Głównym organizatorem klasowego zjazdu był Sylwester Ceniuch. Na swoich klasowych kolegów i koleżanki czekał w restauracji przy ul. Monte Cassino dużo wcześniej. Goście mieli pojawić się o godzinie 19.
- Nie mogę się już doczekać – mówi z przejęciem pan Sylwester. – Jak to dobrze, że w dzisiejszych czasach za pomocą Internetu można odnaleźć znajomych z dawnych lat. Spodziewam się dziś wizyty wszystkich, którzy są na tym starym zdjęciu, które zostało zrobione w siódmej klasie. Miło będzie znów ich zobaczyć zwłaszcza, że większość nie mieszka już na Skolwinie.
Po chwili wchodzi pierwszy gość.
- O Darek! Cześć! – wstaje prędko pan Sylwester. – To był najsilniejszy chłopak w klasie – przedstawia po chwili. – Prawdziwy obrońca, nikt mu nie podskoczył.
Po panu Darku klasa zaczęła się zbierać lawinowo. Słychać było tylko przywitania: „Tego gościa skądś znam!?”, „Chłopie aleś urósł…”, „O ja! Zmieniłaś fryzurę!”. Pojawił się także pan Janusz – w szkole najlepszy z języka rosyjskiego.
- To prawdziwy poliglota – wtrąca z uśmiechem pan Sylwester. – Zawsze pozwalał nam ściągać na sprawdzianach i podpowiadał, gdy odpowiadaliśmy przy tablicy. Nigdy za to nie oszukiwaliśmy na fizyce. Tego przedmiotu uczyła nasza wychowawczyni Ewa Dziembowska. Bardzo ją lubiliśmy. Przyszła do szkoły zaraz po studiach, niejeden się w niej podkochiwał. Pamiętam, że na zakończenie daliśmy jej modny wówczas kryształowy wazon. Ciekawe czy go jeszcze ma. Niestety jest zagranicą i nie mogła nas odwiedzić, ale obiecała, że na następne spotkanie przyjedzie na pewno.
To była bardzo zgrana i zdyscyplinowana klasa. Oczywiście w młodym wieku do głowy przychodziły różne rzeczy. Wtedy budziły grozę, dziś absolwenci wspominali je z uśmiechem na ustach.
- Na przerwach chodziliśmy na gruszki lub jabłka – opowiada Sylwia, najwyższa uczennica w klasie. – Zabieraliśmy je z okolicznych działek. Akcja zawsze kończyła się tak samo. Do szkoły wpadał gospodarz, biegł za nami tak szybko, że zdarzało się, że gubił gumowce. Potem była afera, przeszukiwali nam tornistry i kazali się przyznać do kradzieży. A dla nas to była bardziej zabawa, jak to dzieciaki.
Po lekcjach uczniowie grali w tzw. „podbitki” na schodach. Wygrywał ten, który swoją monetą zakrył inną. Mógł ją wtedy zabrać. Najlepszy w tej grze był Jacek – zawsze zgarniał największą pulę pieniędzy. Chłopaki czasami lubili też wybić zęby. Oczywiście nie robili nikomu krzywdy. Zawody polegały na… wybijaniu „zębów” grzebieniom.
- Chłopaki to zawsze mieli niezłe pomysły. My lubiłyśmy grać w gumę albo skakać na skakankach – opowiada pani Hania, która w klasie miała najdłuższy warkocz.
- Zjeżdżaliśmy też na sankach z górki i chodziliśmy na podchody – wtrąca pani Sylwia. – Nad kanałem skolwińskim robiliśmy ognisko z kiełbaskami na powitanie wiosny, było topienie Marzanny. Super czasy.
Hania siedziała w ławce z Laurą. Przyjaźnią się do dziś. Razem wskakiwały na szafki na korytarzu kryjąc się przed chłopakami.
– To były takie końskie zaloty – wspomina z uśmiechem Laura. – Potem bałyśmy się zejść z tych szafek i stale spóźniałyśmy się na lekcje.
- Asia, koleżanka z klasy teraz jest nauczycielką w SP 44 i uczy nasze dzieci – mówi z westchnieniem pani Hania. – Czas leci. Szkoła nic się nie zmienia. Mury są te same, tylko my starsi. Fajnie było się spotkać. Sylwek poruszył niebo i ziemię, żeby to zorganizować.
To był naprawdę świetny pomysł i miejmy nadzieję nie ostatni.
Fot. Krzysztof Flasiński
Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?