Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bóg wystawił nas na próbę

Redakcja
Tragedia pod Grenoble pochłonęła 26 pielgrzymów. Zginął m.in. sympatyczny, 31- letni szczeciński ksiądz Przemek Redes. Teresa Nasiłowska cudem uniknęła śmierci.

Jeszcze kilka lat temu Teresa Nasiłowska pracowała i nie mogła pozwolić sobie na wycieczki. Wychowywała dwóch synów. Każdą złotówkę przeznaczała na swoje pociechy. Najważniejsze były dzieci. Na emeryturze korzysta z życia i oddaje się swojej pasji – podróżom. Dlatego zdecydowała się na pielgrzymkę organizowaną przez księdza Przemysława Redesa.

– O wyjeździe dowiedziałam się od koleżanki – wspomina. – Nie zastanawiałam się długo. Wierzyłam, że pielgrzymka będzie udana, wrócę cała i zdrowa. Nie dopuszczałam do siebie innej myśli. Myliłam się.

Bez przerwy zwiedzali. Pobudkę mieli wcześnie, nawet o szóstej rano. Później szli na śniadanie. Codziennie czekał szwedzki stół, a na nim mnóstwo jedzenia. Ryby, sery, mięso. Podczas trzydniowego pobytu w Barcelonie mieszkali w luksusowych apartamentach Wszystko było idealnie, wycieczka marzenie. Aż do 22 lipca...

Coś się dzieje, jedziemy za szybko! – W dniu wypadku wstaliśmy około szóstej nad ranem. Po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę powrotną – opowiada drżącym głosem pani Teresa. – Wracaliśmy z Sanktuarium w La Salette. Zdziwiłam się, że kierowca jedzie tak szybko. Byłam w tym miejscu rok wcześniej i wiedziałam, że droga jest niebezpieczna i bardzo kręta. Myślałam, że jesteśmy już na autostradzie i kierujemy się do Bawarii zobaczyć okolice, w których wychował się papież Benedykt XVI.

Autobus nabierał prędkości, staczał się ze stromej drogi. Puściły hamulce. Za autokarem wypełnionym do ostatniego miejsca pielgrzymami jechali motocykliści. Widzieli dym wydobywający się z pojazdu. Wiedzieli, że dojdzie do tragedii, już wtedy wezwali pomoc. Chwilę później autobus runął w kilkudziesięciometrową przepaść.

– Poczułam, że spadam – z trudem opowiada Nasiłowska. – To była chwila i już byliśmy na dole. Autobus był roztrzaskany, zaczął płonąć. Przewodniczka krzyczała, żeby uciekać. Pamiętam, że zobaczyłam ogromnego guza na ręce. Strasznie bolało. Była złamana, jednak miałam siłę, by odejść trochę dalej.

Przy autobusie leżeli ludzie, jeden na drugim. Pani Teresa zastanawiała się, dlaczego nie uciekają, przecież pożar jest bardzo niebezpieczny. Ale oni wszyscy nie żyli. Uświadomiła to sobie dopiero, gdy zobaczyła ciała pakowane są czarnych worków. Była przerażona.

Po chwili znaleźli się przy niej sanitariusze. Ratownicy pomogli jej i zawieźli do szpitala. Tam na poszkodowanych czekali już rodacy mieszkający we Francji.

Ksiądz Redes był podekscytowany pielgrzymką Pielgrzymkę zorganizował ksiądz Przemysław Redes – młody, pełen nadziei, radości i uśmiechu kapłan. Mieszkał w niewielkiej kawalerce przy ulicy Golisza – niedaleko kościoła. Mieszkanie urządził bardzo skromnie. Stało w nim łóżko, było kilka półek, szafa, biurko i komputer. Cieszył się ogromną sympatią parafian. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebował.

Bezpośredni przełożony księdza Przemka, proboszcz parafii pw. Św. Mikołaja Ryszard Kamiński od wielu lat znał swojego wikariusza. W seminarium uczył go historii.

– Ósmego lipca wróciłem ze swojej pielgrzymki z Grecji – wspomina ksiądz Kamiński. – Dwa dni później wyjechał ksiądz Przemek. Był strasznie podekscytowany. Panie przygotowujące posiłki poprosił o przygotowanie specjalnej diety, chciał mieć siły na zwiedzanie. Przed wyjazdem próbował schudnąć. Cieszył się ogromnie, a my razem z nim. Nikt nie myślał, że już go nie zobaczymy.

Ostatni raz proboszcz słyszał księdza Piotra kilka dni przed planowanym powrotem. Wikariusz zadzwonił z informacją, że niedługo będą w domu. Opowiadał dumnie o pielgrzymce, o tym, że uczestnicy są zachwyceni.

21 lipca wszyscy czekali na powrót grupy. Przy śniadaniu rozmawiali o księdzu Przemku, pielgrzymach i wrażeniach z jakimi wrócą z wycieczki. Byli zadowoleni, bo już niedługo mieli zobaczyć sympatycznego wikariusza. Nie mieli pojęcia o tragedii, jaka w tym czasie rozgrywa się we Francji, niedaleko Grenoble.

– Przed południem poszedłem posłuchać w telewizorze modlitwy papieża – opowiada proboszcz. –Na pasku na dole ekranu zobaczyłem, że we Francji doszło do tragedii. Przeczytałem, że chodzi o pielgrzymów z Mieszkowic. To nasza grupa. Szybko złapałem za telefon.

Wierzyłem, że żyje Proboszcz próbował dodzwonić się do swojego wikariusza, jednak bez powodzenia. Ksiądz Przemek nie odbierał. Kamiński wierzył, że żyje. Z pewnością jest w szpitalu i nie może rozmawiać. Chwilę później rozdzwoniły się telefony od rodzin pielgrzymów. Ksiądz Ryszard nie miał jeszcze listy osób poszkodowanych i nie mógł udzielić konkretnych odpowiedzi. Z komputera księdza Redesa „wyciągnął” spis uczestników wycieczki. Przekazał go później między innymi Ministerstwu Spraw Zagranicznych.

– Dopiero około godziny 17 dostałem „listę żyjących” czyli tych, którzy przebywali w szpitalu – opowiada. – Nie było na niej księdza Przemka. Wciąż jednak miałem nadzieję, aż do poniedziałku. Dostaliśmy wtedy oficjalną informację, że nasz wikariusz oraz towarzyszący mu ksiądz Zenon nie żyją. Jego ciało udało się zidentyfikować dzięki specjalistycznym badaniom. Było w takim stanie, że nie mogliśmy go zobaczyć. Nie mogła go zobaczyć nawet rodzina. Może to i dobrze. Człowieka lepiej zapamiętać żyjącego i uśmiechniętego – podsumowuje proboszcz.

Zginęło 26 pielgrzymów, w tym dwóch księży.

Wypadek to znak od Boga

Władysław Korzeniak ze Świnoujścia w tragedii stracił córkę i wnuczkę. Uratowali się wnuczek i zięć. Mężczyzna wciąż jest załamany stratą ukochanych osób.

– Nie życzę nikomu tego, co mi się przytrafiło – mówi przygaszonym głosem. – Zginęły dwie ukochane osoby. Nie brałem udziału w tej pielgrzymce. To, że nie było mnie w tym autobusie jest przesłaniem. Miałem zostać i pomagać ludziom. Jestem prezesem Stowarzyszenia Pamięci Ofiar Katastrofy w Grenoble. Dzielimy się z innymi swoimi ciężkimi doświadczeniami i próbujemy im pomóc. Chcemy również wybudować dla nich specjalny ośrodek.

Korzeniak zdradza, że wnuczek wciąż strasznie przeżywa tragedię. Sam doznał ciężkich obrażeń i wciąż dochodzi do siebie, tak jak ojciec.

Teresa Nasiłowska, podobnie jak pan Władysław, wypadek ten traktuje jako szansę od Boga.

– Nie mogę do tego wracać, nie mogę o tym myśleć – mówi poszkodowana. – Cudem to przeżyłam. Miałam tylko złamaną rękę, a spadłam z wysokości 10-piętrowego budynku. Zawdzięczam to Bogu i Matce Boskiej – pokazuje zawieszony na szyi medalik przywieziony z Paryża w 2006 roku imilknie.

– Bóg tego chciał, wystawił nas na próbę. Może dopuścił do takiej sytuacji, byśmy inaczej zaczęli postrzegać świat. Musimy pamiętać, że wszystko zależy od Niego. Z bliskimi z pewnością zobaczymy się ponownie, w niebie. Pamiętajmy o tym, bo życie ziemskie jest tylko furtką do życia wiecznego – podsumowuje ksiądz Kamiński.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto