ANDRZEJ KUS
[email protected]
– Miałam przeszczep komórek macierzystych. Pozostało mi tylko trzymać w ręku różaniec i się modlić – wspomina ciężko chora dziewczyna.
Szczecinianka, którą świat poznał dzięki udziałowi w reality show "Kawaler do wzięcia" wygrała bitwę, ale nie wojnę.
Justyna chora na ataksję rdzeniowo-móżdżkową, która szukała wsparcia wśród darczyńców i zbierała pieniądze na operację w Chinach, jest już w Polsce. Wróciła uśmiechnięta, choć przyznaje, że mnóstwo wycierpiała.
– Każdego dnia wstawałem o godzinie 7 rano. Szykowałam się, jadłam śniadanie i przychodzili po mnie medycy – wspomina dziewczyna, która mieszkała w klinice w Guangzhou. – Zakładali mi na szyję urządzenie, które ma na celu polepszenie mowy i przełykania. Z tym mam bardzo duży problem. Miałam je na sobie przez godzinę. W tym czasie na 30 minut szłam na akupunkturę, gdzie w całe ciało wbijali mi igły. Doczepiali do nich kable i pobudzali organizm prądem. Sprawdzali, czy wszędzie mam czucie.
Przed godziną 10 był kolejny etap rehabilitacji. Tym razem ukierunkowany w stronę poprawy funkcjonowania mózgu.
– Nakładali mi urządzenie w stylu okularów, w których zamiast nosków były diody. Znowu przepuszczały do głowy prąd. Było to bolesne, ale wiedziałam, że najgorsze przede mną – wspomina dziewczyna. – Później były ćwiczenia do samego południa, czyli bieżnie, rowerki, wszystko na utrzymanie równowagi.
To były elementy rehabilitacji. Najgorszym momentem wyjazdu był przeszczep komórek macierzystych. Łącznie dziewczyna przeszła siedem zabiegów.
– Musiałam położyć się na stole, z podwiniętymi nogami, jak embrion. Wszędzie było mnóstwo medyków, a dookoła różne urządzenia. Bałam się potwornie. I słusznie. Wbijali mi w kręgosłup igły z komórkami. Ból był potworny. Miałam ze sobą różaniec, trzymałam w ręku i się modliłam. Wierzyłam, że to pomoże. Po wszystkim trzeba było leżeć przez sześć godzin. Dwa razy wszczepiali mi też komórki w rękę. I to nie było przyjemne – wspomina dziewczyna.
W trakcie wszystkich zabiegów Justyna miała możliwość „wyrwania się” z kliniki. Wszędzie towarzyszyła jej przyjaciółka Karolina, która pojechała w charakterze opiekunki. Taki jest wymóg, by wziąć udział w podobnej kuracji.
– Bez niej nie dałabym rady. Była za mną wszędzie: w klinice, na zabiegach. Pomagała mi się ubierać, robiła jedzenie. Ja już nie mam takich możliwości. Choroba zbyt mocno wyniszczyła organizm. Mogłyśmy korzystać z taksówek, bo są tam bardzo tanie. Za samo trzaśnięcie drzwiami płaci się złotówkę. Za wynajęcie auta z kierowcą na cały dzień, na cztery osoby płaciliśmy łącznie 140 złotych – mówi Kurowska.
Podczas pobytu w Chinach lokalna ludność była w trakcie obchodów Nowego Roku. Trwają dwa tygodnie. Wszyscy są szczególnie przyjaźnie do siebie nastawieni. Z aktami sympatii Justyna spotkała się również w szpitalu, co było dla niej ogromnym zaskoczeniem. Dopiero później dowiedziała się, że taki jest obyczaj.
– Lekarze dali mi kolorową malutką kopertę, a w niej pieniądze. Było w niej 20 juanów, w przeliczeniu na polskie to 10 złotych. Dostałam je z najlepszymi życzeniami zdrowia i szczęścia. Okazało się, że dawali wszystkim pacjentkom, które spełniały jeden warunek: nie miały mężów.
Lekarze zapewniają, że po przeszczepie komórek macierzystych organizm regeneruje się przez pół roku. Mimo to Justyna już widzi poprawę. Poprawiła się jej mowa, lepiej chodzi. Nie męczy się już tak bardzo jak kiedyś oraz nie ma problemów z koncentracją.
– Czuję się dużo lepiej, to prawda. Wcześniej w ciągu dnia musiałam odpoczywać po chodzeniu, gdzieś usiąść, złapać oddech. Teraz nie ma już takiej potrzeby. Zdecydowanie łatwiej mi się mówi i porusza. A to zaledwie kilka dni po ostatnim zabiegu. Lekarze zapewniali, że zmiany będą przychodziły stopniowo. Nie poprawi się od razu. Marzę o tym, by poddać się kolejnemu takiemu cyklowi zabiegów. Trzeba je powtarzać średnio co sześć miesięcy. Wtedy jest szansa na pokonanie śmiertelnej choroby. Fundacja wciąż pomaga mi zbierać pieniądze – twierdzi Justyna.
Dziewczyna chce wyjechać na kolejną kurację w grudniu tego roku. Dzięki temu przeczeka największe mrozy i ślizgawice, które tak bardzo jej dokuczają.
– Mam potężne problemy z chodzeniem i już w tym roku tego doświadczyłam. Wysiadałam z tramwaju, przewróciłam się i bardzo poobijałam. Miałam zdarte ręce, nogi. Wszystko mnie bolało. Boję się wychodzić na dwór.
W niedzielę dziewczyna wyjeżdża na dwutygodniową kurację do Kołobrzegu.
**Czytaj więcej:
Fantastyczny efekt zbiórki pieniędzy. Justyna jedzie do Chin. Wyzdrowiej!Piękna Justyna walczy o życie. Pomóżmy jej!**
Moje Miasto Szczecin www.mmszczecin.pl on Facebook
Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?