- Jakie życzenia ksiądz arcybiskup przekaże mieszkańcom naszego miasta?
- Życzę Czytelnikom najpopularniejszej gazety szczecińskiej mocy ducha wynikającej z ewangelicznych treści Ewangelii o narodzeniu Jezusa Chrystusa. Mam świadomość, że Szczecin przeżywa ciężkie dni związane z problemami stoczniowców. Liczę na to, że nowy 2009 rok przyniesie szczęśliwe rozwiązania dla największych zakładów naszego miasta. Nowo narodzone dziecię niech wniesie nadzieję w serca wszystkich zasmuconych, cierpiących, zobojętnianych i przeżywających rozmaite dramaty psychiczne i fizyczne. Pamiętajmy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, dlatego trzeba Mu bezgranicznie zaufać.
- Komu ksiądz arcybiskup zawdzięcza pracowitość i optymizm?
- Z domu rodzinnego wyniosłem ogromną pracowitość i niezwykłą odpowiedzialność za życie swoje i najbliższych, zwłaszcza, że okres międzywojenny i ostatniej wojny światowej był dla Polaków bardzo trudny. Rodzinne Skoki na ziemi wielkopolskiej pozwoliły wykreować we mnie system odpowiedzialnej pracowitości, tak charakterystyczny dla tego regionu.
- Co zaważyło, że ekscelencja został księdzem?
- Moje powołanie kapłańskie jeszcze bardziej utrwaliło się, gdy w czasie okupacji znalazłem się w więzieniu. Tam byłem świadkiem różnych dramatów moich współwięźniów. Uzmysłowiłem sobie, jak bardzo potrzebna jest posługa księdza człowiekowi w różnych etapach jego życia, zwłaszcza gdy zostaje sam ze swoimi, nieraz bardzo bolesnymi problemami. Modlitwa w niewoli była dla mnie ogromnym wsparciem. Tam w czasie modlitewnej zadumy przyrzekłem sobie, że jeśli nie pójdę do obozu koncentracyjnego i przetrwam okropności wojny – zostanę kapłanem.
- 35 lat temu ksiądz arcybiskup został mianowany biskupem…
- W czasie pobytu w Stolicy Apostolskiej w listopadzie 1973 roku towarzyszyłem - jak zwykle - księdzu arcybiskupowi Baraniakowi. Tam dowiedziałem się o swej nominacji na biskupa pomocniczego archidiecezji poznańskiej, a kanoniczną zgodę wyraziłem przed prymasem kardynałem Stefanem Wyszyńskim. Nazajutrz po swej nominacji byłem na audiencji u Ojca Świętego Pawła VI jako osoba towarzysząca swemu metropolicie. Gdy podszedłem do papieża, to Paweł VI został poinformowany błyskawicznie przez kardynała, że wyraziłem zgodę na godność biskupa, dlatego - ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu - powiedział mi piękne słowa, iż biskupstwo jest nie tylko wielkim zaszczytem, ale i ciężkim krzyżem. Sakrę biskupią otrzymałem w prastarej katedrze poznańskiej 3 lutego 1974 roku z rąk księdza arcybiskupa Antoniego Baraniaka, a w tej niezwykle uroczystej ceremonii brało też udział kilkunastu innych biskupów z całej Polski. Moim biskupim zawołaniem są słowa: Błogosławieni pokój czyniący.
- Ksiądz arcybiskup miał szczęście blisko znać Jana Pawła II jeszcze z okresu swego biskupstwa w Poznaniu.
- Przybywając do Warszawy na Konferencje Episkopatu Polski jako poznański biskup pomocniczy nocowałem u Sióstr Urszulanek Jezusa Konającego, gdzie też zatrzymywał się metropolita krakowski kardynał Karol Wojtyła. Razem spożywaliśmy śniadania. Ten dom zakonny emanował na nas swoją dobrocią, spokojem i bezpieczeństwem, wynikającym w zaufaniu samemu Chrystusowi. Tutaj też budowałem się modlitewną postawą przyszłego papieża. Pewnego razu musiałem wcześnie wyjeżdżać, dlatego poprosiłem jedną z urszulanek, aby przygotowała mi wszystko do odprawienia mszy św. w zakonnej kaplicy o godzinie 5., sądząc, że tak wcześnie nikogo tam nie będzie. Jakież było moje zdziwienie, gdy właśnie już o tej porze widziałem w kaplicy kardynała Wojtyłę odprawiającego Drogę Krzyżową. Taki widok nie tylko wzruszył mnie, ale i umocnił moją wiarę. Inne wydarzenie świadczące o nadprzyrodzonych darach Ojca Świętego Jana Pawła II miało miejsce w roku 1976, kiedy to pod przewodnictwem kardynała Karola Wojtyły brałem udział w polskiej delegacji biskupów w Kongresie Eucharystycznym w USA. Przy okazji miałem odwiedzić kilka polskich parafii w Ameryce. Nagle otrzymałem od biskupa Tadeusza Ettera telegram, że mam natychmiast wracać do Poznania, bo metropolita poznański Antoni Baraniak jest śmiertelnie chory. Powiadomiłem o tym księdza kardynała Wojtyłę, który przez minutę nic nie mówił, potem oparł się o biurko i oznajmił mi: „Księże biskupie, arcybiskup Baraniak jeszcze nie umrze. Niech ksiądz biskup będzie w kontakcie telefonicznym z Poznaniem, ale niech nie wraca do Polski.” Po trzech dniach przedzwoniłem do stolicy Wielkopolski; okazało się – że zgodnie z intuicją krakowskiego metropolity – stan zdrowia arcybiskupa Baraniaka bardzo poprawił się. Nie skracałem swej wizyty duszpasterskiej w USA, odwiedzając parafie, gdzie oczekiwali mnie nasi rodacy. Arcybiskup Antoni Baraniak żył jeszcze rok.
- Jak ksiądz arcybiskup spędzał święta Bożego Narodzenia w rodzinnym domu, a jak potem jako kapłan, biskup i arcybiskup?
- Jako najmłodszy z rodzeństwa musiałem uczyć się wierszy, które deklamowałem w czasie rodzinnej wieczerzy wigilijnej. Była tradycyjna, składała się z 12 postnych dań charakterystycznych dla Wielkopolski. Zawsze było zostawiane jedno krzesło i posiłek wigilijny dla ewentualnego gościa. Ojciec rodziny składał życzenia dzieląc się opłatkiem z każdym z domowników. Potem w oczekiwaniu na pasterkę śpiewaliśmy nasze piękne kolędy. Potem były różne wigilie – kapłańskie i biskupie, ale dające nadzieję, że Bóg może narodzić się w sercu każdego, kto go tylko przyjmie. Teraz spędzamy wigilię Bożego Narodzenia w seminarium szczecińskim wespół z księdzem metropolitą, pozostałymi biskupami oraz niektórymi księżmi. Jest to najlepsza pora do okazania sobie życzliwości.
Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?