Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nasze serca dzielimy między dzieci

Redakcja
- Chcę wiedzieć, że jeszcze jestem komuś potrzebna - mówi Zofia Gajewska. Dlatego uczy dzieci matematyki i jak jeść nożem i widelcem. Taki ma sposób na życie.

We wtorki i piątki dzieci przychodzą do parafialnej świetlicy, żeby pod fachową opieką odrobić lekcje. Z reguły jest ich dwunastka. Pochodzą z różnych domów, nie zawsze mogą liczyć na pomoc rodziców w odrobieniu lekcji. Zamiast szwendać się bez celu po podwórku, przychodzą do miejsca, w którym znajdują pomoc i dobre słowo. Choć nie jest zbyt ciepłe i przytulne, wiedzą że właśnie tutaj każde może liczyć na pomoc. Żeby było cieplej zimą, przynoszą „farelkę”.

Początki świetlicy były trudne, opiekunki musiały przyzwyczaić maluchy, że zajęcia w świetlicy to nie tylko forma spędzenia wolnego czasu, ale też ciężka praca. Nie ma sztywnych reguł i nakazów, ale jedno jest jasne - systematyczność popłaca.

- Przychodziły bez zeszytów i książek, to jaka to robota? - pyta Gajewska.

Pomysłodawczynią utworzenia świetlicy była Czesława Bojnowska. Gajewska nie chciała żeby po jej śmierci „tyle pracy poszło na marne”. Dlatego mimo swoich 77 lat przynosi dzieciom ilustracje, które opisują rożne zagadnienia, robi dyktanda, pomaga w pracach domowych.

- W niektórych domach nie ma warunków, żeby dziecko w skupieniu miało możliwość posiedzenia przy lekcjach – opowiada emerytka.

Oprócz nauki języka polskiego, matematyki, dzieci uczą się poszanowania cudzej własności i savoir-vivre’u. Uczą się jak posługiwać się nożem i widelcem, jak cicho mieszać herbatę z cukrem. Mają także opiekę duchową. Każde spory stara się rozwiązać siostra Kazimiera.

– Przychodzą żeby zwierzyć się nawet z drobnej sprzeczki z przyjaciółką – opowiada siostra.

A w świetlicy takie przyjaźnie się nawiązują.

- Przychodzę tu przede wszystkim ze względu na koleżanki, które bardzo lubię – mówi Monika Gasztka.

Przez lata przez świetlicę przewinęły się pokolenia.

– Dzięki pomocy w świetlicy poprawiłem oceny - mówi Tomasz Majka, dziś uczeń technikum. – Dziś sam pomagam. Zaparzę dzieciakom herbatę, pokroję ciasta, posprzątam. Jestem bardzo przywiązany do tego miejsca i traktuję to jako obowiązek.

Takich zapaleńców jest wielu. Wśród nich są mieszkanki Podjuch Jagoda Biźnia i Elżbieta Naparzewska, które pomagają nauczycielkom w organizacji podwieczorków. Zenona Stasiak jest cichym pomocnikiem. Dzieci zaprasza na ognisko do swojego ogrodu. Nie chce się przyznać, że przynosi do świetlicy ciasto, prażoną kukurydzę, cukierki.

- Jestem na emeryturze, to co mam robić? - mówi. - Mam dom z ogrodem, więc dlaczego miałabym ich nie zaprosić?

Dodaje, że podczas takich spotkań „to i bochenek chleba pójdzie”. Uważa, że to naprawdę niewiele.

- Czasem po mszy świętej ktoś wkłada mi w ręce banknot ze słowami „to na dzieciaki” - opowiada Zofia Gajewska. - Wtedy kupuję ciastka i cukierki. Takich cichych sponsorów jest wielu, nie są to firmy, prędzej ksiądz proboszcz coś dorzuci.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto