– Chyba mnie jeszcze tam na górze nie potrzeba, bo o mnie zapomnieli – mówi wzruszona pani Łucja. – Codziennie odmawiam pacierze, chodzę do kościoła, rozmawiam z Bogiem. Jak sobie o mnie przypomni, to mnie zabierze. Póki co, jakoś sobie radzę.
Prababcia z Radziwiłłów
W dzieciństwie nie było jej łatwo. Jej prababcia pochodziła z Radziwiłłów. Ojciec był gospodarzem. Mieli piękny folwark, dużo ziemi, las. Niańka pani Łucji źle ją chwyciła, kiedy ta była dzieckiem i zwichnęła staw biodrowy. Wtedy nie wiedziano, jak to „naprawić”, więc pani Łucja utyka. Ale pamięć ma doskonałą.
– Jeszcze cara pamiętam – opowiada. – Pamiętam jak ubrany był. Raz go widziałam. Dobre życie było za cara. Prześladowali wtedy Polaków, ale do tego, co później nastało, nie ma co porównywać. Jak Niemcy przyszli podczas I wojny światowej, też dobrzy byli. Kiedyś zaczęli nam wyrąbywać las i mama ich poprosiła, żeby przestali. Od razu jej posłuchali. Później zdziczeli... A Ruscy zawsze źli byli. Dzicy, napadali, rabowali, wszystko niszczyli. My przy lesie mieszkaliśmy, więc strachu co niemiara ciągle było.
Trudne czasy
Starsza pani opowiada mnóstwo historii z okresu I i II wojny światowej i komunizmu. Ojciec zmarł w 1938 roku. Została sama z mamą i siostrami. W czasie wojny strasznie się bały, bo jak Niemcy złapali w lesie Żydów lub partyzantów, palili wszystkie okoliczne domy. Udało im się przetrwać i utrzymać majątek.
– Po wojnie Ruscy wszystko nam zabrali – mówi dalej pani Łucja. – Cały nasz majątek przejęli: ziemię, budynki, las. Wszystko przyłączyli do kołchozu, w którym kazali nam pracować i płacili worek zboża za rok! Żadnych świąt nie było. Tylko robota i robota. Do kościoła zabraniali chodzić, księży prześladowali. Straszne czasy. Takie to chamy były! Dzicz po prostu!
Pani Łucja pracowała w kołchozie i 5 lat na poczcie. W 1957 roku przyjechała z mamą do Szczecina. Miały do wyboru: albo przyjąć obywatelstwo białoruskie, albo wyjechać do Szczecina. Inaczej wywieziono by je na Sybir. Siostry pani Łucji też tu trafiły. Jedna zamieszkała pod Szczecinem, druga w Koszalinie. Obie już nie żyją. Mama pani Łucji zmarła w 1968 roku. Od tego czasu najstarsza mieszkanka Szczecina mieszka sama.
Czysto i przytulnie
– Najpierw mieszkała przy Krakowskiej, później przy Piastów iWojciecha – opowiada sąsiad Romuald Szarkowicz. – Na Wojciecha miała straszne życie. Bardzo się żaliła. W trzypokojowym mieszkaniu trzy rodziny były. Alkohol lał się strumieniami, ciągłe awantury. Pisaliśmy podania do władz miasta, żeby przydzielili jej mieszkanie. Dopiero jak pani Sobolewska skończyła 100 lat, Związkowi Emerytów i Rencistów udało się załatwić dla niej kawalerkę.
W mieszkaniu pani Łucji jest czysto i przytulnie. Sama dba o porządek. Ma mnóstwo kwiatów. Od razu częstuje herbatą i ciastkami. Teraz czuje się szczęśliwa. Miasto trochę o nią zadbało. Chociaż świetnie radzi sobie sama, sąsiedzi starają się pomagać. Pani Jadzia robi zakupy. Pan Romuald i jego żona zabierają staruszkę na występy Kaziuków Wileńskich, które pani Sobolewska uwielbia. Syn siostrzenicy, Marek, odwiedza dwa razy w tygodniu i załatwia potrzebne sprawy.
– Trochę się zawiodłam na ludziach i straciłam zaufanie – dodaje pani Łucja. – Kiedyś byłam łatwowierna, ale niedawno chodził tu taki jeden, który się podał za pracownika gazowni i mnie okradł. Skromne oszczędności musiałam oddać. Dobrze, że mnie nie zabił.
Nie ma recepty na długowieczność. Może to wiara w Boga i gorące modlitwy oraz skromne życie, a może po prostu szczęście. Wnajbliższych planach ma wizytę w kinie. Wybiera się na film o Ojcu Świętym.
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?