MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Serce dla Religi jechało ze Szczecina. W naszym mieście też są "Bogowie"

Redakcja MM
Redakcja MM
Rozmowa z kierownikiem katedry i kliniki Anestezjologii i ...
Rozmowa z kierownikiem katedry i kliniki Anestezjologii i ... Sebastian Wołosz
Rozmowa z kierownikiem katedry i kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego prof. dr. hab. n. med. Romualdem Bohatyrewiczem

- W weekend na ekrany kin wszedł film "Bogowie" o pierwszym udanym przeszczepie serca w Polsce, o początkach kariery słynnego kardiochirurga prof. Zbigniewa Religi. Pan profesor też brał udział w tych pierwszych operacjach. Miał pan okazję, by obejrzeć film?
- Jako jedna z osób, która uczestniczyła w początkach rozwijania polskiej transplantologii, byłem w Warszawie na przedpremierowym pokazie zorganizowanym właściwie dla trzech osób. Spotkałem się tam z prof. Romanem Danielewiczem, dyrektorem Poltransplantu - Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego do spraw Transplantacji oraz z prof. Krzysztofem Kuszą, konsultantem krajowym w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii.

- Jakie były pana wrażenia?
- Film odzwierciedla wydarzenia, które miały miejsce 30 lat temu. - Dobrze obrazuje też postać samego profesora - człowieka uparcie dążącego do celu, zawsze obecnego jeśli to konieczne, potrafiącego zjednywać sobie ludzi, z ciepłym stosunkiem do pacjentów, ale też człowieka ze słabościami. To, czego mi brakuje w filmie, a z czym zetknąłem się będąc w tych latach w Zabrzu i co było dla mnie charakterystyczne, to fakt, że większość personelu szpitala mówiła tam wtedy gwarą śląską.

- Choć nie było w scenariuszu filmu wzmianki o Szczecinie, nasze miasto przyczyniło się do pionierskich operacji w Zabrzu. W jaki sposób?
- Szczecin był jednym z niewielu ośrodków przychylnych innowacyjnym próbom podejmowanym przez zespół prof. Religi. Miałem szczęście, że będąc młodym lekarzem, trafiłem pod skrzydła światłych ludzi - dr. Janusza Skolimowskiego oraz dr. Stanisława Tęgiego, którzy uważali, że przeszczepianie narządów może być jedną z dróg rozwoju medycyny. Akceptowali to a dzięki nim i ja mogłem w tym uczestniczyć. W Szczecinie wtedy wykonywano pierwsze przeszczepy nerek. Wykonywał je dr Stanisław Zieliński, który później jako pierwszy w Polsce dokonał pierwszego jednoczasowego przeszczepu nerki i trzustki. Sami zajmując się transplantologią, bacznie obserwowaliśmy też to, co dzieje się na południu Polski. Kiedy tylko pojawiła się okazja, zgłosiliśmy serce od dawcy ze Szczecina. To była jedna z kilku pierwszych prób jakie podejmował prof. Religa. Później wielokrotnie spotykałem się z nim w Zabrzu, kiedy jeździłem tam razem z dawcami, a także w Szczecinie, kiedy to on przyjeżdżał do nas, by pobrać serce.

- Przewiezienie dawcy z jednego na drugi koniec Polski zapewne nie było proste?
- Profesor Religa na wszystko potrafił znaleźć rozwiązanie. Porozumiał się z wojskiem. Tylko ono mogło latać przez całą dobę i dysponowało samolotem, który mógł pomieścić dwie karetki. Serce to organ wrażliwy na niedokrwienie, w ciągu czterech godzin od pobrania powinien być przeszczepiony, dlatego liczył się czas, ale też nasza wiedza i doświadczenie. Potrafiliśmy opiekować się organizmem dawcy, u którego dokonała się śmierć mózgu, na tyle dobrze, że można było pozwolić sobie na taką podróż. W Zabrzu później czerpano z naszego doświadczenia. Podczas mojej rocznej pracy w tym miejscu, w 1994 roku podzieliłem się z kolegami ze Śląska swoim doświadczeniem w opiece nad dawcą. Po moim wyjeździe znacznie wzrosła tam liczba pobieranych narządów.

- Dziś nie transportuje się dawców, tylko same organy.
- Już nigdzie na świecie się tego nie robi. Trzeba jednak mieć na uwadze, że minęło kilkadziesiąt lat, medycyna zrobiła postępy, pojawiły się nowe możliwości logistyczne. Dziś to zespoły transplantacyjne jeżdżą do pobrań zaopatrzone w specjalne pojemniki, mając do dyspozycji helikoptery. Wtedy tego nie było. Pamiętajmy, że dodatkowo był to siermiężny socjalizm. Przy podróżowaniu z dawcą pojawiał się jednak problem - problem pochówku. Rodzina chciała pożegnać zmarłego. Zwłoki trzeba było przetransportować z powrotem karawanem. Nie było telefonów komórkowych, więc trudno było kontrolować to, gdzie się znajduje.

- Pamięta pan profesor swoją pierwszą wizytę w klinice w Zabrzu?
- Pamiętam, że byłem skrajnie wyczerpany wielogodzinną opieką nad dawcą, z którym przyleciałem ze Szczecina. Mieliśmy jednak świadomość, że robimy rzecz dużą i nikt nawet na chwilę nie myślał o tym, by się poddać. Poznałem wtedy zespół profesora Religi. Tych samych ludzi, którzy własnymi rękoma kafelkowali sale operacyjne, budowali tę klinikę. W pamięci pozostał mi widok biorcy z ciężką dusznością, który wjeżdża na salę operacyjną i później to, jak po kilkunastu godzinach po tej duszności nie ma śladu i można z nim spokojnie porozmawiać. To było wspaniałym doświadczeniem.

- Transplantacje w ówczesnej Polsce to nie był łatwy temat?
- Były to niewątpliwie trudne czasy. Polska odstawała wtedy od medycyny zachodniej. Dodatkowo były u nas pewne ograniczenia polityczne, nie było łatwo wyjechać zagranicę do ośrodków wiodących, by się szkolić. Nie zmienia to faktu, że jednostki niepokorne - takie jak prof. Religa, starały się funkcjonować w tym na ile to było możliwe. Niezależnie od tego co się dziś powie o tamtych czasach, robiliśmy wszystko by pchnąć polską medycynę do przodu. Efektem są dzisiejsze osiągnięcia. Przez te lata dogoniliśmy świat. Dziś mamy pewne niedostatki materialne, ale najlepsze ośrodki w Polsce, mają już takie możliwości jakie są w innych krajach, także nasze publikacje uznawane są w światowym piśmiennictwie. Nasz głos zaczął się liczyć.

- Nie byłoby przeszczepów gdyby nie wprowadzenie kryteriów rozpoznawania śmierci mózgu.
- Polskie kryteria rozpoznawania śmierci mózgu wprowadzono w 1984 roku. Jako młody lekarz byłem wówczas obserwatorem układania tych kryteriów. W 2005 zasiadłem już w komisji, która je nowelizowała. Pierwsze komisje były trudne, bo była to nowość. Mijało sporo czasu zanim członek komisji złożył swój podpis. Wszyscy mieli świadomość, że śmierć mózgu to śmierć człowieka, który na pierwszy rzut oka żyje. Jest różowy, ciepły, jego klatka piersiowa unosi się jak przy oddychaniu - choć to tylko działanie respiratora, zapis EKG pokazuje zachowaną czynność serca. To był widok trudny do zaakceptowania w sytuacji, kiedy o śmierci mózgu dopiero na świecie zaczynało się mówić.

- Bardziej dla medyków czy bliskich tych osób?
- Dla medyków też, choć lekarze znając mechanizmy zachodzące w ciele człowieka zdawali sobie z tego sprawę. Bardziej z obawy przed czymś nowym opornie zostawiali swoje podpisy pod protokołem stwierdzającym śmierć mózgu. Trudniej było wytłumaczyć to rodzinom. Jak widać i do dziś się to zdarza - myślę tu o niedawnej sytuacji z Wrocławia. Choć trzeba powiedzieć, że świadomość społeczeństwa także się zmieniła. Pierwsze rozmowy z rodzinami były najtrudniejsze. Choć nie było takiego obowiązku, zawsze to robiliśmy. Nabraliśmy doświadczenia, dziś już uprzedzamy pytania, wątpliwości. Minęło już tyle lat, że dziś bardzo wiele osób pochodzi z rodzin dawców, biorców lub chociaż zna bądź słyszało o takiej osobie. Wiele rzeczy można przeczytać w internecie, o transplantacji mówi się głośniej. Niestety zdarzają się osoby, które stwierdzają, że rozpoznajemy śmierć mózgu tylko po to, żeby pobrać narządy. To nieprawda. Otóż rozpoznaje się ją, by zakończyć uporczywą terapię, daremne leczenie człowieka, którego stan już się nie poprawi. W takiej sytuacji są dwie drogi postępowania. Można powiedzieć rodzinie - pożegnajcie się, nasza rola się skończyła albo zapytać ich czy możemy podtrzymywać funkcjonowanie ciała, by umożliwić pobranie narządów w celu ratowania zdrowia i życia innych osób. Chyba, że potencjalny dawca wpisał się do Centralnego Rejestru Sprzeciwów. Człowiek umiera wtedy, kiedy umiera jego mózg, a może to się stać w dwojaki sposób. Z powodu uszkodzenia mózgu lub po kilku minutach po zatrzymaniu krążenia.

- Jaki argument przeciw pobraniu narządów słyszało i słyszy się najczęściej ?

- Zdarzało się uzasadnianie względami religijnymi, ale zupełnie bezpodstawnie. 30 lat temu Kościół nie wypowiadał się na ten temat, ale mogliśmy liczyć na wsparcie szpitalnych kapelanów, którzy rozmawiali i tłumaczyli, że Biblia tego nie zabrania. Kilkanaście lat później, dziś już święty, Jan Paweł II na kongresie transplantologów w Rzymie przedstawił swój punkt widzenia. Powiedział bardzo istotną rzecz. Określił oddanie narządów jako ofiarę bliską ofierze Chrystusowej i powiedział, że Kościół nie ma nic przeciwko ich pobieraniu po zgonie dawcy w mechanizmie śmierci mózgu, by ratować życie. Sprzeciw Ojca Świętego budziło tylko wykorzystanie tkanek zarodkowych. Jeśli rodzina zasłaniała się religią pokazywałem stanowisko papieża, ale niektórych i tak nie udawało się przekonać. Trzeba wiedzieć, że papież Benedykt XVI ma kartę dawcy narządów. Może w jego wypadku to raczej symbol, choć nie jest wykluczone, że mógłby nim zostać. Najstarsza przeszczepiona wątroba miała 100 lat, więc nie można określić jakiejś bariery wiekowej zwłaszcza, że dziś społeczeństwo się starzeje a młodych ze stwierdzoną śmiercią mózgu jest coraz mniej.

- Jak to było w naszym mieście?

- W Szczecinie transplantacje zaczęły się od przeszczepów nerek w latach 80-tych. Było to o tyle łatwiejsze, że jest to organ, który można przechowywać w płynie konserwującym nawet ponad 20 godzin. To znacznie lepiej niż kilka godzin w przypadku serca czy wątroby, czas do działania jest dłuższy. Kilka lat po pierwszych przeszczepach nerek, dokonano w Szczecinie pierwszego w Polsce przeszczepu wątroby. Pamiętam, że znieczulałem wtedy do tej operacji. Niestety pacjent po kilku dniach zmarł, ale to były początki, podobnie jak u prof. Religi w przypadku serc. Wszyscy wkraczaliśmy w coś nieznanego. Biorca przeszczepu też o tym wiedział i ten fakt akceptował. Posądzano lekarzy o eksperymenty, chęć rozgłosu, tymczasem trzeba było próbować, by dziś być w miejscu, w którym jesteśmy. Dziś w Polsce Zabrze jest numerem jeden w przeszczepianiu serc, a Szczecin jest drugim ośrodkiem w przeszczepianiu wątroby.

- Jakie narządy można dziś pobrać od potencjalnego dawcy?
- Nerki, wątrobę, serce, pobierane są także fragmenty kostne do naprawy ubytków u chorych po urazach, możliwie jest także pobranie części rogówki z gałki ocznej, która pomaga cierpiącym na ślepotę. Jak widać, jedna osoba, może pomóc kilku chorym. To co można dać innym jest bezcenne.

- Co z przeszczepami serca w Szczecinie?
- Dziś jest kilka ośrodków przeszczepiania serca - Do Zabrza dołączyła Warszawa, Poznań i Gdańsk. Jeśli myślimy o Szczecinie, to można powiedzieć, że się do tego przymierzamy. Najpierw przeszczepiliśmy nerkę, potem wątrobę, płuca, sądzę że teraz czas na serce. Zespół kardiochirurgów i kardiologów pod kierownictwem profesora Mirosława Brykczyńskiego nad tym pracuje i pewnie z nim najlepiej byłoby porozmawiać. Każdy przeszczep to ogromne przedsięwzięcie, w którym bierze udział kilkanaście osób. Niczego tutaj nie można robić pochopnie.

Rozmawiała Anna Folkman

od 7 lat
Wideo

Znaleziono ślady ptasiej grypy w Teksasie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto