Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ja was jeszcze zadziwię

Robert Duchowski
Robert Duchowski
- Nie wyobrażam sobie życia bez malowania – mówi Jolanta Borek- Unikowska. Wyjmuje pędzel z ust i wózkiem inwalidzkim odjeżdża od sztalug. Z odległości uważnie ogląda powstający obraz. – Malowanie uratowało mi życie.

– Obrazy powstają w głowie, a to, czym przelewam je na płótno, nie jest ważne. Dłońmi nie mogę ująć pędzla, więc robię to ustami – mówi artystka.

Najchętniej maluje kolorowe bukiety kwiatów i radosne, piękne, młode dziewczyny. Sama często uśmiecha się na przekór okrutnemu losowi. A w chwilach zwątpienia powtarza: ja wam jeszcze pokażę, ja was jeszcze zadziwię. Przekonuje, że nie wolno się poddawać, hodować czarnych myśli. Wraca wspomnieniami do wydarzeń sprzed lat i zaraz potem opowiada o planach i marzeniach. Ale najpierw pokazuje zakupy. Kolorową kurtkę i czarne kozaczki.

– Poruszam się tylko na wózku inwalidzkim, jestem skazana na pomoc innych, ale to nie zmienia faktu, że jestem kobietą, że lubię ładnie wyglądać – mówi jednym tchem, jakby się usprawiedliwiając.

Mówili, że to przejdzie

Pierwszy cios – śmierć mamy. Miała zaledwie 10 lat, gdy odeszła. Dwa lata później Jola w dziwny sposób zaczęła tracić siły. Była ciągle zmęczona, cierpiała na zawroty głowy. Zrozpaczony ojciec odwiedzał z córką kolejnych lekarzy. Ci rozkładali ręce, przepisywali witaminy imówili, że to przejdzie. Tymczasem było coraz gorzej. Jola zawsze lubiła malować i marzyła o liceum plastycznym. Ale ojciec stwierdził, że z malowania się nie wyżyje i trzeba mieć dobry fach w ręku. Zapisał córkę do technikum ekonomicznego. To była męczarnia. To był szok Nastąpił cios drugi. Była już osiemnastolatką, gdy usłyszała przerażającą diagnozę. Zanik mięśni. Nie ma żadnych leków. Mięśnie będą coraz bardziej słabnąć.

To był szok

Postanowiła walczyć, nie poddawać się. Była piękna, młoda. Miała apetyt na kolorowe, ciekawe życie. Zakochała się. Urodziła ukochanego syna Sebastiana. Z mężem się rozeszła. Mówi, że jego zakłopotanie i litość były nie do zniesienia. Mijały lata, a ona coraz bardziej słabła. W końcu w ogóle nie mogła już chodzić.

– I wtedy zrobiłam rzecz najgorszą – przyznaje. – Przez dwanaście lat w ogóle nie opuszczałam domu. Wpadłam w kompleksy.


Wyrzuciła całą złość

Był rok 1993, gdy syn, wówczas już student, namówił ją na obóz rehabilitacyjny.

– To co zobaczyłam, to był szok nie mniejszy niż diagnoza – opowiada Jolanta. – Byłam przekonana, że ludzie chorzy, dotknięci kalectwem muszą być smutni, zgorzkniali. Tymczasem oni śmiali się, żartowali, nie zauważali swojego kalectwa. Tam poznałam artystę z Poznania, Andrzeja Grzelakowskiego. Malował, rzeźbił. Przecież ja też kiedyś o tym marzyłam. On powiedział, że mogę spełnić te marzenia, że wystarczy jak przyjadę na plener malarski. Pojechałam i od tamtego momentu zmieniło się moje życie. Wtedy po raz pierwszy powiedziałam: ja wam jeszcze pokażę, ja was jeszcze zaskoczę.

Jednak początki nie były łatwe. Pędzla w dłoniach nie mogła utrzymać, z ust wypadał. Problem rozwiązał syn. Zrobił specjalny ustnik, którego używa do dziś.


Będzie cieszyć się wnukiem

Jolanta Borek-Unikowska od kilku lat jest stypendystką Międzynarodowej Organizacji Ludzi Malujących Ustami lub Stopami. Reprodukcje jej prac są zamieszczane w kalendarzach i na widokówkach wydawanych na całym świecie. W zeszłym roku rekordy popularności biła kartka świąteczna z kolorową, rozświetloną choinką. Swoją odzyskaną radością dzieli się z innymi. Od lat działa w szczecińskiej Fundacji Pomocy Chorym na Zanik Mięśni.

– Malarstwo przybliżyło mi świat – mówi. – Zaczęłam go poznawać. Kiedyś myślałam, że nigdy nie zobaczę Warszawy a tu nagle znalazłam się w Paryżu. Nawycieczkę pojechałam z synem. Byliśmy w Hiszpanii i we Włoszech. Spotkał mnie wielki zaszczyt. Mogłam ucałować dłoń Jana Pawła II. Byłam też na międzynarodowych wystawach malarskich w Budapeszcie i Pradze. Pierwszy raz samolotem poleciałam do Finlandii. Zostałam tam zaproszona na zjazd europejskiego towarzystwa zajmującego się schorzeniami neurologiczno-mięśniowymi. Ostatnio dwa lata temu byłam w Atenach. Teraz jest tyle udogodnień dla osób niepełnosprawnych. Czy pani wie, że tam windą można wjechać na Akropol, windą zjechać z ulicy prosto do stacji metra? Może jeszcze uda mi się zobaczyć Egipt. Ale coraz bardziej słabnę. Wredna choroba postępuje. Lecz trzeba mieć marzenia, bo to one nas nakręcają.

Jola się śmieje, że jej obecne marzenia są bardzo przyziemne. Marzy jej się indywidualna wystawa prac i własna strona internetowa. Ale teraz najważniejsza jest nowa rola. Jeszcze w tym miesiącu zostanie babcią. I chciałaby jak najdłużej cieszyć się wnukiem.

 

Krystyna Pohl 

 

 

Zdjęcie: – Trzeba mieć marzenia, bo to one nas nakręcają – mówi artystka. Jola
się śmieje, że jej obecne marzenia są bardzo przyziemne. Marzy jej się
indywidualna wystawa prac i własna strona internetowa.

Fot. Marcin Bielecki 

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto