Prezes nas wykiwał

Choć Spółdzielnia Mieszkaniowa "Dąb" wiedziała o sprzeciwie mieszkańców, za ich plecami dogadała się z operatorem sieci komórkowej. Podpisano umowę i by dopiąć swego Era GSM potrzebowała już tylko ekspertyzy o wpływie nadajnika na środowisko. Urzędnicy miejscy bez zająknięcia wydali pozwolenie na budowę. Roboty na dachu wieżowca rozpoczęły się na początku października.

– Nikt nas nie powiadomił o podpisaniu umowy, nikt z nami nie rozmawiał – mówi Barbara Wicenciak, mieszkanka bloku. Z sąsiadem pojechałam do Wydziału Urbanistyki i Administracji Budowlanej w Urzędzie Miasta. Pokazano nam dokumenty, że nadajnik nie jest szkodliwy i spółdzielnia wyraziła zgodę na jego postawienie. Zanieśliśmy list protestacyjny do spółdzielni. Prezes nie udzielił nam audiencji. Jeden pracowników powiedział, że nie ma żadnego zagrożenia. Potem sprawa ucichła na rok imyśleliśmy, że nadajnika nie będzie.

Spółdzielnia dysponuje opinią z Ministerstwa Ochrony Środowiska, która stwierdza, że nadajnik nie oddziałuje niekorzystnie na środowisko.

– Wszystkie pomiary wykazywały, że promieniowanie jest poniżej normy – tłumaczy Józef Karbowniczyn, prezes SM "Dąb". – Od anten się nie uwolnimy. Musimy wszyscy dostosować się do rozwoju cywilizacji.

Omaszcie na dachu lokatorzy dowiedzieli się we wrześniu ubiegłego roku, z kartki wiszącej na klatce schodowej. W budynku mieszka dużo starszych osób, która boją się, że nadajnik może niekorzystnie wpływać na ich zdrowie.

– Dlaczego tego nadajnika nie stawiają gdzie indziej? – denerwuje się Wicenciak. – Przecież w okolicy Reala jest dużo budynków handlowych i gospodarczych, które lepiej by się do tego nadawały niż blok mieszkalny.

– To, że antena znajduje się na dachu danego budynku oznacza, że w tym miejscu źle działały komórki, bo był słaby zasięg – mówi prezes Karbowniczyn. – Ludzie używają komórek, ale nie chcą mieć nadajników, to jak te komórki będą funkcjonować? To nie jest jedyny budynek naszej spółdzielni, na którym stoi antena.

Mieszkańcy wieżowca przy Gombrowicza obawiają się także, że maszt spowoduje uszkodzenia dachu i budynku.

– Każda ingerencja w konstrukcję bloku, każde wiercenie może coś zniszczyć. Te bloki nie są najnowsze, mają po dwadzieścia lat – obawia się pani Wincenciak. – Nie chcemy, żeby się potem okazało, że musimy płacić za remont z własnych pieniędzy.

Na te zarzuty prezes Karbowniczyn ma wytłumaczenie.

– W umowie podpisanej z operatorem jest zaznaczone, że wykonawca robót ponosi odpowiedzialność za wszystkie zniszczenia i naprawia je na własny koszt – dodaje. – Spółdzielnia zrobiła wszystko, żeby zapewnić spokój i bezpieczeństwo mieszkańcom bloku.

Komentarz:

Grzegorz Kaźmierczak

Szczypta szacunku

"To, że antena znajduje się na dachu danego budynku oznacza, że w tym miejscu źle działały komórki, bo był słaby zasięg"– powiedział nam prezes spółdzielni. Czy w takim razie, maszty należy stawiać wszędzie tam, gdzie telefony mają słaby zasięg? Na kościołach, zabytkach, wparkach krajobrazowych także? Osiedle oczywiście nie jest żadnym z tych miejsc, ale ma swoich mieszkańców. Co miesiąc płacą czynsze i to, a także zwykła przyzwoitość (w opisywanym bloku mieszka dużo starszych osób), obligują spółdzielnię dowyjaśnienia im, co będzie się działo nad ich głowami. Kartka papieru w klatce schodowej to za mało. Może lokatorzy wyraziliby zgodę na ustawienie masztu, gdyby SM "Dąb" potraktowała ich po ludzku?