Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zdążyć przed Panem Bogiem

rduchowski
rduchowski
Te dzieci gasną. Umierają, pokonane przez nieuleczalne choroby. W ostatnich chwilach ich króciutkiego życia pojawiają się młodzi ludzie: zdrowi, wrażliwi, oddani, gotowi spełnić skrywane marzenie. Ale muszą się spieszyć, by nie przegrać wyścigu ze śmiercią. Żeby umieranie tak bardzo nie bolało. Żeby dzieci gasły z uśmiechem na ustach. Nie zawsze się to udaje… Ci czarodzieje to wolontariusze z Fundacji „Mam Marzenie”

Weronika (5 lat), po kolejnym zabiegu w klinice hematologii, z trudem trzymała kredkę w dłoni. Któregoś dnia była trochę silniejsza i narysowała siebie w różowej sukni księżniczki. To wystarczyło, by wolontariusze ostro zabrali się do roboty. Mariola w jedną noc uszyła różową sukieneczkę z falbankami, Piotr załatwił srebrną koronę, Ewa srebrne buciki. W pół dnia udało się wypożyczyć teatralne stroje dla dam dworu, rycerzy i błazna. Brakowało tylko karety, która miała zajechać przed klinikę, by księżniczkę zabrać na bal.

- W gazecie daliśmy ogłoszenie, że pilnie potrzebujemy karety - opowiadają wolontariusze.- Ale, szczerze mówiąc, nie mieliśmy dużych nadziei.

Bardzo się mylili. Wkrótce zadzwonił hobbysta, który w przydomowym warsztacie pięknie odrestaurował zabytkowy pojazd. Gdy dowiedział się kogo ma powieźć kareta, nie chciał słyszeć o zapłacie. I jeszcze postarał się o dwa kare konie w lśniącej uprzęży.

Kareta zajechała przed kliniką w eskorcie konnych rycerzy. Damy dworu ubrały Weronikę w różową suknię, giermkowie grali na fujarkach. Chwilę później na oddział hematologii wkroczył książę z rycerzami. Wytwornie się pokłonił i zaprosił księżniczkę na bal. Orszak wyruszył ku wynajętemu pałacowi.

Tam czekał król z królową, damy dworu, rycerze z giermkami i błazen. Na stołach piętrzyły się półmiski z owocami i ciastkami. Gdy księżniczkę Weronikę wniesiono na tron, rozpoczęły się pokazy tańców, potyczki rycerzy, igraszki błazna.

Spełnienie marzenia chorej na raka Weroniki kosztowało tyle, ile skrawek tkaniny na różową sukienkę. Reszta była darem serc prawie siedemdziesięciu osób, którym wystarczył widok dziecięcych łez szczęścia.

Przed Filipem ( 5 lat) na baczność stanęła cała jednostka wojskowa w Poznaniu. Jej dowódca - pułkownik Stefan Filary, ani przez chwilę nie zastanawiał się, czy regulamin armii pozwala spełniać życzenia śmiertelnie chorych dzieci. „Wykonać!” - rozkazał, gdy zatelefonowali do niego wolontariusze.

Dwa dni później chłopiec, który pragnął wsiąść do prawdziwego czołgu, ujrzał przed sobą potężną 40-tonową maszynę PT-91 "Twardy". Czołg sunął po poligonie w Biedrusku, gdzie żołnierze zaprosili Filipa z mamą. Dowódca zeskoczył z pancerza, podał chłopcu prawdziwy hełmofon i wsadził go na wieżyczkę. Silnik „Twardego” zagrzmiał, spod pancerza buchnęły kłęby spalin. I pojechali.

- O rany! - tylko tyle wydusił z siebie oszołomiony Filip.

Na pożegnanie kapitan Tomasz Szulejko mianował go czołgistą. Mały czołgista dostał od żołnierzy dyplom i pamiątkowy medal.

Kiedy Przemka ( 12 lat) z hospicjum dla dzieci spytano, komu chciałby uścisnąć rękę, bez wahania odparł: „Zinedine Zidane” (gwiazda piłkarskiej reprezentacji Francji i Realu Madryt). Od tej chwili przez siedem godzin wolontariusze nie odkładali słuchawek telefonów, bo marzenie Przemka miało szansę spełnić się niemal natychmiast. To dlatego, że piłkarze Realu właśnie przylatywali do Krakowa. A Zidane był wśród nich.

Szefowie ekskluzywnego hotelu Sheraton, gdzie miały spać gwiazdy futbolu, byli wspaniali. Trenerzy Realu - także. „Oczywiście, koniecznie, jak najbardziej” - odpowiadali na prośby wolontariuszy.
Niecałe dwanaście godzin później Przemek z mamą i tatą jechał do Krakowa. Wieczorem, gdy piłkarze z Madrytu wkroczyli na murawę boiska, miał prawo oglądać ich trening. Był dumny, bo takiego przywileju nie dostąpili nawet dziennikarze sportowi. Po treningu z przebieralni wyszedł do Przemka wielki Zidane. Rozmawiali trochę po angielsku, trochę po francusku, trochę na migi. Chłopiec wyznał idolowi, że uwielbia oglądać jego sztuczki techniczne.

- Dziś jest najpiękniejszy dzień mojego życia - dodał. „Zizou” podarował mu koszulkę „Królewskich” z własnoręczną dedykacją: „Pour Csemek”.
Tej nocy Przemek był gościem honorowym hotelu Sheraton. Ale w wielkim bardzo wygodnym łóżku nie zmrużył oka. Gdzieżby mógł spać! Przecież za ścianą byli najsłynniejsi piłkarze świata.

Sebastian (9 lat) coraz rzadziej odzyskiwał świadomość. Był już na morfinie. Ale gdy na krótko otwierał oczy, od razu pytał, czy jedzie do niego Krzysztof Hołowczyc. Spotkanie z kierowcą rajdowym krzesało w nim ostatki sił. W niedzielę wolontariuszom udało się zdobyć numer telefonu słynnego „Hołka”. Rajdowiec był za granicą, ale obiecał, że przyjedzie natychmiast po powrocie do kraju. Sebastian kazał mamie wysprzątać pokój, ładnie się ubrać, zadbać o gorącą herbatę dla gościa. I czekał.

- Przyjadę we wtorek w południe – potwierdził Hołowczyc. Nie zdążył. Sebastian umarł kilka godzin wcześniej.

- Ale ta piaskownica jest wielka! – Monika (5 lat) była zachwycona, gdy pierwszy raz ujrzała plażę.
Zobaczyć morze, postawić babkę z piasku, popłynąć statkiem - to było marzenie krótkiego życia dziewczynki.

Dariusz Szymała z Ustki mógł spełnić tylko cząstkę tego pragnienia. I zrobił to z ochotą. Do swego pensjonatu Agawa na pięć jesiennych dni zaprosił Monikę z mamą, tatą i braciszkiem. Państwo Bujakowscy, po sąsiedzku, gotowali im pyszne obiady, a Justyna Grudniewska z Gdyńskiej Stoczni Remontowej błyskawicznie załatwiła rejs holownikiem. - Byłam na mostku kapitańskim, widziałam kajuty marynarzy, żaglowiec Dar Młodzieży i brzeg Helu - Monika szczebiotała jak za czasów, gdy miała piękne loczki i nie bała się wchodzić do szpitala.

Po pracowitym popołudniu lepienia piaskowych babek rozprawiła się z talerzem kanapek. Jak za nieodległych czasów, gdy beztrosko biegała po ogrodzie.

Rafał (16 lat) spod Lubaczowa ma stanąć przed watykańską komisją i opowiedzieć o cudzie. O tym, co się z nim działo po wymarzonym spotkaniu i rozmowie z Ojcem Świętym.

- Wszystko to było niezwykłe i zaskakujące - wspominają wolontariusze, którzy w zeszłym roku spełniali życzenie chłopca ciężko chorego na raka węzłów chłonnych.

Najpierw Rafał nie chciał usłuchać lekarzy, że upragniona podróż do Rzymu może się dla niego skończyć bardzo źle. Był wycieńczony chemioterapią, wypadły mu wszystkie włosy. Ale uparł się i pojechał. Potem nie chciał wracać do domu, gdy usłyszał, że prywatnej audiencji nie będzie, bo Janowi Pawłowi II brakuje na to sił.

- Wtedy zadzwonił ksiądz Stanisław Dziwisz - opowiadają wolontariusze, którzy osobistego sekretarza Papieża błagali o choćby minutę na spotkanie Rafała z Ojcem Świętym.
Arcybiskup Dziwisz oznajmił krótko:

- Czekamy w Watykanie.

Rafał nikomu nie wyznał, o czym przez prawie pięć minut rozmawiał z papieżem. Znów się uparł.

- To co mi powiedział, pozostanie między mną a Ojcem Świętym - postanowił.

Ale przed watykańską komisją, która zbiera dowody świętości Papieża, chce opowiedzieć wszystko. O tym, jak w szpitalu nie miał sił, by wejść schodami na piętro, a godzinę po Audiencji z łatwością pokonał 300 stopni na szczyt kopuły Bazyliki świętego Piotra. Opowie, jak po powrocie do domu choroba zaczęła ustępować. I o tym, jak lekarze bardzo się dziwili. I że dziś jest zdrowy, biega za piłką, jeździ na rowerze i wybiera się na basen.

„Cześć, mam na imię Marta i mam 14 lat. Od roku choruję na nowotwór. Mam guza w pniu mózgu. Ale choć miny lekarzy są smutne, ja jestem silna i nie poddaję się. Po drugiej operacji mój stan zdrowia bardzo się pogorszył. Mam oczopląs i oglądanie telewizji sprawia mi dużo kłopotu. Wiem, że na pewno się nie poddam, chociaż to ogromnie trudne. Szczególnie, kiedy biorę chemię i muszą mnie kilka razy ukłuć, by znaleźć dobrą żyłkę” - napisała w liście dziewczynka marząca o spróbowaniu tego, co gotuje Pascal Brodnicki.

Nazajutrz rano wolontariusze zadzwonili do telewizji TVN, gdzie od asystentki Pascala dostali numer telefonu kucharza. Pascal nie zastanawiał się, czy ma pojechać do Gdańska. Spytał jedynie, kiedy. Błyskawicznie zdobył bilet na poniedziałkowy samolot i przyleciał. Gdy wszedł do pokoju, w którym leżała Marta, dziewczynce zaparło dech.

- Pascal w naszym domu, ja nie wierzę… - rozpłakała się.

Kucharz przywiózł słoiczek dżemu z mandarynek. Wyznał, że tego dnia wstał bardzo wcześnie i przygotował go specjalnie dla Marty. Potem zdjął z szyi korale, które tak bardzo podobają się telewizyjnym fankom Pascala.

- To na szczęście - podarował je Marcie. Potem poprosił mamę dziewczynki o cukier puder, jajko i wiórki kokosowe. W kilka minut wyczarował pyszne kokosanki. Marta zjadła wszystkie, do ostatniej kruszynki. Gdy odstawiła talerzyk, spytała Pascala, jak się miewa jego pies, Klusek, którego raz widziała w TV.

- Ja i Klusek czekamy na ciebie – odparł Pascal. - Nie poddawaj się chorobie, musisz nas odwiedzić.

Gdy mama rozrywała kopertę z rachunkiem telefonicznym, Kuba (8 lat) nagle wykrzyknął: „Dudek”. Mama osłupiała, bo chłopiec od tygodni nie mówił, ledwie oddychał, jego zamglone oczy błądziły po suficie pokoju. Zerknęła na kopertę. Było na niej zdjęcie bramkarza piłkarskiej reprezentacji Polski - reklama Telekomunikacji. Wieczorem mama Kuby napisała list do fundacji. „Mój synek marzy tylko o tym…”.

Jerzy Dudek wstał o czwartej rano, żeby zdążyć na samolot z Barcelony do Warszawy. „Nie zapomnieć o piłce z autografem!” - powtarzał sobie w łazience. Z lotniska Okęcie do wioski pod Wyszogrodem droga nie była już daleka. Zajrzał do podróżnej torby. Ok, nie zapomniał o piłce dla Kuby

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto