyki tuż obok. Jeden z moich synów jest laryngologiem. W środowisku medycznym jest jeszcze wielu innych moich krewnych, kuzynów. Mama była dwunastym dzieckiem w swojej rodzinie. Dzięki temu tylko w naszym mieście jest około dziesięciu moich krewnych.

- Dlaczego spośród wszystkich dziedzin wybrał pan genetykę, onkologię?
- Onkologię, bo w uczelni pracowali wybitni patolodzy - prof. S. Woyke i prof. W. Domagała. To do nich dołączyłem. A genetykę wystudiowałem jako wyjątkowo obiecującą dziedzinę na początku lat osiemdziesiątych.

- Pośród nauki i książek był czas na miłość?
- Kończyłem się uczyć w bibliotece, zamykałem książki i szedłem na randkę. Z moją teraźniejszą małżonką. Chodziliśmy do kina, teatru. Zawsze mieliśmy mnóstwo tematów do rozmów, ale nie dotyczyły studiów, nauki. Ona kończyła informatykę i ekonomię, więc nasze profesje się nie zbiegały.

- Bardzo długo się państwo znacie. To pierwsza i jedyna miłość?
- Tak. Zakochałem się w swojej żonie i to bardzo. Czasy się zmieniły, mamy swoje lata i dziś tak często nie chodzimy do kina. Teraz w telewizji lecą filmy i interesujące programy, które razem oglądamy. Zresztą teraz już obowiązki ma się inne. Kiedy na świecie pojawiły się dzieci, potem wnuki, cały czas coś się dzieje.

- Działo się też wiele w życiu zawodowym. Małżonka była minister finansów, Pan odnosił kolejne sukcesy na płaszczyźnie medycznej.
- Owszem, były czasy przeciążenia pracą. Oboje byliśmy bardzo zajęci. Trzeba było to przeczekać i teraz już jest spokojniej.

- Ma Pan na półce zdjęcie wnuków?
- Tak, są wielką radością. Najmłodsza Zosia ma 1,5 roku, najstarszy jest Krzyś, który ma 14 lat, potem jest Paweł - 8 lat i Franek - 4 latka. Bardzo lubię spędzać z nimi wolne chwile.

- W wolnym czasie jest miejsce na sport?
- Zawsze. Jeżdżę na stacjonarnym rowerku, robię pompki. Kiedy jest cieplej, wyciągam rower i jeżdżę po okolicach Szczecina. Lubię też oglądać sportowe wydarzenia, które są w jakiś sposób bliskie memu sercu. Kibicuję naszym reprezentacjom piłki ręcznej, siatkówki, kolarzom i Pogoni Szczecin.

- Ma pan w domu szalik Pogoni?
- Owszem, ale dziś mecze oglądam już raczej w telewizji. Kiedyś chodziłem z chłopakami na stadion. To był klimat! Pamiętam jak wpadaliśmy na trybuny i z całych sił krzyczeliśmy „grają!”.

- Co uznałby Pan za swoje największe sukcesy?
- Życie pokazało nieoczekiwanie, że mam talent do tworzenia systemów - infrastruktury do prowadzenia nauki i jej wdrażania, do wcielania w życie tego, co udało się odkryć. Pracownie przy uczelni mają kilka milionów złotych przychodu ze sprzedawanej wiedzy, głównie stworzonych przez nas testów DNA. Największymi osiągnięciami były patenty badania genów BRCA1, CHEK2, a ostatnio badanie selenu. Udowodniliśmy związek niskiego stężenia selenu w organizmie z wysokim ryzykiem raka. Doszliśmy też do tego, że najprawdopodobniej utrzymanie odpowiedniego poziomu selenu w organizmie może uchronić przed rakiem. W tym celu sprzedajemy suplement diety w kropelkach z selenem. Chciałbym stworzyć odpowiednie struktury i doprowadzić do tego, by nasze pracownie naukowo-medyczno-wdrożeniowe, zaczęły żyć własnym życiem. Żebym nie musiał być już potrzebny.

- Myśli Pan o emeryturze?
- Spokojnie, jeszcze nie jestem zmęczony. Nie czuję tego. Może dlatego, że nie palę, nie piję, ćwiczę, zdrowo jem i pilnuję poziomu selenu.

- Zwieńczeniem badań, lat naukowej pracy byłoby stwierdzenie: mam lekarstwo na raka!?
- Ba! Oczywiście że tak! To byłoby piękne, gdybym któregoś dnia mógł wypowiedzieć te słowa. Prawda jest taka, że my to lekarstwo znajdujemy, ale krok po kroku. Nie ma jednego cudownego preparatu. Wyrywamy tę wiedzę kawałek po kawałku. Dziś w Zachodniopomorskiem mamy 30 proc. mniej raków jajnika niż 15 lat temu. To efekt programu, w którym z lekarzami POZ i pielęgniarkami środowiskowymi zebraliśmy dane o nowotworach w rodzinie. Chciałoby się, by było to 100 procent, ale cieszymy się z tego, co jest i działamy dalej.

Prof. Jan Lubiński jest genetykiem/onkologiem i jednym z najczęściej cytowanych w świecie polskich uczonych z obszaru medycyny. Jest założycielem i kieruje Międzynarodowym Centrum Nowotworów Dziedzicznych (MCND) w Szczecinie. Jest absolwentem i pracownikiem Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. Był także „visiting scientist” w Instytucie Pasteura w Paryżu, Instytucie Wistara i Instytucie Nowotworów Jeffersona w Filadelfii. W latach 1998 - 2011 był polskim konsultantem krajowym ds. genetyki klinicznej. Prof. Lubiński to badacz nowotworów dziedzicznych, m.in. dziedzicznego raka sutka i jajnika oraz dziedzicznego niepolipowatego raka jelita grubego. W 2009 roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W życiu prywatnym mąż dr hab. Teresy Lubińskiej, prof. Uniwersytetu Szczecińskiego, byłej minister finansów.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto