Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Rozmowa miesiąca: Widzę w ludziach dobre strony

MM Trendy
Sebastian Wołosz
Po pięciu latach przerwy, w listopadzie opera przenosi się do odświeżonej, wyremontowanej siedziby na Zamku Ksążąt Pomorskich. Będą mocne nazwiska, wielkie spektakle. Szczegóły i plany zdradza szef instytucji Jacek Jekiel.

- Już jest Pan spakowany?
- Mentalnie jestem spakowany od wielu miesięcy. Dla mnie i dla wielu innych ludzi, którzy pracowali w operze przed wyprowadzką, to zupełnie nowe miejsce, więc dla nas to nie jest powrót do starej, wyremontowanej siedziby, tylko przeprowadzka na nowe miejsce. Instytucja artystyczna, która skupia tak wiele różnych grup, podlega nieustannym fluktuacjom, także kadrowym. Jedni zabiegają o pracę u nas, inni szukają pracy poza operą. To powoduje, że w jednym miejscu spotykają się ludzie o różnym doświadczeniu, także życiowym. Towarzyszą temu różne emocje. Jak patrzę na naszą panią Ulę Chołubowską (kustosza archiwalnego), która pamięta moment, kiedy opera przeprowadzała się na Zamek w 1978 roku, to wiem, że ona wróci do domu, który będzie zupełnie inny. Dla mnie do tej pory takim domem była hala. Nigdy tego miejsca nie kontestowałem. Wydawała mi się niezwykła na miarę czegoś, co jest tymczasowe. Życzyłbym wszystkim teatrom, żeby na czas remontu miały takie lokum, jakie my mieliśmy.

- Artyści po ostatnim spektaklu w hali mówili o tym miejscu z sentymentem. Bo mieli swoje miejsce, nie musieli się błąkać po całym mieście i występować na obcych scenach.
- To straszne nie mieć domu. My mieliśmy. Tymczasowy, ale mieliśmy. Dzięki temu przetrwaliśmy okres remontu i to nas chyba scementowało. Jakość zespołów na pewno się nie obniżyła, a odnoszę wrażenie, że się podniosła. Orkiestra, chór, balet, soliści – to jest na pewno poziom wyżej niż był kilka lat temu. Nie musimy nadrabiać straconego czasu, możemy pracować nad tym, żeby piąć się jeszcze wyżej.

- Przyszedł Pan do opery w trudnym momencie, kiedy były problemy na budowie. Jakie argumenty sprawiły, że podjął się Pan tego wyzwania?
- Było ich kilka. Po pierwsze - ja w ogóle lubię wyzwania. Mnie taka rutynowa codzienna mitręga bardzo nie odpowiada. Lubię wyzwania, które potrafię przekazać innym. To jest tak, że swoim przykładem, swoim entuzjazmem i zaangażowaniem potrafimy zmotywować innych. To jest najlepszy sposób motywacji. Mówi się, że są systemy kar i nagród, które motywują. Moim zdaniem najlepszy jest własny przykład. Jeżeli jesteśmy w pełni oddani temu, co robimy, co wynika z naszego umiłowania miejsca, w którym jesteśmy, to wszystko przychodzi stosunkowo łatwo. To jest trochę tak, jak z aktorem. Kiedy aktor stoi na scenie, to widać, czy jest autentyczny. Widzowie wyczuwają, kiedy to jest wielka kreacja. Pamiętam jak po spektaklu „Alicji w Krainie Czarów” sekcja dęta, która miała bardzo trudne zadanie do wykonania, ściskała się z radości, że dali radę. To jest przykład na to, jak ludzie wkładają w swoją pracę coś więcej, niż tylko umiejętności. Trzeba dać z siebie coś ekstra. Ja chyba daję, chociaż to inni będą oceniali i inni to widzą. Mógłbym przy tym pracować całą dobę, ale i tak nie byłbym w stanie niczego przesunąć choćby o centymetr, gdyby nie ta armia ludzi, która mi towarzyszy. Jestem życiowym optymistą, widzę w ludziach dobre strony i nie towarzyszy mi czarnowidztwo, że coś się nie uda.

- Zarządzanie instytucją kultury to specyficzna praca, bo musi Pan pogodzić różne żywioły ludzkie. Z jednej strony pracownicy administracji, którzy muszą być poukładani, z drugiej artyści z głową w chmurach.
- Gdyby mnie ktoś zapytał, jak ja się identyfikuję jako człowiek, to bym powiedział, że uważam się za humanistę. To bardzo szerokie pojęcie. Ale też poprzez to, że pracowałem przez wiele lat na uczelni - także za intelektualistę. Za człowieka, który określa rzeczy i zjawiska, próbuje nazwać jakieś relacje. Kontakt z ludźmi zawsze sprawiał mi ogromną satysfakcję. Rozmowa! Ja jestem człowiekiem dialogu. To nie znaczy, że nie potrafię warknąć. Potrafię. Moi ludzie o tym wiedzą. Ale jeżeli z ludźmi się rozmawia, to się ich poznaje. Jeżeli pozna się człowieka, jego mocne i słabe strony, to te mocne można wykorzystać, a słabe zminimalizować. Jeżeli się nie zna swoich ludzi, niewiele się zrobi. Chemia jest dobra. Bardzo dobrze mi się tu pracuje, mogę do każdego gabinetu wejść i z każdym porozmawiać. To jest dobry zespół i moglibyśmy zrobić rzeczy na poziomie europejskim, gdyby nie ograniczenia budżetowe.

- Ale nie załamujecie rąk z tego powodu.
- Szukamy źródeł finansowania wszędzie, gdzie to jest możliwe. Nie jest żadną tajemnicą, że w przyszłym roku kalendarzowym będziemy wystawiać „The Turn of the Screw” Benjamina Brittena. Zgłosiliśmy się do Fundacji Brittena i dostaliśmy środki. Bardzo szybka decyzja, bardzo szybka aplikacja. Jesteśmy dumni z tego, bo Fundacja nie każdemu daje pieniądze. Nie bez znaczenia jest to, że jako pierwsi w Polsce odważyliśmy się wystawić Brittena. To pokazuje, że potrafimy się rozpychać. Tak będziemy działać dalej po to, żeby szczecinianie mogli skosztować wielkiego operowego świata. Nie chcemy ograniczać się do tego, co było zawsze, bo świat się zmienia. A Britten to nazwisko, które elektryzuje melomanów w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. Mamy internet, mamy transmisje oper w Multikinie, mamy w telewizji. Jeżeli się do tego nie dostosujemy, nie podniesiemy poziomu, to staniemy się skansenem. Prowincjonalną sceną teatralną.

- Szczecin zasługuje na operę na światowym poziomie.
- Chcemy to udowodnić nie tylko w Polsce, ale na scenie międzynarodowej. Chcemy udowodnić, że mamy wyjątkową operę, nie tylko dlatego, że znajduje się na Zamku, ale dlatego, że ma bardzo wysoki poziom, ciekawe wyzwania artystyczne. Chcemy, żeby nasze przedstawienia miały dobre recenzje w międzynarodowej prasie fachowej. Jeżeli nasz chór wspólnie z chórem niemieckim został nominowany do najważniejszej nagrody w Niemczech za „Lohengrina”, to znaczy, że jesteśmy częścią czegoś, co zostało docenione na niezwykle wysublimowanym artystycznie rynku niemieckim. To pokazuje, że trzeba sięgać wysoko, trzeba być w poszukiwaniach trochę bezczelnym. Mierzyć siły na zamiary, ale zawsze stawiać sobie cele najambitniejsze do zrealizowania ze świadomością, że ten cel uświęca środki.

- Pamięta Pan taki moment, kiedy będąc na budowie, pomyślał Pan, że to będzie fantastyczna opera?
- Mam dużo doświadczeń wykonawczych i byłem przy niejednej inwestycji. Jest taki moment, kiedy praktycznie wszystko jest zrobione, ale jeszcze panuje bałagan. Jest pełno zabezpieczeń, folie, kartony, resztki materiałów budowlanych, narzędzia, fragmenty kabli, brud, ciemno. Ktoś z zewnątrz mógłby sobie pomyśleć, że to jest jakieś szaleństwo, że to się nie może udać. Potem przychodzi taki moment: jest piątek, budowlańcy wychodzą, zabierają swoje rzeczy, przychodzi ekipa sprzątająca, zamiata, odkurza i wtedy wyłania się ogrom pracy, który został wykonany. Wtedy dopiero to widać. Ja to widziałem wiele tygodni temu, kiedy wielu moich współpracowników jeszcze nie było w stanie tego dostrzec.

- Znamy program wielkiego otwarcia Opery na Zamku. Mamy mocne nazwiska. Łatwo było przekonać artystów, żeby przyjechali do Szczecina?
- Oczywiście, że nie. Kontraktowanie artystów, to jest trochę takie gonienie króliczka. Czasami można go gonić i nigdy nie dopaść. Są tacy artyści, którzy kalendarz układają na kilka lat do przodu. Rozmawialiśmy z Mariuszem Kwietniem, jednym z najbardziej utalentowanych barytonów, który śpiewa główne partie solowe na najbardziej prestiżowych scenach świata. Pierwszy wolny termin, który ma do zaoferowania, to jest wiosna 2017 roku. Tak z tymi największymi bywa, ale czasami pomaga łut szczęścia. Czasami coś wypada w trasie koncertowej, ktoś odwołuje koncert. Ktoś inny gra koncert bardzo blisko. Tak było to w przypadku Patricii Petibon, która dosłownie chwilę wcześniej występuje we wschodnich Niemczech. Trzeba mieć trochę szczęścia, nie wystarczą kompetencje i umiejętności. Wielka w tym zasługa Jurka Wołosiuka, mojego dyrektora artystycznego, który wykorzystał całą masę swoich koleżeńskich kontaktów. Skorzystaliśmy również z bliskich kontaktów z Operą Krakowską, które zaowocowały całą masą wsparcia, doradztwa, takiego koleżeńskiego. Te relacje są często niezwykle bliskie i ktoś mówi: „dobrze, dla ciebie to zrobię. Przyjadę, wystąpię za niższą stawkę”. To dlatego Michał Znaniecki tak chętnie u nas pracuje. Jest moim przyjacielem, to dla mnie wielki zaszczyt, ale poza tym dzięki temu łatwiej jest nam rozmawiać o kolejnych projektach.

- To powoduje zainteresowanie ze strony artystów?
- Artystów prezentujących najwyższy poziom. Oni już o nas słyszeli. Teraz dodatkowo intryguje ich nasz nowy teatr, chcieliby tu wystąpić. Za każdym razem, kiedy bywam w którejś z polskich oper, jest jakaś ciepła rozmowa. Nie ma nas wielu w Polsce, my się wszyscy dość dobrze znamy. Chociaż rywalizujemy ze sobą pod względem artystycznym, to odczuwam dużą życzliwość ze strony kolegów-dyrektorów oper. Bardzo martwili się o przedłużający się remont. Mnóstwo miałem takich telefonów i maili. To oznacza, że w świecie operowym nie jesteśmy jakąś bezludną wyspą. Mnóstwo osób trzyma za nas kciuki i nam kibicuje. To nowe miejsce wyzwala duże zainteresowanie artystów. Pewnie nie wszystkie projekty uda się zrealizować, ale bardzo nas cieszy to, że tak wielu reżyserów, śpiewaków, muzyków jest zainteresowanych występowaniem w Szczecinie. Nie mamy takiego poczucia, że jesteśmy daleko od Warszawy. Mam wrażenie, że mamy bardzo dobre położenie. Jesteśmy trochę jak Strasbourg pomiędzy Francją a Niemcami. Szczecin jest Strasbourgiem wschodniej Europy. Tutaj przenikają się wpływy wschodu i zachodu. My jesteśmy w miejscu, przez które wszyscy przechodzą i chcielibyśmy dać im impuls, by zechcieli na moment zatrzymać się w Szczecinie.

- Ma Pan świadomość, że teraz widzowie będą mieli wysokie oczekiwania? Jest Pan gotowy na zmierzenie się z tym?
- Jestem gotowy. Nie wiem tylko czy marszałek jest gotowy na nasze oczekiwania finansowe. Będzie pewnie jeszcze niejedna trudna rozmowa na ten temat. Ale chcemy być uczciwi wobec naszych widzów. Chcemy, żeby ten wielki wydatek, który przecież oni ponieśli, bo to są pieniądze podatników, poszedł na to, żeby widzowie mieli komfortowe warunki uczestniczenia w wielkich wydarzeniach artystycznych. W zamian będę oczekiwał od publiczności, żeby do nas przychodziła. Żeby nie odpuszczała nam. Żeby krytycznie podchodziła do tego, co robimy. Oczekujemy zaangażowania, bo najgorsze co może być, to obojętność. Niech publiczność wyraża swoje reakcje jak najbardziej ekspresyjnie. Jak się podoba, to bije brawo, jak się nie podoba, to tupie. Tak trzeba. Artyści tego niezwykle potrzebują. Dla nich to jest tak samo ważne, jak to, żeby występować w ciekawym spektaklu w ciekawej roli. Proszę publiczność, żeby wyrażała swoje reakcje jak najbardziej spontanicznie, bo nie ma teatru z taką dawką emocji jak opera. Tylko opera kumuluje taki ładunek emocjonalny, który ze sceny uderza jak fala.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto