Życie przy ul. Dębogórskiej ma swój rzadki koloryt. I rytm. Nikt się nie spieszy. Nie ma dokąd. Ludzie wystawiają twarze do słońca – na schodach, w bramie, na przystanku. Dzieciaki bawią się na chodnikach. Starsi spokojnie robią zakupy. Zresztą nie ma kolejek. Tylko na jednej trasie można dostrzec jako taki ruch – w kierunku monopolowego.
– Oby wszyscy mieli takiego klienta. Grzeczny. Spokojny – mówi starsza pani, która od lat podaje tu winko i piwo. Ma nawet specjalny lejek do przelewania Rex Full dla tych, którym brakuje 50 gr na kaucję.
Zapomnieć...
Wydeptaną ścieżką do monopolu poruszają się mieszkańcy jednej z kamienic przy ul. Dębogórskiej – ludzie, którzy stali się świadkami koszmaru rodziny J.
W czwartek, 10 maja piętnastolatek zadał ojcu nożem śmiertelny cios w plecy. Stanął w obronie katowanej matki. Tym razem razy wymierzone zostały za sadzone jajka – nie taki obiad miał czekać na stole. Sąsiedzi mówią, że dopiero przestali płakać. Każdy próbuje jakoś zapomnieć.
Widać obcego
Sprawy prywatne zawsze znajdą ujście z czterech ścian – stają się tematem dzielnicy. Od razu widać obcego. Obcy może czuć się na golęcińskiej ulicy niepewnie, ale nie miejscowi. Swojemu nikt krzywdy nie zrobi. Tym bardziej doskwiera im odpowiedzialność. Za śmierć Tomasza. Za tragedię Daniela. Za dramat Doroty...
Chociaż jest poniedziałkowe wczesne popołudnie, dzwonek otwiera niemal wszystkie drzwi. Po schodach pędzi młodzież, zbiegają maluchy. Wśród nich 5-letni synek Tomasza – rozradowany idzie właśnie z koleżanką na lody. Pięciolatek jest za mały, żeby zrozumieć… Mija mieszkanie pana Andrzeja. Tu żona zmarłego zawsze mogła liczyć na schronienie.
Przyjaciel rodziny mówi powoli, jakby każde kolejne słowo kłuło wspomnieniami w gardło. W oczach łzy.
– Nie wiem, dlaczego tak gnębił syna. Daniel nosi długi rękaw, bo ma sznyty na rękach. Ojciec go pociął... Kiedyś próbował nawet utopić w wannie – wspomina.
– Chłopak szedł z moją wnuczką do pierwszej komunii. Miał zabandażowaną głowę. Proszę zgadnąć, dlaczego. Zemdlał na mszy. Widziałem na kasecie, bo wtedy byłem w morzu – dodaje.
Dorota go kochała
Wszyscy mówią, że Tomasz nie wylewał za kołnierz. Jak nie miał, to awanturował się ze sprzedawczynią, żeby dała na zeszyt.
- Kiedy wchodził, modliłam się, żeby za nim ktoś przyszedł. Żeby nie być z nim sam na sam. Agresywny był. Nikt go nie lubił. Nawet od kolegów dostał manto za bicie rodziny – mówi sprzedawczyni ze spożywczego obok, gdzie najlepiej schodzą tanie papierosy i piwo.
– Wszyscy wiemy, że Dorota go kochała. Tylko, że on tak się zachowywał, jakby chciał mieć kobietę, a nie dzieci – dodaje pani Aldona.
Wielokrotnie próbowała odejść. Raz udało jej się zniknąć na dwa lata. Wracała. Kiedyś mieszkali z nimi rodzice Tomasza. Nie wytrzymali terroru i wyprowadzili się na działkę. Woleli spartańskie warunki, niż pięść syna.
– Kiedyś kupił Danielowi samolot na urodziny. Mały miał 4, może 5 lat. Popsuł go i dostał lanie – wspomina pani Krysia, która od 1991r. w kamienicy prowadzi sklep przemysłowo-papierniczy.
Czasem tylko wychodził
Decyzją sądu Daniel wrócił do domu. Czasem tylko wychodzi do ludzi. Bardzo ważne, żeby go palcem nie wytykali. Wszyscy na Golęcinie uważają, ale jakieś dziecko w końcu palnęło: „Morderca idzie!”.
Ukraiński dron uderzył w radar w Orsku. Przeleciał aż 1800 kilometrów
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?