Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Walczyłem z „Wilkołakami”

Marek Jaszczyński
Marek Jaszczyński
To nie był mit, Werwolf walczył zaciekle. Jak trudno było walczyć z niemieckimi dywersantami, którzy chcieli ogniem i mieczem wygonić Polaków ze Szczecina wspomina Tadeusz Wojciechowski, pionier i były milicjant.

Pan Tadeusz ma dar opowiadania, przy jego opowieściach nie można się znudzić, fakty związane z jego osobistymi losami stanowią doskonałą kanwę na film sensacyjny, w którym nie zabrakłoby scen mrożących krew w żyłach: walk, pościgów, przykładów bohaterstwa i zdrady.

Z partyzantki

 

W czasie wojny pan Tadeusz wstąpił do partyzantki, walczył na Kielecczyźnie w Armii Krajowej. Jego oddział liczył kilkanaście osób, wspomina, że tereny wokół rodzinnego Aleksandrowa nad Pilica były nazywane „Królestwem partyzantów”. Po wkroczeniu Armii Czerwonej zaczął się ciężki czas dla tych, spod znaku AK.

 

 

- Przyjaciel z sąsiedniej wsi powiedział mi, że zaczęła się obława na partyzantów z AK – mówi Tadeusz Wojciechowski z Łękna. – Nie wierzyłem, pytałem: może to plotki? Za co mieliby nas aresztować: za to, że walczyliśmy z Niemcami.

Jednak to była gorzka prawda, wyjścia były dwa: uciekać na Zachód albo zacząć nowe życie na ziemiach odzyskanych. Zdecydował się wyjechać do mało znanego wówczas miasta: Szczecina. Decyzjabyła tym łatwiejsza, że w podróż wybrał się z przyjacielem z czasów partyzantki: Jankiem Staśkiewiczem „Żbikiem”.

Trzy dni jechali do Dąbia, podróż odbyła się na dachu wagonu. Dalej trzeba było iść pieszo.

 

Miasto w zgliszczach

 

- To był 8 – 9 maja 1945 roku przeszliśmy Odrę po mostach pontonowych - wspomina nasz bohater. – Sporo budynków leżało w gruzach, wokół żywej duszy, jedynie zdziczałe koty, gdzieniegdzie tliły się pożary. Po ulicy było mnóstwo porozrzucanych papierów i szkła. Czasami było słychać strzały. Pomyśleliśmy, że trzeba było zostać w rodzinnych stronach, bo nic dobrego nas tu nie czeka.

 

Dwaj partyzanci doszli prawdopodobnie do ulicy Jagiellońskiej. Stojące tutaj domy były w dobrym stanie. Weszli do jednego z domów drzwi stały otworem, a w mieszkaniach pełne szafy ubrań, na stołach stało jeszcze jedzenie.

- Zdecydowaliśmy się poszukać na nocleg bardziej bezpiecznego miejsca – mówi pan Tadeusz. – Poszliśmy dalej w miasto, znaleźliśmy willę, prawdopodobnie przy obecnej ulicy Wyspiańskiego. Zmęczeni i głodni czekaliśmy na noc. Tutaj miało być pierwsze moje spotkanie z Werwolfem.

Nocą ktoś zakradł się do domu. Do pokoju wszedł mężczyzna z dziewczyną. Zaczęli rozmowę po niemiecku.

 

Dywersant  i dziewczyna

 

- Znałem niemiecki, zrozumiałem, że mężczyzna jest dywersantem – mówi pan Tadeusz. – Chwalił się dziewczynie, że podpalił kilka budynków, zatruł studnie i ostrzelał sowiecki patrol. My byliśmy skryci za fotelami, lada chwila mogli nas wykryć.

W półmroku partyzanci wyskoczyli na Niemca, po krótkiej walce obezwładnili go. Kobieta krzyczała: Hilfe! Banditen! (Pomocy! Bandyci!).

- Coś trzeba było zrobić z nimi, ustaliliśmy z Jankiem, że ja pójdę poszukać pomocy, a on będzie miał Niemców na muszce – mówi nasz bohater. – Już świtało, krążyłem po mieście, którego nie znałem w nadziei znalezienia pomocy. Natknąłem się na patrol milicji. Wąsaty sierżant przyjrzał mi się podejrzliwie. Nie wierzył w moją opowieść. Tym bardziej, że gdy zaprowadziłem ich do willi, nikogo w niej nie było.

Razem z milicjantami pan Tadeusz trafił do komendy, która mieściła się na Wałach Chrobrego. Zmartwił się z powoduzaginięcia przyjaciela. Ale wąsaty sierżant przyszedł z dobrą wieścią. Janek żył! Radość zmącił fakt, że Duschke – tak nazywał się schwytany Niemiec - uciekł.

 

- Okazało się, że Niemiec próbował obezwładnić go, przyjaciel strzelił ostrzegawczo w górę, usłyszał to radziecki patrol i przyszedł z odsieczą – opowiada pan Tadeusz. – Zaproponowano nam wstąpienie do milicji, co innego mogliśmy robić w tym mieście?Niemca uwolnił ktoś z naszych, w szeregach milicji był zdrajca.

Obaj partyzanci trafili do Wydziału Kryminalnego Służby Śledczej, którego naczelnikiem był porucznik Fortuński, przedwojenny oficer.

- Chodziliśmy w cywilu, mieliśmy broń krótką – wspomina. – Wychodziliśmy na patrole. Może to zabrzmi dziwnie, ale wówczas podczas apeli śpiewaliśmy „Boże, coś Polskę” i „Wszystkie nasze dzienne sprawy”.

W czasie jednego z patroli doszło do kolejnego spotkania z Werwolfem.

 

Milicjant w gaciach

 

- Byliśmy we trzech na ulicy Śląskiej, zostawiliśmy milicjanta na czujce na dole, sami z Jankiem weszliśmy do kamienicy – mówi. – Gdy schodziłem po schodach na dół zauważyłem, że milicjant, którego zostawiliśmy nie ma karabinu, mało tego powoli zdejmuje mundur. Zdumiałem się, okazało się, że jakiś mężczyzna trzymał go na muszce. Był to niemiecki sabotażysta.

Niemiec odebrał karabin pechowcowi. Pan Tadeusz postanowił przechytrzyć Niemca, zszedł powoli i przedstawił się jako volksdeutsch.

 

- Spytałem czy chce zapalić papierosa, ochoczo zgodził się, podszedłem do niego bliżejwtedy rzuciłem się na niego. – wspomina pan Tadeusz. - Doszło do bijatyki, Niemiec był silny i wysportowany, nie było mi łatwo, ten rozebrany milicjant stał jak sparaliżowany. Niemiec próbował mnie kopnąć w krocze, ja zadałem mu cios między oczy, zawył z bólu, ale nie zrezygnował z walki. W końcu nadbiegł Janek.

Niemiec był wyjątkowo hardy. Nie krył nienawiści. „Na co liczycie” – mówił do milicjantów. „To są tereny niemieckie. Polaków trzeba stąd wypędzić ogniem i mieczem.”

W tym czasie przejawem działalności Werwolfu były liczne pożary, które wybuchały w różnych punktach miasta. Według naszego rozmówcy to nie było dziełem przypadku.

- Pomagaliśmy strażakom gasić pożar czerwonego ratusza – mówi. – W tym samym czasie pożary pojawiały się niemal w tym samym czasie w różnych punktach miasta. Nikogo wówczas nie udało nam się zatrzymać. Nasi chłopcy ginęli. Partole były łatwym celem, zwłaszcza gdy przeciwnik chował się w ruinach. Poza tym nasi ludzie nie mieli doświadczenia.

 

Zasadzka

 

W Koszalinie, gdzie pan Tadeusz pełnił służbę po przeniesieniu ze Szczecina doszło do nieoczekiwanego spotkania.

- Podobała mi się pewna dziewczyna, jej brat służyli milicji – Do nieoczekiwanegozdarzenia doszło gdy byliśmy u niej w domu. W pewnym momencie do pokoju wpadło dwóch Niemców. Jeden z nich przyłożył mi pistolet do głowy i powiedział: Pamiętasz? To ja Duschke i ty chciałeś z Werwolfem walczyć, kury tobie macać. Zdechniesz teraz”. Uderzył mnie.

Napastnicy grozili śmiercią, nagle zgasło światło, doszło do szamotaniny, padł strzał. Po chwili okazało się, że napastników nie ma, przestraszył ich brat dziewczyny.

- Byłem mu wdzięczny, ale wydawało mi się to grą – dodaje. – Dziewczyna wyciągała ode mnie wiadomości, a to dokąd jedziemy, a jakie mamy plany i pytała: „zawsze będziesz ze mną, prawda?”. Podawałem informacje, tyle żenieprawdziwe. W końcu przeszliśmy do działania. Sami przeprowadziliśmy akcję. Podczas spotkania towarzyskiego, na którym byłem z ową dziewczyną, sprowokowaliśmy kłótnię, gdy wyszliśmy na ulicę ktoś strzelił. Przyjechał patrol. Milicjanci zawieźli nas wszystkich na komisariat. Dziewczyna była przestraszona, mówiła, że muszę iść do jej domu i ostrzec brata. Podała nawet hasło: „To ja z Tomaszowa” + zapukać trzy razy.

Po podaniu hasła wpadł nie tylko brat dziewczyny – zdrajca, ale również trzech innych członków Werwolfu, wśród nich Duschke. Zaraz po wojnie osoby, które miały coś na sumieniu mogły łatwo się ukryć. Volksdeutsche, którzy wysługiwali się Niemcom służyli też w szeregach milicji.

 

Zamach Do kolejnego spotkania z „wilkołakami” doszło w Świnoujściu. Tadeusz Wojciechowski był zastępcą komendanta milicji od X 1945 roku. Tutaj Werwolf zastosował metodę „kija i marchewki”.

- Przeżyłem zamach na ulicy – wspomina Tadeusz Wojciechowski. - Popełniliśmy ten sam błąd co Niemcy w czasie wojny, wracaliśmy codziennie tą samą drogą o tej samej porze. To ułatwiało zamach, w chwili, gdy przechodziłem ulicą padły strzały na szczęście z pistoletu, gdyby to był pistolet maszynowy, byłoby po mnie. Później odwiedziło mnie w mieszkaniu dwóch Niemców, jeden z nich po polsku złożył mi propozycję współpracy. Na znak dobrej woli miałem wypuścić trzech zatrzymanych Niemców. W nagrodę mogłem prysnąć na Zachód. Z opresjiwybawiła mnie Niemka, która sprowadziła pomoc. Byli też tacy Niemcy, którzy nie wierzyli w brednie o zwycięstwie Werwolfu i III wojnie światowej.

 

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto