Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zabierz te zwierzaki z obskurnego podwórka na swoją kanapę

Redakcja MM
Redakcja MM
Katarzyna Piotrowska
Katarzyna Piotrowska Sebastian Wołosz
Pół godziny drogi od Szczecina, na jednym z podwórek z rozpadającym się domem, w ośmiu boksach siedzi teraz osiem zziębniętych i samotnych psiaków.

To prawda, że każdego dnia ktoś odwiedza je z miską pełną jedzenia i świeżą wodą. Dzięki temu żyją. Po radosnych odwiedzinach nocą zostają same i marzą, by zostać czyimś przyjacielem.

Tak to się zaczęło

Trzy lata temu Katarzyna Piotrowska obejrzała z koleżanką reportaż w telewizji. Opowiadał o losie starszego małżeństwa z Drogoradza, które opiekuje się kilkudziesięcioma zwierzętami. W niszczejącym domu mieszkali pan Jan i pani Gienia. On cierpiący na nowotwór, ona z chorobą Alzheimera, bez zainteresowania ze strony rodziny, bliskich, czy sąsiadów.

– Postanowiłyśmy tam pojechać. Widok warunków życia gospodarzy i zwierząt był bardzo przykry – opowiada pani Katarzyna. – Okazało się, że są starszymi i schorowanymi osobami. Mieszkają w rozpadającym się domu pełnym zwierzęcych odchodów, bez toalety, wody, którą trzeba było czerpać ze studni. Nie potrafili sobie zapewnić podstawowych potrzeb, co dopiero czworonogom.

Na posesji, w domu, w zbitych z desek budach i kojcach żyło około 80 zwierząt. Niektóre psy były przywiązane na krótkich łańcuchach a 30 kotów w ogóle nie było wypuszczanych na podwórze.

– Nie sposób było tak porostu pojechać stamtąd – dodaje pani Kasia. – To był obraz niecodzienny dla nas, ludzi mieszkających w mieście, pracujących, żyjących normalnie. Obraz nędzy i nieszczęścia tak wielkiego, że nie dało się o nim zapomnieć.

Po wizycie w Drogoradzu pani Kasia i jej koleżanka Alicja postanowiły pomóc. Zaangażowały swoich znajomych, w prasie pojawiły się pierwsze artykuły o ich działaniu, zaczęli zgłaszać się kolejni ochotnicy. Do dziś w grupie jest kilka osób.

Zwierzęta były dla nich jak dzieci

Pan Jan zbierał psy, które były przywiązane gdzieś w lesie, przygarniał te skatowane, wyrzucone przez ludzi. Chciał dobrze, ale nie był w stanie zapewnić im odpowiedniej opieki.

– Jeździliśmy do dziadków 30 kilometrów z zakupami, obiadami, odzieżą. Zabieraliśmy babcię do siebie, by mogła się umyć, w święta ubieraliśmy im choinkę – wspomina pani Kasia. – Równocześnie budowaliśmy psom boksy, wzmacnialiśmy te, które postawiła Gmina Police, pozbywaliśmy się krótkich łańcuchów, leczyliśmy chore zwierzęta. Im i ich właścicielom przywracaliśmy wiarę w ludzi. Staruszkami opiekowała się także pomoc społeczna, na wizyty przychodziła pielęgniarka.

Dziadek, jak mówią na pana Jana opiekunowie, rowerem jeździł kilka kilometrów do Polic. Z powodu choroby nie mógł się wyprostować, ale musiał przecież przywieść jakąś żywność dla siebie i pani Gieni, także zwierzętom. Czworonogi były dla niego i jego żony jak potomstwo. Nigdy nie mieli swoich dzieci.

Młodzi ludzie, którzy zaczęli odwiedzać Drogoradz, karmili zwierzaki, sprzątali im boksy i wychodzili z nimi na spacery niezależnie od pory roku i samopoczucia. Praca przy 80 czworonogach zajmowała kilka godzin dziennie. Na bok odłożyli planowanie wakacji, hobby. Przez trzy lata z pasją pomagali zwierzętom i ich opiekunom. Kiedy zdobyli zaufanie pana Jana, stopniowo przekazywali zwierzęta do adopcji. Najpierw czworonożnych przyjaciół przygarnęli znajomi, rodzina. Każdy z wolontariuszy ma już w domu pupili, więc szukali innych sposobów. Z pomocą przyszło Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Zwierzaki trafiły do ogłoszeń adopcyjnych TOZ-u.

Nadzieja w dobrych ludziach

Pierwszym psem, który z krótkiego łańcucha, brudnego i zimnego boksu znalazł się na kanapie nowych właścicieli, był Bruno. Imieniem tego rocznego wilczura nazwano stronę internetową z informacjami na temat tego, co działo i dzieje się w Drogoradzu – www.brunoispolka.pl.

– Dziadek zawsze zauważył, że nie ma jakiegoś psa czy kota – wtrąca pani Kasia. – W pewnym momencie nawet nie pytaliśmy się, czy możemy znaleźć któremuś dom. Po prostu to robiliśmy. Potem pokazywaliśmy zdjęcia zwierzaków u nowych właścicieli, udowadnialiśmy, że jest im lepiej niż na podwórku.

Od jakiegoś czasu staruszkowie są w domu opieki, a budynek w Drogoradzu grozi zawaleniem. Niedawno okazało się, że wolontariusze i zwierzęta muszą opuścić teren. Starostwo rozwiązuje umowę najmu z panem Janem, właśnie ze względu na stan techniczny budynku. Czas eksmisji to trzy miesiące. Wolontariusze są przerażeni, przecież nadal schronienie znajduje tam jeszcze osiem psów i jeden kot.

– Nie zależy nam, żeby robić tam przytulisko. Poświęciliśmy swój czas, pieniądze na jedzenie, benzynę, zaangażowaliśmy się emocjonalnie w pomoc i chcemy sprawę doprowadzić do końca – podkreśla pani Katarzyna. – Gdyby nie nasze zainteresowanie, starostwo zostałoby teraz z prawie setką zwierząt. Potrzebujemy tylko trochę czasu, by tym, co zostały znaleźć domy.

Czasami w ciągu tygodnia do adopcji trafiają trzy psy, bywa, że cisza jest przez pół roku.

– Na wszystkie sposoby poszukujemy ludzi, którzy przygarnęliby ostatnie zwierzaki – mówi pani Katarzyna. – One są naprawdę kochane. – Są zdrowie, potrzebują tylko miłości i ciepła. Nie chcemy, by Filip, Misio, Gamoń, czy Hela trafili do schroniska. Tam warunki są gorsze niż te, które po trzech latach starań zapewniliśmy im w Drogoradzu. Ta praca nie może pójść na marne. Wierzymy, że są dobrzy ludzie, którzy je adoptują.

Chcesz pomóc?

Chcesz pomóc? Zadzwoń i zapytaj o szczegóły – Kasia 515 081 565, Ala – 501 264 932. Zaglądnij też na stronę internetową www.brunoispolka.pl

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto