MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Wygrać za wszelką cenę

Redakcja
Niezliczone noce przespane z dziećmi w szpitalu, utrata pracy, całe pensje wydawane na leki. Cierpliwe i mozolne podnoszenie się z klęczek każdego dnia. Tak Zglińscy walczyli z nerczycą dzieci. I wygrali.

Ada miała prawie trzy lata gdy zaczęła puchnąć. Oczy prawie zniknęły z jej twarzy, zrobiły się drobne jak ziarenka piasku. Lekarz stwierdził zapalenie spojówek. Gdy małej spuchł brzuszek, powiedzieli, że w niejadku obudził się apetyt i będzie przybierała na wadze. Rodzice byli poważnie zaniepokojeni. Opuchlizna pojawiała się jeszcze kilkakrotnie w ciągu miesiąca. Przeczuwali, że to niemożliwe, żeby działo się to z błahej przyczyny. Po którejś z kolei interwencji lekarz rodzinny zalecił badanie w szpitalu. Nie było to ani zapalenie spojówek, ani świetny apetyt.

– Gdy lekarz w szpitalu zdiagnozował chorobę, nic nie zrozumiałam – przyznaje Bożena Zglińska. – Zaczął coś tłumaczyć, że to nerczyca, ale nie wiedziałam o co chodzi.

Dopiero szybki wywiad wśród znajomych i lekarzy spowodował, że zrozumiała. Dziecko skazane jest na nawroty choroby bez jasnej przyczyny.

– Na to co Ada choruje w Polsce jakieś pięć tysięcy dzieci i nadal nie wiadomo, co jest przyczyną – dodaje Janusz Zgliński.

Kolejna wiadomość brzmiała nieprawdopodobnie. Ich drugie dziecko też jest chore. Ponad 2,5-letni Olek również zaczął puchnąć. Zglińscy szukali przyczyny schorzenia, podejrzewali, że jest dziedziczne, jednak nie znaleźli potwierdzenia takiej zależności.

Następne informacje były coraz gorsze, choroba może powracać co kilka miesięcy. Tak też się stało. Podczas jednego z nawrotów Ada obchodziła w szpitalu swoje trzecie urodziny. Spędziła w nim prawie 40 dni.

Bożena nocowała z córką w szpitalu. Z początku nie wyobrażała sobie, by dziewczynka została w nim dłużej niż dzień. Opłaty za nocleg i leczenie pochłonęły wszystkie oszczędności Zglińskich. Próbowali wziąć kredyt, ale przy ich dochodach nawet tysiąc złotych było nieosiągalną kwotą. Czasem pomagali lekarze, wyciągając z szuflady leki, które osłabiały efekty choroby.

Gdy Ada wracała ze szpitala, w domu tworzono ambulatorium.

– Mieliśmy testy, leki i rozpiskę jak je zażywać, inaczej byśmy się pogubili. Olek zaczął brać chemię. Nie chciałam, żeby zostawał w szpitalu, więc zdecydowaliśmy się na leczenie w domu. Czasem wydatki na ten lek pochłaniały całą pensję. Miesięczna kuracja kosztowała nas majątek, mąż brał dodatkowe fuchy – dodaje Zglińska.

W 2000 roku stan dzieci się poprawił. W Wielki Post Bożena rzuciła palenie, Janusz zrezygnował z alkoholu. Od tego czasu nic złego się nie wydarzyło. Żeby poprawić stan zdrowia dzieci, co miesiąc chodzą z nimi do dentysty, ponieważ nawet małe zakażenie może spowodować nawrót choroby. Starają się też rokrocznie wyjeżdżać wgóry.

– Jestem wierząca, więc ufam, że to poświęcenie miało sens – przyznaje matka dzieci.

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto