Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bałam się o malutkie dziecko

tkuczynski
tkuczynski
Trzech napastników obrabowało przyjaciółkę Zbigniewa F., "Goryla". Do napadu doszło w środę na Warszewie. Kobieta twierdzi, że bandytom zależało na pieniądzach i biżuterii. Nie chcieli zrobić jej krzywdy

MM: - Jak napastnicy dostali się do mieszkania?
Pani Agnieszka: - To był ranek, byłam zaspana. Oczekiwałam listonosza z listem poleconym, przed domem robotnicy wylewali beton. Usłyszałam pukanie, popatrzyłam przez wizjer. Zobaczyłam mężczyznę stojącego profilem, z dala od drzwi. Myślałam, że to któryś z robotników przyszedł po wodę, albo poprosić o dostęp do prądu. Jak tylko otworzyłam, złapał mnie za gardło i zasłonił dłonią usta. To trwało sekundy. Wciągnął mnie do sypialni, posadził na łóżku i okleił nogi taśmą klejącą, którą miał przy sobie. Powiedziałam, żeby zabrał dłoń, bo nie będę krzyczała. Nie widziałam jak weszli dwaj pozostali.

- Dlaczego nie chciała pani krzyczeć?
- Bałam się. W mieszkaniu był mój 3-letni synek.

- Chłopiec zorientował się, co się dzieje?
- W pierwszej chwili nie. Powiedziałam bardzo spokojnie, żeby poszedł do swojego pokoju, bo panowie przyszli porozmawiać z mamusią. Poprosiłam łagodnie, żeby nie wychodził.

- Kiedy pojawiło się dwóch pozostałych napastników?
- Nie mam pojęcia, to działo się bardzo szybko. Oni nie byli brutalni, mówili, że nic mi nie będzie, żebym była spokojna. Jeden z nich cały czas mnie trzymał, ale zwracali się do mnie na zmianę. Byli zdenerwowani, ale zachowywali się cicho. Prosiłam ich, żeby nie pokazywali się dziecku. Cały czas pytali "Gdzie są pieniądze? Gdzie jest sejf?".

- Wiedzieli po co przyszli?
- Doskonale. Jak ściągnęłam zegarek z ręki, zapytali gdzie jest drugi. Szperali w szafach i szufladach, otwierali co mogli, grzebali w papierach, weszli też do łazienki.

- Co pani odpowiedziała?
- Skłamałam, że drugi zegarek jest sprzedany. Zwlekałam z pokazaniem gdzie jest sejf, pokazałam tylko, gdzie są pieniądze, które trzymałam na wierzchu. Grałam na czas, myślałam, że uciekną.

- Udało się?
- Zapytałam czy myślą, że jestem milionerką. "Tak właśnie myślimy", odpowiedział jeden z nich. Próbowałam zwlekać, oddałam bransoletkę Bulgari’ego za 5 tysięcy franków szwajcarskich, ściągnęli mi z szyi łańcuszek, z portfela wyciągnęli karty płatnicze. W końcu zaczęły się przekleństwa "Gdzie masz kur... ten sejf? Pospiesz się, chyba nie chcesz żebyśmy ci najeb...". Pokazałam gdzie jest sejf.

- Żeby otworzyć sejf trzeba mieć kod i klucz.
- Ten sejf nie ma kodu, jest otwierany tylko na klucz, który był na wierzchu, praktycznie przed ich oczami. Gdyby byli profesjonalistami, to by o tym wiedzieli. Wskazałam im klucz, otworzyłam sejf.

- Chłopiec nie wyszedł z pokoju?
- Pojawił się w którejś chwili, nie mogę sobie przypomnieć kiedy. Poprosiłam żeby się pobawił, miał chyba ze sobą jakąś książkę. Usiadł w głębi pokoju, tyłem do nas. Nie interesował się tym co się dzieje, nie płakał.

- Dlaczego pani otworzyła sejf?
- Bałam się, że zrobią krzywdę mi albo dziecku.

- Byli zadowoleni z tego co znaleźli w sejfie?
- Ten, który go otworzył, powiedział z szyderczym uśmieszkiem: "Kłamałaś", więc chyba tak. Był bardzo zadowolony, że znalazł w środku drugi zegarek. To był złoty Choppard za 42 tysiące franków szwajcarskich, prezent na 28 urodziny. Miał wysadzaną dużymi brylantami i szafirami kopertę, na tarczy były trzy mniejsze zegary. Zegarki miały certyfikat oryginalności, z numerem identyfikacyjnym i pieczątką sklepu, oddałam te dokumenty policji.

- W jakiej walucie były pieniądze?
- Korony norweskie, franki szwajcarskie, euro. Wartość wszystkich skradzionych rzeczy to 250 tysięcy złotych.

- Uciekli po obrabowaniu sejfu?
- Poprosiłam, żeby oddali łańcuszek. Dogadali się między sobą i oddali. Zabrali mnie do sypialni, skrępowali usta i ręce taśmą klejącą, łańcuszek położyli na kolanach. Jeden chciał mnie uderzyć, bo się szarpałam, nie chciałam żeby zakleił mi usta, ale jego kolega powiedział "Zostaw ją, miałeś jej nie bić". Chcieli też związać synka, bali się, że mały zadzwoni po policję. Uspokoiłam ich, powiedziałam, że telefon nie działa. Nie ruszyli chłopca. Żądali pinów do kart, dwie były szwajcarskie, więc wytłumaczyłam, że z nich nie skorzystają, dałam tylko kod od karty prowadzonej w euro. Mieli chyba taki plan, że jeden ze mną zostanie, a dwóch pojedzie wybrać pieniądze z bankomatu. Po cichu wyszli z sypialni.

- Od razu zawiadomiła pani policję?
- Nie zakleili mi dobrze ust, więc zapytałam synka czy wszystko jest w porządku. Powiedział, że tak. Doskoczyłam do telefonu w salonie, ale wyjęli baterie ze słuchawki. Wróciłam do sypialni, zadzwoniłam do mamy, ale nie podnosiła słuchawki. Dostałam się do kuchni, wzięłam nóż, i tak jak na filmach rozcięłam taśmę. Ręce miałam skrępowane na plecach, to było bardzo męczące i przez chwilę pomyślałam, że nie dam sobie rady. Zaalarmowałam policję, przyjechali bardzo szybko. Zadzwoniłam też do banku, żeby zablokować karty.

- Ile trwał napad?
- Wydaje mi się, że około 20 minut. Mieli na głowach kominiarki, z otworami tylko na oczy, nie wiem czy mieli rękawiczki. Nie patrzyłam w co byli ubrani. Dwaj byli przeciętnego wzrostu, jeden szczuplejszy. Byli zdenerwowani, to nie byli profesjonaliści.

- Bała się pani, a jednocześnie toczyła z nimi grę?
- Na tyle zostało mi świadomości, żeby się z nimi targować.

- Często pani nosiła skradziony zegarek?
- Do hipermarketu go nie zabierałam, tylko jak wyjeżdżałam w podróże. 20 października wróciłam z Genewy, mam tam znajomych, to mój drugi dom. Na takie wyjazdy zabierałam zegarek Chopparda, nosiłam go także na dyskotekach w Szczecinie.

- Ktoś kto wiedział, że ma pani drogie zegarki nie mógł być obcy.
- To musiał być ktoś ze znajomych, ich grono jest bardzo małe, niewiele osób też mnie odwiedza. Oni wiedzieli po co przyszli, na którym pomieszczeniu się skupić, ile mam zegarków.

- Jaka była reakcja pani przyjaciela?
- Zadzwonił i pytał czy nic mi się nie stało, czy nic nie zrobili dziecku. To były tylko takie pytania.

- Dojdzie do zemsty?
- (uśmiech) Wydaje mi się, że zostawimy tę sprawę policji. To zadziwiające, byli bardzo mili, nie chcieli zrobić mi krzywdy, dziecku również. Nawet po sobie posprzątali. Jak z szuflady wysypały się rachunki, to je pozbierali i włożyli z powrotem.

- Domyśla się pani kto to mógł zrobić?
- Wszyscy są podejrzani, ci z którymi żyjemy w zgodzie, i ci z którymi jesteśmy skłóceni.

- Chciałaby pani coś dodać?
- Chciałam pochwalić policję, zareagowali na medal. Pracowali bardzo skrupulatnie, pobierali ślady nawet z mojej szyi.

 

od 7 lat
Wideo

Burze nad całą Polską

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto