- Sześć lat budowałem łódź z myślą o tym, by wystartować w eliminacjach regat Mini Transat. Projekt udziału rozpisałem na trzy lata. Pierwsze dwa miały zająć mi eliminacje, w 2013 chciałem wystartować w finale - opowiada Radek Kowalczyk. - Mieliśmy jednak mnóstwo szczęścia w pierwszym roku i już teraz udało nam się zakwalifikować do wrześniowego finału. Startowało 300 zawodników z całego świata. Dostało się zaledwie 80.
Eliminacje to sprawdzenie granic wytrzymałości człowieka. Każdy płynie samotnie na 6,5-metrowej łodzi. Łodzie osiągają gigantyczne prędkości. Nie można mieć telefonu. Na pokładzie nie ma toalety, ani miejsca by się położyć. W każdej chwili na pełnym oceanie można wypaść za burtę.
- Gdy dojdzie do kontuzji możemy liczyć tylko na siebie. Podczas jednego etapu doszło do wypadku. Ciemną nocą, podczas sztormowej pogody fala wdarła się na pokład. Porwała mnie w ułamku sekundy rzucając na nadbudówkę. Uderzyłem głową o krawędź, straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem byłem zalany krwią. To był jedyny etap, gdzie można było używać telefonu. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela z drużyny Tomka Starmacha. Podałem, jakim kursem zamierzam wracać do portu i opowiedziałem co się stało. Później próbowałem się do mnie dodzwonić, ale pracowałem na pokładzie. Na 40 minut przed portem podpłynął statek i przyleciał helikopter ratunkowy. Sam jednak dotarłem do szpitala. Gdy mnie opatrzyli - ruszyłem ponownie - opowiada żeglarz.
Ostatni etap eliminacji był najtrudniejszy. Jego ukończenie gwarantowało udział w finale. Już na starcie kilku konkurentów rozbiło się o skały. Żeglarz musiał przepłynąć z Francji do Hiszpanii i wrócić. Dzień przed startem popsuł się nowy autopilot, co spotęgowało trudności. Przez to musiał płynąć, bez przerwy i snu przez kilka dni. Po drodze zaplątał się w sieci rybackie.
Teraz przed żeglarzem ostatni etap: finał. Musi przepłynąć samotnie w 30 dni z Francji do Brazylii. Do pokonania jest 4200 mil. Podczas morderczego rejsu nie może liczyć na niczyją pomoc. Jeśli dojdzie do wypadku na pełnym oceanie - statek z nią dotrze dopiero po kilku dniach. Samolot ratunkowy może przylecieć, ale nie zabierze poszkodowanego na pokład. Helikopter nie doleci. Czy Radek przepłynie Atlantyk?
- Marzę o tym, bo dzięki temu rozsławimy Szczecin na całym świecie - mówi. - Potrzebujemy jednak sponsora, bo nie mamy już pieniędzy. Sprzedałem nawet samochód, by móc pływać. Brakuje 24 tysięcy euro, by w spokoju wziąć udział w regatach i przywieźć z Brazylii łódź do Polski. Jeśli uzbieramy mniej - będę eliminował wyposażenie. Zacznę od ograniczenia jedzenia. Liczę jednak, że ktoś będzie chciał pomóc w osiągnięciu sukcesu.
Moje Miasto Szczecin www.mmszczecin.pl on Facebook
Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?