Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Normalnie po chleb nie pójdą

Robert Duchowski
Robert Duchowski
Jeśli zobaczysz w mieście kogoś, kto wspina się na pięciometrowy billboard i skacze z niego w dół, nie obawiaj się. To tylko miłośnik le parkour, czyli pokonywania najbardziej karkołomnych przeszkód.

Spotykamy się na boisku SP nr 51 na osiedlu Kaliny. To ich ulubiona „miejscówka”. Chwilę się rozgrzewają. Ubrani na sportowo, wyglądają zwyczajnie. Zwinnie biegiem pokonują wszystkie miejskie elementy napotkane po drodze – ławki, poręcze, schody, ściany budynków. Jeden bez problemu wchodzi na garaż, by skoczyć w dół, drugi robi salto w tył. Skaczą nawet z billboardów. 19-letni Mirek Gad i Dawid Kochanowski to chłopcy, którzy ćwiczą le parkour. Dawid uczy się w technikum kolejowym, a Mirek chodzi do gastronomika. Trenują już dwa lata. Są jednymi z najlepszych w naszym mieście.

Chodzi o fruwanie

Na czym polega le parkour? Na przeskakiwaniu, zeskakiwaniu, bieganiu i wspinaniu się na wszystkie możliwe przeszkody, które pojawiają się na drodze. Zwykła ławka, kosz na śmieci, płot, huśtawka w parku – przez wszystko można skoczyć, na wszystko można się wspiąć. Przygoda Mirka i Dawida zaczęła się od filmu „Yamakasi” opisującego początki powstania tej dyscypliny. Postanowili spróbować sił w miejskiej przestrzeni.

– To coś więcej niż zabawa, bo pozwala uwierzyć w siebie – tłumaczą chłopcy. – Pokonujesz własne słabości. Nie musisz mieć wielkiej kasy na drogie sprzęty i treningi, niepotrzebne są żadne sprzęty. Po prostu ustawiasz się z kolegami w mieście i biegniesz przed siebie.

Spotykają się cyklicznie by wzajemnie się pouczyć, pokazać sobie nowe triki.

– W tej dyscyplinie nie ma przegranych ani wygranych, bo le parkour nie jest sportem i nie chodzi w nim o rywalizację. Chodzi po prostu o fruwanie! – mówią.

Jest jak nałóg

Sparingi uzgadniają przez internet. Najlepsze są takie „miejscówki”, gdzie jest dużo zróżnicowanego terenu, ale także sporo przeszkód. Najczęściej spotykają się w parku Żeromskiego, na Wałach Chrobrego, osiedlu Kaliny. Przyznają, że są uzależnieni od le parkour.

– Już nie potrafię normalnie chodzić po chleb, po drodze zawsze się jakiś numer wykona – śmieje się Mirek. – Le parkour zupełnie zmienia nasz sposób widzenia miasta.

W Szczecinie działa kilka klanów, czyli grup ludzi, którzy nieoficjalnie ćwiczą le parkour. Ich członkowie to ludzie młodzi, mają zazwyczaj po kilkanaście lat. W całym mieście można naliczyć aż stu traceurs (tak fachowo nazywają się le parkurowcy).

– Kiedyś ludzie się nas bardziej bali. Myśleli, że jesteśmy złodziejami. Zawsze gdy ktoś biegnie to jest przekonanie, że się gdzieś spieszy – mówią chłopcy.

Teraz nawet policja ich zna. Czasem ktoś podejdzie, zapyta czy też tak może. Czasem poprosi o lekcje.

Trzeba myśleć tylko o skoku

Upadki zdarzają się dość często, nie da rady ich ominąć. Szczególnie początkujący. Znaleźli jednak na to sposób – nauczyli się skakać tak, żeby nie bolało.

Czy się boją? Twierdzą, że nie: – Robimy wszystko, co jest zgodne z naszym rozsądkiem – zapewniają.

– Nie zastanawiam się nad ryzykiem, kiedy stoję na krawędzi bloku. Myślę tylko o skoku. Gdybym rozważał, że mogę sobie coś zrobić, pewnie bym nie skoczył – mówi Dawid. A jednak przestał ćwiczyć na kilka miesięcy, gdy dowiedział się, że ma uraz kręgosłupa. No i jest jeszcze Michał.

Dźwięk łamanego drewna

Już nie „biega” od operacji. Michał Lesiak chodzi do LO nr 7. Ma 19 lat, jest tegorocznym maturzystą. Trenowanie le parkour zaczął razem z resztą, dwa lata temu. Szło mu dobrze. Rok temu wszystko się skończyło – chciał tylko pokazać kolegom z klasy triki.

– Robiłem salta ze skrzyni. W pobliżu nie było nauczyciela. Za którymś razem źle wylądowałem – opowiada Michał. – Usłyszałem tylko jakby dźwięk łamanego drewna… I poczułem niewyobrażalny ból. Spojrzałem na nogę. Była wygięta w drugą stronę. Noga poszła pod nóż. Okazało się, że Michał ma złamanie otwarte kości piszczelowej i uraz stawu skokowego. Operacja była natychmiastowa i na tyle poważna, że nie dało założyć się gipsu.

– Potrzebna była blacha o długości od stawu skokowego do kolana i osiem śrub – tłumaczy Michał. Prawie miesiąc nie wychodził z łóżka. –Minął rok, a ja nie mogę biec, bo mnie boli. Pomyślałem sobie, że no trudno bywa i tak.... ale mam uraz psychiczny, już nie chcę ćwiczyć.

– A kolegom nie odradzasz? – pytam. – Nie! Gdyby nie noga, dalej bym biegał! Dopóki ktoś sobie nie zrobi poważnej krzywdy, niech nie przestaje. To świetny sport. Nie żałuję le parkour. Sprawił mi więcej radości niż bólu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto