Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Smaczny projekt szczecinianki. Sytobrunch. Ale "z czym to się to je"?

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
fot. Malina Majewska
Gdy idea lunchów i jedzenie śniadań w knajpkach w mieści powoli staje się dla nas normalna, szczecinianka Magdalena Gogłoza idzie za ciosem i proponuje brunche. A właściwie Sytobrunche. "Z czym to się je"? Wszystko tłumaczymy!

Twoja inicjatywa wciąż jest jeszcze młoda, więc muszę zapytać - jak to się zaczęło i o co właściwie chodzi?

- Każda okazja, żeby spotkać się przy jedzeniu, to dobra okazja. Pomysł na organizację brunchów zakiełkował we mnie kilka lat temu. Mieszkałam wtedy jeszcze w domu rodzinnym. Mamy tam piękny, duży stół na 16 osób. I przyznam, że serce mi się kraje za każdym razem, kiedy na niego patrzę, bo używamy go może trzy razy do roku na święta. Nic dziwnego, że w końcu nie wytrzymałam i powiedziałam - mamo przychodzą do mnie znajomi, rozstawimy stół, będziemy jeść bruch (śmiech). Mama nie protestowała. Pierwsze spotkanie było stosunkowo skromne - deska wędlin, deska serów, trochę przekąsek. Ale rozbujało to we mnie poczucie, że chcę to robić regularnie. Tak się zaczęło. Znajomi robili zrzutkę na produkty, czasem ktoś wpadał pomóc przy gotowaniu albo sprzątaniu i w kilka niedziel w roku siadaliśmy razem do stołu.

Zgaduję, że ze spotkania na spotkanie przy stole robiło się ciaśniej?

- No tak, a to kolega kolegi chciał wpaść, a to koleżanka pochwaliła się koleżance i ta też chciała dołączyć, a czasem jeszcze ta koleżanka koleżanki dawała znać swoim koleżankom i nagle okazywało się, że lista chętnych jest znacznie dłuższa niż liczba miejsc przy stole. Może cię zaskoczę, ale początkowo nie byłam chętna, aby zapraszać osoby, których nie znałam. Brunch była pomysłem na leniwą niedzielę z przyjaciółmi, projektem robionym z potrzeby serca. Potrzebowałam trochę czasu, żeby podjąć tę decyzję. Myślę, że ułatwiła mi ją przeprowadzka na swoje.

Osoby, które obserwują Cię na Instagramie, doskonale pamiętają, że taki pierwszy poważny Sytobrunch odbył się... w Port Barze.

- To prawda, były wakacje, akurat miałam odrobinę więcej czasu, więc chwyciłam za telefon i wybrałam numer do Adama z Port Baru. - Cześć, chciałabym zrobić brunch w nieco większej przestrzeni. Może u was? - Akurat chcieliśmy aktywizować niedzielę, mamy gastro-kącik, wpadaj. Tak to mniej więcej wyglądało (uśmiech). Nie będę ukrywać, kiedy zaczęłam wszystko szykować, poczułam, że porywam się z motyką na słońce. Przy stole miało usiąść 26 osób. Całe jedzenie musiałam przygotować u siebie, a następnie przetransportować. Na miejscu było zaplecze gastronomiczne, ale nie takie jak w domu, a wiadomo, że swoja kuchnia to jednak swoja kuchnia. To tego panował wtedy straszny upał. Ale… udało się! I tak, może bez konkretnego planu, tylko z luźnych pomysłów, narodził się Sytobrunch. Od grudnia raz w miesiącu, w niedzielę, spotykam się z gośćmi i ucztujemy, celebrując wspólnie spędzony czas.

ZOBACZ TEŻ:

Kiedy było zimno i kiedy wszystko było nieczynne, działałaś w domu. Teraz robi się cieplej. Planujesz wrócić z brunchem w teren?

- Brunche docelowo będą odbywać się w moim mieszkaniu. Aczkolwiek latem chciałabym wyjść w miasto. Upał, piekarnik i kilkanaście osób w mieszkaniu bez klimatyzacji - to nie brzmi dobrze (śmiech). Poza tym Szczecin ma tyle do zaoferowania. Chciałabym pokazać, że są tu ciekawe miejsca. Wiem, że zaraz każdy powie - w Szczecinie? W Poznaniu to są fajne miejsca. A we Wrocławiu czy w Warszawie to już w ogóle. Ale my tak naprawdę wcale nie odstajemy. Wystarczy spojrzeć na Halę Odra, w której ostatnio zorganizowałam brunch.

No dobrze, ale co w zasadzie serwujesz gościom? Mówiłaś, że zaczęło się od deski wędlin i serów, na czym w takim razie stanęło?

- Proponuję kuchnię wegetariańską i wegańską. Czasem pojawiają się ryby. Nie zdradzam gościom, co pojawi się na stole, staram się raczej dowiedzieć, czy nie zmagają się z nietolerancjami pokarmowymi lub uczuleniami. Kiedy nie mogę się zdecydować, w jakiej formie podać danie, robię ankietę na Instastory. Zależy mi, żeby goście byli zaskoczeni. Nic tak nie napędza ciekawości jak niewiadoma (uśmiech). Lubię obserwować reakcję moich gości. Łączę dla nich oczywiste smaki z mniej oczywistymi. Nie chcę, żeby na stole czekały dania schowane w każdej lodówce. Specjalnie nie podpisuję misek na stole, chcę, aby goście próbowali po trochu wszystkiego, odkrywali smaki i dali się zaskoczyć.

No dobrze, dobrze… ale podaj jakiś przykład. Bo teraz narosło we mnie bardzo dużo oczekiwań (śmiech).

- Ostatnio zrobiłam pasztet z orzechów włoskich na whisky, z podsmażoną cebulą i mnóstwem przypraw. Kiedy go próbujemy, początkowo smak jest zagadką. W końcu wyłania się orzech, później whisky, następnie kolejne przyprawy. Na samym końcu odrobina pikanterii szczypie nas w język. Lubię też serwować chutney z truskawek. Opracowałam swoją recepturę. Oczywiście pierwsze, co można poczuć, to truskawki, ale szybko dołącza do nich limonka i chilli. To dla mnie ważne, żeby, komponując menu, zaskakiwać i aranżować prawdziwą smakową przygodę.

Jak wpadasz na połączenia smaków? Przepisy układasz sama, sięgasz do maminych propozycji czy to po prostu Internet?

- Internet jest kopalnią wiedzy, jeśli chodzi o kulinaria, jednak nie mam jednego źródła. Czasem znajomi coś podrzucą, czasem coś zjem i się zainspiruję, a czasem niechcący odbiegnę od oryginalnego przepisu i ratując danie, tworzę zupełnie nowe.

Zdarzyło Ci się, że gościom coś nie posmakowało? Albo że udawali, że im smakuje, ale wstydzili się powiedzieć, że coś jest nie tak?

- Staram się każdego pytać, czy wszystko jest w porządku i czy dania smakują. Nie zdażyło się jeszcze, żeby ktoś nie chciał czegoś zjeść. Ale wiadomo, że każdy ma swoje smaki. Jeden woli pastę ze słonecznika, inny z pomidorów. Dlatego na stole jest bardzo różnorodnie. Projekt w swoim zamyśle jest tak ukierunkowany, że raczej biorą w nim udział osoby otwarte. Takie, które lepiej czują się przy stoleniż ukryte przed ludźmi w łazience (uśmiech), dlatego chętnie próbują ciekawych połączeń smakowych. Jedni przychodzą z osobą towarzyszącą, inni zupełnie sami. Każdy może liczyć na takie samo wsparcie - oprowadzam, przedstawiam, tłumaczę co i jak. Zdarza się, że ze zwykłego - przepraszam podasz mi talerz, rodzi się przyjaźń.

Gotowanie zdecydowanie masz we krwi, ale czy uczyłaś się go wcześniej?

- Nie mam żadnego profesjonalnego wykształcenia w tym temacie. Gotowanie to po prostu moja pasja. Myślę, że odziedziczyłam to po mamie, która zawsze była świetna w kuchni. Jej gościnność i otwartość również przeszły na mnie. Pamiętam, kiedy byłam młodsza i podczas obiadu akurat była u mnie koleżanka, nie było mowy, żeby z nami nie zjadła. Nawet jeśli nie było dodatkowej porcji, mama dzieliła posiłek tak, żeby starczyło dla każdego. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym, żeby wiązać się z kuchnią, ale odkąd nie jem mięsa i zaczęłam szukać alternatyw dla „kotleta z ziemniakami i surówką”, okazało się, że przede mną jest jeszcze wiele do odkrycia.

ZOBACZ TEŻ:

Przysłowiowy kotlet to raczej typowy obiad, a ty proponujesz brunch. Ledwo społeczeństwo zaakceptowało śniadania w mieście i przełknęło angielskie słówko lunch, a ty przychodzisz z kolejną nowości. Czy to prowokacja (śmiech)?

- Absolutnie nie (uśmiech). Brunch to słowo, które powstało z połączenia angielskich breakfast i lunch, łączy w sobie dwa posiłki jednocześnie. Ludzie są zaciekawieni, kiedy słyszą ten wyraz. Nie zawsze do końca rozumieją, co się za nim kryje, ale wiedzą, że chodzi o jedzenie, a to przecież najważniejsze (uśmiech).

Tak dla jasności, to nie jest twój pomysł na biznes? To po prostu twoja pasja?

- Wszystkie pieniądze, które zbieram od gości, są przeznaczone na organizację i rozwój brunchów. Żeby mieć 32 talerze, trzeba je najpierw kupić. Tak samo jest z produktami. Nie mam w domu tajnej spiżarki wypełnionej jedzeniem (uśmiech). Jeśli cokolwiek mi zostanie, inwestuję w pojemniki do przewozu jedzenia czy miski..

No dobrze, to jeszcze tylko powiedz nam gdzie cię szukać? Bo, ku zdziwieniu wielu, nie ma Cię na Facebooku.

- Na razie wszystkie siły skupiam na Instagramie @sytobrunch. Aktualnie nie zależy mi na ogromnym rozgłosie. Ważni są dla mnie ludzie i budowanie realcji z nimi. Chcę, aby przychodzili dla jedzenia i rozmów. Jeśli ktoś chciałby przyjść, wystarczy napisać. Miejsca rozchodzą się coraz szybciej, więc odrobina refleksu się przyda, ale czasem też krzesło przy stole się zwalnia. Dlatego warto być z Sytobrunchem na bieżąco.

Szczecinianie uwielbiają Burgery! Bardzo chętnie oceniają je na Google. 

Z okazji Międzynarodowego Dnia Burgera zapraszamy na zestawienie lokali w Szczecinie według opinii na Google 


Zapraszamy do galerii >>>


CZYTAJ RÓWNIEŻ: "Koronawirus jest w odwrocie". Luzowanie obostrzeń od 28 maja. Zobacz, co się zmieni

Najlepsze burgery w Szczecinie. Sprawdź TOP 15 restauracji z...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto