Szkoła była
elitarna. Bywało, że o jedno miejsce walczyło sześciu, ośmiu chętnych. Panowała
w niej niemalże wojskowa dyscyplina.
– Ta szkoła dała nam w kość, ale nie
żałuję ani jednego dnia – zapewnia Witold Kudła, absolwent pierwszego rocznika.
– Ona mnie ukształtowała, wyrobiła charakter i przekonanie, że nie ma rzeczy
niemożliwych Wprowadziła zmarszu w męskie, dorosłe życie. Niedoścignionym
wzorcem był dla nas jej dyrektor i komendant, kapitan żeglugi wielkiej Andrzej
Huza. W naszej hierarchii wartości najpierw był Bóg, a zaraz po nim Huza.
Wlatach 60. i 70. intensywnie powiększała się flota szczecińskiego
armatora. Brakowało nowocześnie wyszkolonych marynarzy. W 1973 roku zapadła
decyzja o utworzeniu specjalnej szkoły. I tak powstało Liceum Morskie na statku,
który został zbudowany w 1929 roku w Bremen, był drobnicowcem, potem bazą
rybacką i przed remontem nazywał się "Kaszuby". W kabinach mogło mieszkać prawie
250 uczniów.
Na dźwięk nazwiska Kudła, uśmiech rozjaśnia twarz
Maksymiliana Dunsta, wieloletniego dyrektora LM ds. pedagogicznych.
– To
był nasz prymus, genialny chłopak, ciekawy świata, głodny wiedzy – wspomina
wychowanka. – Zawsze wiedziałem, że daleko zajdzie.
Podobnie można
powiedzieć o wielu absolwentach Liceum Morskiego. Są kapitanami, mechanikami,
marynarzami, szefami wielkich firm, także międzynarodowych, prowadzą własne
przedsiębiorstwa. Część z nich mieszka poza Polską.
Jacek Świerkowski
jest prezesem Naftoserwisu i doradcą zarządu PKP Cargo. Przez kilka lat był
jednym z dyrektorów w angielskiej firmie Piklington, będącej największym na
świecie koncernem produkującym szkło przemysłowe. Był humanistą, miał zostać
prawnikiem, ale kolega namówił go na Liceum Morskie. Szkoła istniała już trzeci
rok i było o niej głośno. Dziś mówi, że to była doskonała decyzja.
–
Ilekroć wjeżdżam do Szczecina Trasą Zamkową i widzę statkowy maszt, to
przypomina mi się obowiązek wspinania na niego –mówi Jacek Świerkowski. –
Pamiętam jaki to był dramat dla chłopaków, którzy świetnie zdali egzaminy
wstępne, a na maszt za nic nie weszli, bo mieli lęk wysokości. Musieli się
pożegnać z nauką w szkole. Wiadomo, że z takim lękiem nie mogli być
marynarzami.
Świerkowski opowiada, że statek pięknie się prezentował z
zewnątrz. Był duży, biały, ale wewnątrz już tak pięknie nie było. Największą
zmorę stanowiły karaluchy, ciasne pomieszczenia i ciągłe przechyły.
– Do
tego trzeba jeszcze dodać specyficzny rybi smrodek – przypomina starszy marynarz
Paweł Malinowski. – Tym smrodem było przesiąknięte wszystko, także nasze
mundury. Pamiętam, że gdy jechaliśmy tramwajem, to nawet w największym tłoku
wokół nas zawsze było sporo miejsca. Ale tylko my mieliśmy prawo narzekać na
smrodek, przechyły i karaluchy.
Paweł Malinowski jest absolwentem
pierwszego rocznika. O Liceum Morskim dowiedział się z popularnego wówczas
miesięcznika "Morze". Nie zastanawiał się ani chwili. Zawsze marzył o tym, aby
być marynarzem.
– A w tamtych latach zawód marynarza był uważany za
bardzo atrakcyjny i prestiżowy – przypomina. – W dodatku szkoła doskonale
przygotowała nas do zawodu. Od kilku lat pracuję na cementowcach. I śmieję się,
bo w pierwszym rejsie też wieźliśmy cement, ale z niezwykłymi
przygodami.
W ramach szkolnej praktyki na statku "Chemik", 22 uczniów,
czyli klasa III C, i 40 członków załogi popłynęli z cementem do Nigerii. Gdy
znaleźli się na redzie portu Lagos zobaczyli kilkaset statków. Ich miał numer
517. Prawie wszystkie przywiozły cement i czekały na wejście do portu. Chemik
stał na redzie prawie siedem miesięcy. Był to najdłuższy postój w historii
polskiej floty handlowej.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?