Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żony, alkohol, muzyka i wolność. Rozmowa z Michałem Urbaniakiem, gwiazdą Boogie Brain

Redakcja MM
Redakcja MM
Michał Urbaniak
Michał Urbaniak Mat. organizatorów
Rozmowa z Michałem Urbaniakiem, jazzmanem, który wystąpi w Szczecinie na festiwalu Boogie Brain.


5. edycja festiwalu Boogie Brain - serwis specjalny




- Twórcy muzyki elektronicznej, granej podczas Boogie Brain to ludzie bardzo młodzi. W elektronice to, co najświeższe proponują właśnie debiutancki, świeża krew, która wymyśla coś nowego. Jazz chyba nie boi się tak upływu czasu. Muzycy jazzowi, im bardziej doświadczeni, tym bardziej się ich ceni.

- Oczywiście że tak, ale... Jak widać i słychać nie możemy tworzyć i grać w izolacji od aktualnej socjologii i brzmienia życia. Szczególnie w Nowym Jorku, kiedy naokoło buduje się super wieżowce z szkła, aluminium, tytanu, a ludzie szybko i rytmicznie biegają po ulicach. Oni nawet mówią rytmicznie nie wiedząc o tym. To wszystko wpływa na moją muzykę i życie. Dlatego Fusion i Urbanator tak tętnią życiem, rytmem i groovem, są  ponadczasowe! Oczywiście zaglądamy czasem do muzeum, dokładając takie serie jak Jazz Legends. Komputery i gadżety w komunikacji też mają wielki wpływ na muzykę.

- A Tie Break? Kiedyś przypisywano im rolę "punkowców" w polskim jazzie, osób które dokonały "przejścia" ze szkoły jazzu lat 70 i wpuszczenia go na nowe, bardziej bezkompromisowe tory. Oni poniekąd buntowali się przeciw panu a dziś gracie razem. Jak to wygląda z obecnej perspektywy?
- Tie Break był jednym z zespołów, który podobnie jak i mój dawny zespól Constellation, cos łamał. My akurat łamaliśmy okres bezlitosnego terroru ówczesnego free jazzu. Muzyki, w której naprawdę było bardzo wielu świetnych muzyków, ale też wielu słabeuszy i zaczadzonych oszustów, którzy wolność potraktowali zbyt dosłownie.  Sam ruch i styl był fantastycznym pomostem do eksperymentowania, do wyłamania się z muzyki lat 60-tych i otwarcia drogi do lat 70tych …

- A taki koncert jak ten z Tie Break, to dla pana coś wyjątkowego? Z każdym mógłby pan zagrać? Jak się pan dał namówić?
- Czasem nie trzeba namawiać. Wystarczy, ze jest świetne towarzystwo, które gwarantuje super muzykę i  dobra energie na scenie. Znam, lubię i szanuje wszystkich grających!

- Co w panu jest takiego, że wciąż pan poszukuje, zmienia otoczenia, jeździ. Nie pora już osiąść na laurach? Odcinać kupony?
- Ja taki jestem  po prostu. Odkąd pamiętam lubię wyzwania, nowe sytuacje, kocham gadżety. Taki  typ poszukiwacza...Poza tym jako łowca młodych talentów i inicjator kilku kierunków muzycznych nie mogę spocząć na laurach, bo to nie jest w moim charakterze i temperamencie! Jestem typowym Wodnikiem, jeżeli ktoś w coś takiego wierzy!

- Co takiego pociągało pana w american way of life, że zostawił pana za sobą cały świat i wyjechał do Stanów?
- Mając 14 lat zakochałem sie w Ameryce i muzyce, która jako jedyna sztuka jest oryginalną sztuką stworzoną dla świata w USA. Uwielbiając Nowy Jork  pojechałem tam po muzykę, do moich ukochanych czarnych muzyków, od których chciałem sie nauczyć tego, czego w Europie nauczyć sie nie można. To jest ta specyficzność, ten rytm, dusza i serce. Tam było źrodło muzyki, która kocham i która nadaje sens mojemu życiu. Tam poznałem i grałem z najlepszymi i najprawdziwszymi! Tego nie można opowiedzieć w żadnej książce czy opowiadaniu! To trzeba przeżyć i za to zapłacić sowicie, poświęcając swoje życie! Tam to się nazywa “Paying the Dues!”

- Powiedział pan, że Bóg stworzył muzykę, a człowiek podzielił ją na kategorie. We wszystkim chodzi tylko o rytm? Sami zrobiliśmy sobie tę wieżę Babel? Czemu panu ona nie odpowiada?
- Większość kategorii, poza kilkoma oczywistymi, stworzyli ludzie, którzy z muzyką na co dzień praktycznie nie maja nic wspólnego. Dużo tych kategorii pododawali, żeby lepiej sobie segregować brzmienia, o których często nie mają pojęcia. Poza tym kategorie pomagają w tworzeniu trendów, promocji, w takim handlu żywym towarem ,jakim jest prawdziwa muzyka!

- Co najmniej dwukrotnie samplowali pana amerykańscy hip hopowcy z A Tribe Called Quest. To powód do dumy, czy do sądzenia się? W Polsce takie historie nie spodobały się ani Czesławowi Niemenowi swego czasu ani Stanowi Borysowi, którzy poszli do sądu, kiedy sample z ich piosenek wykorzystali hip hopowi producenci.
- Nie mogę się wypowiadać za innych, ale ja się czułem uhonorowany. Być samplowanym przez najpopularniejszych przedstawicieli aktualnej czarnej muzyki , dostać za to niezłe pieniądze, to jest cos!

- Teraz polska hip hopowa wytwórnia Asfalt wydała pański klasyczny album "Inactin" z 1971 roku na winylu. To podobno nie ostatnie wznowienie. Czemu robią to ludzie zainteresowani hip hopem a nie jakaś szacowna jazzowa oficyna?
- Bo hip-hop to jazz! Poza hip-hopowcami mało kto w Polsce czuje prawdziwą istotę jazzu. A europejski przeintelektualizowany jazz czy jas mało ma wspólnego z prawdziwym jazzem i jego istotą!

- Na okładce wyglądaliście jak hippisi. Pan długie włosy, wąsy, luźne szaty. Obok Urszula Dudziak, też w odpowiednim anturażu. Był pan hippisem w latach 70?
- Chyba tak, bo żyliśmy przez kilkanaście lat bez domu, mieszkania czy nawet kraju stałego pobytu! Hotel, bus, klub, festiwal, koncert, hotel, bus ……..etc. Liczyła sie tylko muzyka i na szczęście dla mnie, pozostało to do dzisiaj (chociaż włosy są krótkie i jest ich mniej)

- Pan zdaje się, jak na jazzmana prowadzi do dziś dość rockandrollowe życie. Jest pan rockandorolowcem?
- Czasami bywam...Chyba jestem? A właściwie odpowiedź jak wyżej!

Pan nie przekroczył pewnych granic showbizu, po których staje się celebrytą.
Np. udział w programach telewizyjnych, jak pańska była żona. To by panu w czymś pomogło?
- Nie zastanawiałem sie nad tym. Ja robie to, co mnie interesuje i to, co kocham. Robie swoje. A tzw. celebryckość niesie ze sobą potrzebę udawania czegoś/kogoś. A ja nie umiem udawać.

Powiedział pan, że żony się po drodze traci. Ile stracił pan żon? Traktuje to pan w kategorii porażki?
- Każde rozstanie to ból i to bardzo duży! Ale, to też cena… Każdy związek, który sie nie udaje jest porażką. Czasem okazuje sie jednak, ze ta porażka jest po coś. Tylko trzeba przeżyć, żeby sie dowiedzieć po co…

Jazzman jest człowiekiem wolnym, co dla pana oznacza wolność?
- Wolność to coś, co było i często jest zakazane , kiedy jest się "wychowywanym" przez rodziców albo szkołę, no i oczywiście systemy polityczne. Jest to stan "fruwania", wręcz szczęścia. Nie ma zakazów i nakazów a obowiązki człowiek sam sobie narzuca zgodnie z jego podmiotem pasji czy samospełniania się (oczywiście w ramach prawa i jakiejś kultury czy estetyki, chociaż brak tej ostatniej - też może być estetyką) "Freedom Make Me Fly!" i "Don't Play the Music! Let the Music Play!' To moje hasła zycia codziennego!

Alkohol to też wolność?
- Tak sie może wydawać… Ale to wolność typu Express, który za moich czasów działalności w czasach komuny, był paszportem na wyjazd . Teraz tych problemów nie ma, więc jest niekonieczny! Zależy też kto i jak to używa!

Co to za akcja warsztaty Urbanator Days?
- To zaczęło się jako produkt uboczny koncertów Urbanatora. Po koncertach w każdym właściwie miejscu na kuli ziemskiej, muzycy i fani oblegali naszą garderobę i backstage. Zadawali wiele pytań i mówili: “Nie rozumiem jazzu ale kocham co Pan gra”. Poczułem konieczność i misję do tego, żeby dodać extra dzień przed koncertem w celu odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania.   Chcę tez pokazać, ze marzenia mogą sie spełnić, że można zagrać ze świetnymi muzykami i poczuć niesamowite momenty na scenie. Sprowadzam moich fantastycznych muzyków z Nowego Jorku, Londynu czy wręcz z gdziekolwiek się nie znajdują..I  razem pokazujemy muzykę od kuchni.

Pewnie przychodzą na nie młodzi luzie. Ma pan dla nich jakąś złotą myśl? Co powinni robić, czego unikać. Czym grozi show biznes.
- Młodym ludziom mówię, ze jeśli kochają to, co robią i maja pasje to osiągną to, co chcą osiągnąć. Bez pasji w swoim samospelnianiu za dużo nie da sie zrobić. Powiedziałem kiedyś moim córkom.: „Jeżeli musisz śpiewać to śpiewaj, bo to piękne, ale trudne życie!"

Miles Davis dawał panu jakieś rady?
- Tak! Zaprosił mnie na swój koncert. Zobaczył mnie w garderobie i zapytał..”Gdzie twoje skrzypy?”, „W domu” – powiedziałem. On: „Leć i przynieś je”. Przywiozłem taksówką, Miles grał już na scenę Beacon Thetre na Broadwayu (3500 ludzi publiczności), podszedł i krzyknął charakterystycznym dla Niego, charczącym głosem: “Play!”. To było wszystko. Wspaniała szkoła!

Na 50. rocznicę wydania „Kind of Blues” nagrał pan "Miles of Blue" swoje wersje tamtych kompozycji, wraz córką, Marcusem Millerem, Harbie Hancockiem I wieloma wspaniałymi muzykami z kręgu Urbanatora!
-  Kiedy zorientowałem się, że minęło 50 lat od czasu wydania „Kind of Blue” – postanowiłem upamiętnić tę płytę, która jest najpopularniejszą, najbardziej uznaną i najlepiej sprzedającą się płytą w historii jazzu (czterokrotna platyna, 200 tysięcy płyt rocznie. Gdybym miał jechać na bezludną wyspę, to właśnie tę płytę zabrałbym jako jedyną.  Milesa Davisa usłyszałam po raz pierwszy jako 14-latek, wówczas wirtuoz skrzypiec w łódzkiej szkole. W 1959 roku kiedy usłyszałem „Kind of Blue”, a moja ukochana mama kupiła mi saksofon, zacząłem codziennie z ta płytą grać na saksofonie. Miles stał się dla mnie następcą Winnetou, moim bohaterem.  Kiedy Miles Davis zmarł, miałem przygotowanych kilkanaście utworów w swoich aranżacjach, ale jak zobaczyłem, że każdy nagrywa płytę Milesa Davisa, postanowiłem sie wycofać z tej niezdrowej konkurencji. Szkice mam do dzisiaj. Niektóre są na tej płycie.

Poza pisaniem muzyki do filmów również pan gra. Również w filmie "Mój rower" z 2012 roku. Co to za rola?
- Zagranie w tym filmie to było wielkie wyzwanie i niesamowita przygoda. Oczywiście zadawałem sobie pytanie, czy dam rade. Zagrałem schorowanego zmęczonego intensywnym życiem muzyka klezmera, który ma kłopoty z zona, z synem... To mądry i wzruszający film , z piękna muzyka i pięknymi zdjęciami. Wspominam te przygodę z uśmiechem  i przyjemnością, chociaż  bywało ciężko na planie... Wczesne wstawania, nocne zdjęcia, kłopoty z tekstem.... Aktorstwo to ciężki zawód, ale bardzo piękny! Prawie tak piękny jak mój i gdzieś jednak podobny. **


Michał Urbaniak

Domem Michała Urbaniaka jest dziś Nowy Jork. Wcześniej były to Skandynawia, Warszawa i głównie robotnicza Łódź. I tylko tego jednego wieczoru słynny Urbanator przyjedzie do Szczecina, by zagrać koncert z muzykami Tie Break.

Weteran spotka się na wspólnej sesji z twórcami, którzy w latach 80. zaproponowali „przejęcie” sukcesji po tzw. polskiej szkole jazzu lat 70.

Kim jest Michał Urbaniak? Rocznik 1943. Pracoholik, jazzman, polska dusza, saksofonista, skrzypek. Bohater książki „Ja, Urbanator” Andrzeja Makowieckiego. Grał jazz w Szwecji, żeby zarobić na wymarzone organy Hammonda. Zakochany w amerykańskim stylu życia, wyjechał do USA. To był 1973 rok. Zdobył światową sławę, nagrał ponad 60 płyt, napisał muzykę do ponad 20 filmów.

Grał w popularnych klubach (Village Vanguard, Village Gate) i w słynnych salach koncertowych (Carnegie Hall, Beacon Theatre, Avery Fisher Hall).


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto