Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Biskup Kruszyłowicz wspomina święta swego życia

Redakcja
Ks. bp Marian Błażej Kruszyłowicz, biskup pomocniczy naszej archidiecezji, który obchodzi dwudziestolecie sakry biskupiej, wspomina swoje najpiękniejsze wigilie.

Najbardziej utkwiła mi w pamięci wojenna wigilia, do której wszyscy przygotowywaliśmy bardzo starannie nasz wiejski dom na Suwalszczyźnie, niedaleko słynnego Sanktuarium Maryjnego w Sejnach.

Moja rodzina była dość liczna, bo poza rodzicami jeszcze miałem pięcioro starszego rodzeństwa. Tego dnia wszyscy byliśmy strzyżeni i kąpani, co w warunkach wiejskich było szczególnym luksusem. Nie wolno było kłócić się, przeklinać ani nikomu źle życzyć. Obowiązywał też post ścisły. Gdy na niebie pokazały się pierwsze gwiazdy, stawaliśmy wokół wigilijnego stołu, nakrytego dość grubą warstwą siana i lnianym, samodziałowym obrusem. Dom oświetlony był lampą naftową. Ojciec najpierw pomodlił się w intencji rodziny i pokoju, potem złożył wszystkim serdeczne życzenia wszelakiej pomyślności, wreszcie z każdym podzielił się opłatkiem, przyniesionym w adwencie przez miejscowego organistę.

Na stole nie było tradycyjnych dwunastu potraw, bo nas nie było na to stać, ale było kilka postnych potraw. Pochodziły wyłącznie z naszego gospodarstwa, bo w nim nie brakowało mąki, miodu, masła, mleka, śmietany, maku, grzybów, ryb; jedynie trzeba było kupić cukier, drożdże, sól i niektóre przyprawy. Można zatem powiedzieć, używając współczesnego nazewnictwa, iż była to ekologiczna wieczerza, bardzo zdrowa dla organizmu. Potem wspólnie śpiewaliśmy kolędy do późnej nocy.

Niestety, w czasie wojny był zakaz odprawiania pasterki, dlatego moi rodzice i starsze rodzeństwo szło w mroźny bożonarodzeniowy poranek do kościoła parafialnego na mszę św. Ja miałem wtedy zaledwie sześć lat.

Potem, już będąc franciszkańskim kapłanem bardzo dobrze zapamiętałem rodzinną atmosferę w naszym klasztorze w Niepokalanowie, gdzie byłem gwardianem w latach 1971-77. Największy refektarz udekorowaliśmy świerkami i innymi ozdobami gwiazdkowymi a cały klasztor dyskretnie oświetliliśmy. Wtedy klasztor był domem dla 200 ojców i braci.

Po wigilijnej wieczerzy każdy otrzymał świąteczną paczkę zawierającą owoce cytrusowe, czekoladę i inne, trudno do uzyskania artykułów żywnościowych w tamtym okresie. Potem obdarzeni franciszkanie dzielili się tymi darami z innymi, jeszcze biedniejszymi i z gośćmi naszego klasztoru.

Przez kilkanaście lat pracowałem w Kurii Generalnej naszego Zgromadzenia Zakonnego, ale tam wigilia nie jest tak uroczyście i dostojnie przeżywana, jak w Polsce, gdzie wszyscy skupiamy się wokół rodzinnego ogniska.

Moja biskupia wigilia jest zawsze celebrowana w Szczecinie w towarzystwie metropolity i pozostałych biskupów dość wcześnie, bo potem spieszymy na Pasterki do różnych świątyń archidiecezji. Wigilijne spotkanie z biskupami ma również swoją rodzinną atmosferę, gdyż w ciągu całego roku rzadka jest możliwość na bliższe spotkania z uwagi na bardzo liczne zajęcia, wyjazdy, wizytacje i spotkania w terenie.

Serca nasze napełnia wtedy radość, że „Bóg znów się narodził” i przyszedł do każdego, nawet najuboższego i najbardziej osamotnionego. Ta świadomość sprawia, że nikt, kto kocha Chrystusa, nie jest sam, bo jest z nim i w nim sam Bóg.


od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto