Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wywiad z ratownikiem medycznym w Afganistanie. "Jestem tutaj po to, by inni mogli żyć"

Redakcja
Mł. chor. Albert Wójcik, ratownik medyczny powietrznej grupy ewakuacji medycznej w Afganistanie. Jechał w tym samym konwoju, w którym zginął st. szer. Grzegorz Politowski z 5. pułku inżynieryjnym w Szczecinie-Podjuchach.

- Pamiętasz kiedy po raz pierwszy musiałeś wykorzystać swoją wiedzę podczas patrolu?
- To było w marcu 2008 r. Hummer wjechał na IED, trzech żołnierzy zostało rannych. Następnego dnia, 8.marca 2008 r., kiedy zginął kpr. Grzegorz Politowski,**byłem w tym samym konwoju.

Jechaliśmy do dystryktu Waghez. Świeciło słońce, była bardzo ładna pogoda. Około 14 kilometrów od bazy Ghazni usłyszałem huk. Natychmiast pojawiła się komenda przez radio: "saperzy dostali, jeden nie żyje, drugi bez nóg". Spojrzałem na sanitariusza – ten się przeżegnał. Powiedziałem mu, że teraz nie ma się modlić, tylko ruszamy do roboty. Właśnie te dwie sytuacje uświadomiły mi, gdzie tak naprawdę się znajduję. Były też dla mnie swego rodzaju sprawdzianem, żołnierze zobaczyli, że mogą na mnie liczyć. Zdobyłem ich szacunek.

Zobacz też: Zginął nasz żołnierz | Golczewo: Pogrzeb naszego żołnierza

- Takich sytuacji zapewne było więcej...
- Na III zmianie zobaczyłem jak Hummer został wyrzucony w górę. Byłem pewny, że najechał na IED, okazało się, że zderzył się czołowo z miejscowym samochodem. Wtedy najbardziej ucierpiał afgański kierowca.

Jeszcze wcześniej, na II zmianie, wyjechaliśmy na nocny patrol. Mijał właśnie ósmy miesiąc mojego pobytu w Afganistanie. Byłem zmęczony. Wsiadając do Rosomaka miałem przeczucie, że coś się będzie działo. Powiedziałem do chłopaków: „uważajcie, dzisiaj będą do nas strzelać”. Faktycznie, okazało się, że wpadliśmy w zasadzkę. Rozległy się strzały. Na szczęście nikomu nic się nie stało.

Na V zmianie nie było dnia, żebym nie pomagał komuś rannemu. Na III zmianie uczestniczyłem prawie w każdym konwoju. Dostarczaliśmy pomoc medyczną dla lokalnych miejscowości. Jeżeli coś się działo, zabezpieczałem poszkodowanych i wzywałem MEDEVAC. Pewnego dnia dostaliśmy informację, że w jednej z prowincji został ostrzelany posterunek przez Talibów. Gdy dotarliśmy na miejsce, jak tylko wyszliśmy z Rosomaka, rozległy się strzały. Próbowałem zawrócić do wozu, przemieszczałem się na kolanach, plecakiem zawadziłem przy wejściu i skręciłem nogę. Tymczasem Rosomak ruszył w pościg. Zastanawiałem się, jak będę mógł udzielić pomocy, skoro sam nie mogę chodzić…

- To nie jedyny przypadek, kiedy sam ucierpiałeś.
- Tak, dwa razy pod moim samochodem wybuchł IED. Za pierwszym razem nic mi się nie stało, za drugim straciłem przytomność. Na szczęście obyło się bez poważnych urazów. Po tym wydarzeniu zacząłem w inny sposób reagować. Pamiętam, jak kiedyś wyjechaliśmy na poranny patrol. Nagle usłyszałem huk, moją pierwszą reakcją było sprawdzenie czy mam ręce i nogi. Spojrzałem, wszystko wokół było białe – okazało się, że pod wpływem silnego nasłonecznienia wybuchła gaśnica.

- 27 miesięcy to sporo czasu. Pamiętasz jeszcze dlaczego zdecydowałeś się na wyjazd do Afganistanu?- To było w lutym 2007 r. Odbyło się spotkanie z ratownikami medycznymi, na którym zaproponowano nam wyjazd na misję do Iraku lub właśnie do Afganistanu. Podjąłem decyzję impulsywnie, chciałem przeżyć przygodę. Wybrałem Afganistan, bo wydawał mi się bardziej ciekawy i specyficzny.

- Dotarłeś na miejsce, co było dalej?
- Zacząłem pracę w Ghazni jako starszy ratownik medyczny, od samego początku zostałem dowódcą grupy ewakuacji medycznej. Pamiętam, jak na II zmianie byłem jedynym ratownikiem w Grupie Bojowej „Alfa”, wtedy wyjeżdżałem na patrole poza bazę dwa razy dziennie. Uczestniczyłem praktycznie w każdym wyjeździe poza bazę.

- Jak wygląda z punktu widzenia ratownika taki wyjazd na patrol?
- Ratownik medyczny wyjeżdża na patrol z sanitariuszem. Podstawowym wyposażeniem każdego ratownika jest plecak, w którym jest wszystko, co potrzeba do udzielenia pierwszej pomocy medycznej, m.in. worek samorozprężalny z maską, zestaw do intubacji, zestaw rurek ustno-gardłowych, folia izotermiczna, opaski uciskowe, świece dymne, zestaw do tracheotomii, hydrożele na oparzenia, oraz środki do zabezpieczenia poszkodowanego do dalszego transportu takie jak: kołnierz ortopedyczny,  deski ortopedyczne, miękkie szyny do unieruchamiania kończyn.

Największym minusem tej pracy, jest fakt, że ratownik jest sam. Często na wojnie dochodzi do wypadków masowych, jeżeli wybucha IED trzeba szybko ocenić sytuację, rozpoznać obrażenia i zdecydować, któremu z poszkodowanych najszybciej udzielić pomocy. Jeszcze przed wyjazdem przeszedłem specjalne szkolenie przygotowane przez Amerykanów właśnie pod kątem udzielania pomocy poszkodowanym przez miny, czy też IED.

- Drugim minusem pracy na misji jest rozłąka z rodziną. Jak rodzina zareagowała na Twoją decyzję?- Wiadomo że rodzina nie była zadowolona. Mam żonę i dwójkę dzieci. Przez pierwsze dwa wyjazdy na misje w ogóle nie opowiadałem bliskim o tym, co robię w Afganistanie. Byłem pierwszym ratownikiem, który wyjechał z mojej jednostki, zdawałem sobie sprawę, że ludzie po prostu mogą nie uwierzyć, w to co mówię. Zresztą czasem nawet nie ma się ochoty opowiadać. Choć wyznaję zasadę, że to co się przeżyje, na zawsze pozostaje w sercu.

- Twój zawód wymaga działania w warunkach ekstremalnych. Jak można sobie radzić w takich sytuacjach? Co zrobić ze stresem?- Gdy jestem na miejscu zdarzenia, dowodzę akcją ratunkową. W takich momentach liczy się współpraca grupy. Nie mogę sobie pozwolić nawet na chwilę zastanowienia. Muszę działać szybko. Stres mnie mobilizuje. Gdy komuś pomogę, ogarnia mnie niesamowita satysfakcja, a po stresie nie ma śladu.

Takie sytuacje sprawiają, że ludzie mogą się sprawdzić w zupełnie innych warunkach. Przez ten czas poznałem mnóstwo ludzi, wśród nich także tych, z którymi naprawdę się zaprzyjaźniłem i wiem, że całkowicie mogę na nich polegać.

- Jakie cechy powinien posiadać ratownik medyczny, chcący wyjechać do pracy na misję?
- Przede wszystkim musi mieć doświadczenie. Tutaj nie ma czasu na naukę, trzeba działać.  Już na pierwszym patrolu może mieć przecież rannych. Musi potrafić współpracować
w grupie.

- Nigdy nie pomyślałeś, żeby zrezygnować i wrócić do kraju?
Nie. Połknąłem bakcyla misyjnego. W Polsce brakuje mi adrenaliny.

Zobacz też:

Zginął nasz żołnierz

Golczewo: Pogrzeb naszego żołnierza

W Golczewie pochowali naszego żołnierza (zdjęcia)

Nasi żołnierze powinni opuścić Afganistan?


od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto