Kończą się miejsca pochówku

- Problem ten zgłaszałem już wiele lat temu, ale teraz sytuacja robi się dramatyczna – przyznaje ksiądz Kazimierz Piasecki z Dąbia. – Nie widać, by Zakład Usług Komunalnych starał się go w jakiś sposób rozwiązać. Wszystko przez to, że wiele lat temu skończyło się miejsce w Zdrojach. Pogrzeby mieszkańców tej dzielnicy organizowano właśnie Dąbiu. Nie można zmuszać ludzi do tego, by wozili ciała najbliższych daleko od miejsca zamieszkania.

Kłopoty rzeczywiście są widoczny zaraz po wejściu na cmentarze. Groby położone są tuż obok siebie. Przez to są poniszczone i zapadnięte. Ludzie narzekają, że muszą się między nimi przeciskać. Zastanawiają się, dlaczego urzędnicy nie reagują.

- Na Prawobrzeżu mieszka blisko sto tysięcy ludzi – mówi Janina Białkowska, jej syn pochowany jest na cmentarzu w Zdrojach. – Jestem w szoku, że wszyscy przechodzą obok tego tematu. Przecież nikt nie będzie ciał zmarłych woził na Cmentarz Centralny. Po pierwsze, miejsce jest tam również ograniczone. Oprócz tego, chcemy by nasi najbliżsi leżeli w okolicy, byśmy mogli ich odwiedzać.

Zapytaliśmy w Zakładzie Usług Komunalnych, czy urzędnicy dostrzegają problem. Czy w ogóle wiedzą o jego istnieniu?

- Rzeczywiście, w Zdrojach i Dąbiu skończyły się miejsca – mówi Monika Bąk, rzecznik prasowy ZUK. – Na obu cmentarzach nie ma możliwości pozyskiwania miejsc, na przykład przez poszerzenie terenu lub kompleksową likwidację mogił. Można tylko likwidować groby nieopłacone.

Monika Bąk przyznaje, że wolne miejsca są jeszcze w Wielgowie. Jest ich około 150. Zostaną wykorzystane w ciągu kilku lat. Na nekropolii w Płoni może odbyć się jeszcze 200 pogrzebów.

- W Wielgowie są plany poszerzenia cmentarza o 1,37 ha. Oznacza to dodatkowych 700 miejsc, co zlikwiduje problem na 15 lat. W Płoni została opracowana koncepcja budowy cmentarza wchłaniającego obecny – podsumowuje Monika Bąk. – Czekamy na inwestycje.