Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Pomyślałem, to koniec" (raport)

Redakcja
7 grudnia 2000 zawaliła się konstrukcja nowego hipermarketu w Szczecinie. W wypadku zginęło dwóch robotników, dziesięciu zostało rannych, a dwóch kalekami. - Tego się nie zapomni nigdy, pamiętam tylko ból, hałas i krzyk ludzi i moje przedramię wiszące na skrawku skóry – opowiada Stanisław Dering, który w wypadku stracił rękę.

Stanisław Dering pracę przy budowie Carrefoura dostał przypadkiem. W tym czasie był już na emeryturze.

- Akurat znajomy zaproponował mi dorobienie paru groszy. Mówię: dlaczego nie? Ja się na tym znam, to będzie więcej na święta. Chciałem mieć dla wnuczki na prezenty. Wiedziałem, że mogę dorobić nawet 150 zł dziennie – wspomina Dering.

Pracę rozpoczął na umowie o dzieło jako pomocnik murarza. - Żona mówiła, żebym dał sobie spokój. Może przeczuwała coś?

7 grudnia Stanisław Dering na budowie pojawił się po raz czwarty. Był zwyczajny, chłodny, zimowy dzień. Od rana wiercił otwory do prętów zbrojeniowych. Nagle zabrakło prądu.

- Pomyślałem, że ktoś odłączył mi kabel. Byłem na pierwszym piętrze. Podszedłem do krawędzi zobaczyć, co się dzieje. Nagle usłyszałem hałas. Całość przeleciała mi przed oczami. To był moment. Poczułem, że spadam w dół - opowiada Dering. - Potem był już tylko ból. Moja ręka wisiała na skórze, a z rany buchała krew. Złapałem tę rękę, pobiegłem parę metrów dalej, chciałem, żeby ktoś mi paskiem zawiązał powyżej łokcia. Ale ludzie w tym czasie zupełnie głowy potracili. Hałas, kurz, krzyki. Dopiero później ktoś oprzytomniał, zatamował krew.

Dering był cały czas przytomny. Pamięta karetki, które na sygnale przyjeżdżały pod Carrefour.

- Badała mnie jedna lekarka, która miała polecenie, że wszystkich trzeba wieźć do szpitala na Pomorzany. Ale podbiegł drugi lekarz i mówi jej, że lepiej na chirurgię ręki na Unii Lubelskiej – opowiada Dering. - W końcu jednak zawieźli na Pomorzany, od razu na salę operacyjną. Tam jednak, gdy lekarze zobaczyli moją rękę, to się złapali za głowę. „Szybko na Unii Lubelskiej!” krzyknęli. I tak krążyłem. Dla mnie to była wieczność. Marzyłem tylko o tym, żeby się znaleźć na stole operacyjnym.

Na Unii Lubelskiej przez siedem godzin próbowali przyszyć Deringowi rękę. Niestety. Dwa dni później okazało się, że konieczna jest amputacja.

- Mam żal do służby zdrowia. Może gdyby to wszystko rozegrało się szybciej, to nie byłbym teraz kaleką – mówi Dering. Tadeusz Angerman pracował na budowie od początku. Feralnego dnia był na samym szczycie. Akurat z resztą robotników rozprowadzał świeży beton. Poleciał na sam dół z 12 metrów.

- Pomyślałem: „To koniec, jedziemy do św. Piotra” - mówi Angerman. Ustami poszła mu krew. A potem stracił przytomność. Obudził się dopiero w szpitalu. Przez kilka dni nie pamiętał, co się stało. O tym, że jednak doszło do tragedii przypominało mocno poturbowane biodro, ręka i głowa.

- Lekarz powiedział, że jeśli do rana będzie żył, to znaczy, że wyjdzie z tego – opowiada Eugenia Angerman, żona poszkodowanego. - Pamiętam, że pielęgniarka dała mi i córce wodę z mydłem. Na całej twarzy mąż miał zaschnięty beton. Całą noc próbowałyśmy go usunąć.

O tragedii na budowie rodzina dowiedziała się od syna. Ten akurat pracował u kogoś „na robotach”. Kiedy usłyszał od znajomego, że zawalił się Carrefour, zaraz zadzwonił do matki i pojechał na miejsce.

- A pamiętam, że miałem tego dnia po godzinach z synem kłaść posadzkę… - wspomina Angerman. - Nikt nie spodziewał się takiego wypadku. Choć wszyscy przyznawali, że cała podłoga dziwnie drży...

Angerman dwa miesiące leżał w szpitalu. – Nie mogłem ani chodzić, ani leżeć, ani siedzieć. A potem jeszcze kosztowna rehabilitacja, pieniędzy nie było – opowiada.

Nie zliczy ile razy śniła mu się katastrofa. Jeszcze dwa lata po wypadku krzyczał we śnie. – Wołał „ratunku”, machał rękami, nie można go było obudzić - mówi Eugenia Agerman. - Przez długi czas nie podchodził do okna, bo bał się wysokości, każde stuknięcie go przerażało.

Od katastrofy minęło siedem lat. Stanisław Dering nie był w hipermarkecie ani razu. – Przyrzekłem sobie, że w życiu tam nie pójdę i już – mówi. Tadeusz Agerman z żoną Eugenią od czasu do czasu jeździ do Carrefoura na zakupy. Przełamał się cztery lata temu. – Przeszło mi – mówi. Najbardziej boi się pani Eugenia: – Jak tylko tam wchodzę to zaraz mam wrażenie, że to mi się zawali na głowę. Po prostu boję się. Jestem spięta, na łapu capu wkładam co trzeba do koszyka i wychodzę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Policja podsumowała majówkę na polskich drogach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto