Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Reportaż: Chłopcy z Sorrento. Sorrenciaki

Redakcja
Na Deptaku Bogusława została zorganizowana impreza poświęcona słynnej szczecińskiej ekipie – "chłopcom z Sorrento". Kim oni byli?

Więcej o imprezie: Chłopcy z Sorrento wracają do centrum!


Jako „Nieznani” grali w maskach kawałki Beatlesów i Rolling Stonesów. Ktoś z sali krzyknął: to chłopcy z Sorrento! O „bandzie Fabiana” każdy słyszał i czuł respekt. Legenda o chłopakach ze Śródmieścia dotarła nawet do Czesława Niemena, czy Karin Stanek, którzy przychodzili do kawiarni, żeby zobaczyć na własne oczy, jak te łobuzy wyglądają.

Dziś każdy poszedł w swoja stronę. Niektórzy wyjechali za granicę, inni nie żyją. Ci, którzy pozostali, często się spotykają i wspominają stare dobre czasy. Były dobre, nawet bardzo. Takiej młodości tylko pozazdrościć. Cała historia zaczyna się pod koniec lat pięćdziesiątych...

Kilkunastoletni wówczas chłopcy mieszkali w kamienicy na rogu 5 Lipca i Pocztowej. Spotykali się w podwórku u pana Kabłońskiego. Nie tylko po szkole, czasem i w ciągu dnia, bo na wagary też się przecież chodziło. Był tam stół do ping-ponga, miejsce żeby usiąść, ale dla nastolatków to było za mało. Ciągnęło ich do pobliskiej kawiarni Sorrento.

– Ale wpuszczać nas nie chcieli. Mówili, że żeśmy za młodzi – wspomina Mały, czyli Andrzej Staszewski. – W końcu jednak zaczęliśmy się tam spotykać.

Zazwyczaj zamawiali kawę. Andrzej do tej pory uwielbia kawę „po turecku”, najlepiej w szklance. Taką samą zamawiał w Sorrento.

– Tylko, że wtedy wyjadało się też fusy – wspomina Andrzej. – Tak na wszelki wypadek, żeby później drugi raz z tego samego kawy nie robili. Piwo zamawialiśmy później, jak byliśmy starsi. Od święta składaliśmy się na wino. Ale wtedy piło się wolno, człowiek się delektował, przecież to swoje kosztowało. Inni przynosili własny alkohol, kupiony np. w sklepie. My byliśmy kulturalni i zamawialiśmy na miejscu.

Do tego większość paliła papierosy, najczęściej „Giewonty”.

To była banda Fabiana

W latach sześćdziesiątych już niemal każdy słyszał o chłopakach z Sorrento.

– Często idąc ulicą słyszeliśmy szepty i widzieliśmy palce wskazujące na nas – wspomina Kondon, czyli Piotrek Andrzejewski. Na ten zabawny poniekąd pseudonim zasłużył sobie poprzez wyczyn w lany poniedziałek – rzucił napełnioną wodą prezerwatywę w tłum wracający z kościoła.

Ludzie mówili „to chłopaki z Sorrento”, „to sorrenciaki”. Zawsze eleganccy. Zwłaszcza Heniek Fabian, ten to codziennie miał świeżą koszulę. Zadbany, świetnie ubrany, powściągliwy, pewny siebie, ale nie arogancki. To dlatego często mówili na nich „banda Fabiana”. Stolik w Sorrento zawsze na nich czekał.

Wtedy każda dzielnica miała swój gang. Na Niebuszewie „Czerwone koszule”, czy „Samuraje” na Gumieńcach. Raz doszło nawet do poważnego starcia gangu ze Śródmieścia i z Niebuszewa. „Ustawkę” zorganizowano w Parku Kasprowicza. Spotkało się kilkaset osób. Chłopcy z Sorrento nie dali sobie w kaszę dmuchać i ich przeciwnicy szybko uciekli. Za to chwilę później przyjechały milicyjne radiowozy, które otoczyły teren.

Mieszkańcy miasta czuli wobec nich respekt.

– Ktoś zaczepił moją siostrę w centrum – wspomina Zbyszek Włodarczyk. – Ktoś wtedy krzyknął: „Zostawcie ją! Co wy nie wiecie? Przecież to dziewczyna chłopaków z Sorrento”.

Sorrento było Szczecina a Szczecin był Sorrento

Chłopcy z Pocztowej nie byli zawsze tacy grzeczni. Zdarzały się bójki, owszem.

– Ale wobec starszych osób zawsze czuliśmy respekt – mówią Sorrenciaki. – Nawet przez myśl nie przyszło nam, żeby kogoś zaczepić, czy obrazić. Nie to co teraz. A i tak tylko starsi ludzie uważali nas za bandę.

Kiedyś kilku wybrało się do baru Extra. Przy wejściu każdy otrzymywał żeton. Jeden z Sorrenciaków żeton niestety zgubił. W takiej sytuacji trzeba było zapłacić 50 zł. Wtedy to było sporo pieniędzy. Wieść szybko się rozniosła i do baru przyjechała reszta paczki. Wtedy już nie było dyskusji. Nikt nie musiał za nic płacić.

Niedziele wyglądały inaczej. Zamiast do Sorrento, chłopcy chodzili na Zamek na „Spotkania z piosenką”. W Cafe Clubie mieli swoje miejsca. Nawet, kiedy nie mogli się pojawić, loża i tak była zarezerwowana dla Sorrenciaków.

– O 15 sprzedane były już wszystkie bilety na fajfy – wspomina Zbyszek.

Kiedyś w Klubowej zanosiło się na sporą burdę. Przed budynkiem stało kilkadziesiąt osób raczej nieprzychylnych bandzie Fabiana. Przyjechała milicja, do środka wszedł pan Zieliński, dzielnicowy. Znalazł się na scenie, poprosił o spokój i powiedział: „Chłopcy z Sorrento są z nami”.

Legenda o chłopakach dotarła nawet do najdalszych zakątków kraju. Przy okazji pobytu w Szczecinie Jacek Lech, Czesław Niemen, czy Karin Stanek przychodzili do willi Sorrento zobaczyć „jak te łobuzy wyglądają”.

Zdarzały się i niebezpieczne zabawy. Na torach przy Noakowskiego chłopaki wskakiwali na przejeżdżające pociągi. Albo przebiegali dachami kamienic. Zawsze było coś ciekawego do roboty.

O sole mio

Nie sposób pominąć największej pasji Sorrenciaków: muzyki. Zaczęło się od gwizdanego fragmentu znanego „o sole mio”. – Jak tylko ktoś zagwizdał ten fragment, wszyscy chłopcy z 5 Lipca i Pocztowej natychmiast spotykali się na dole – wspomina Zbyszek.

Największa kariera czekała Heńka Fabiana. W 1961 roku wziął udział w eliminacjach do festiwalu „Młodych Talentów”. Ale nie dostał się, pierwsze miejsca zajęła wtedy HelenaMajdaniec i Grażyna Rudecka. Fabian zauważy wtedy, że niektórzy z chłopców są muzykalni. Założyli zespół. Najpierw wyjechali grać do Węgorzyna. W końcu nadszedł czas występu przed rodzimą publicznością, w Szczecinie. Pan Stasiu, krawiec, który obszywał wszystkich cinkciarzy w mieście uszył im świetne, modne bitelsowskie stroje. Chłopcy założyli maski, mieli wystąpić w kinie „Promień”. Ktoś dał koniaczek na rozgrzewkę i na rozluźnienie.

– A teraz przed państwem... zespół „Nieznani” – zapowiedział ich na scenie Andrzej Godzisz.

Na scenę wybiegli muzycy. Nagle ktoś z sali krzyknął „Patrzcie! To chłopcy z Sorrento”.

– Dziewczyny piszczały, amy graliśmy muzykę, którą kochaliśmy. To było coś – wspominają.

Gdzie się pchasz, Bitels?

Dwudziestolatkowie wnieśli świeży powiew na szczecińską scenę muzyki. Grali przeboje Beatlesów, czy Rolling Stonesów. Tak. Zespół z wysp był idolem wszystkich młodych. W kinie Kosmos grali akurat „A hard day's night”. Przed wejściem od północy stało mnóstwo ludzi, każdy chciał kupić bilet. Nagle ktoś krzyknął do Zbyszka.

– Gdzie się tak pchasz Bitels? – śmieje się. – No i taka moja ksywka już została.

Fascynacja muzyką była tak wielka, że chłopcy sami wykonywali gitary, na których grali.

– Nagrywaliśmy na mikrofon MD23, pamiętam to jak dziś – wspomina Bitels. – Kolumnę pożyczaliśmy z Pleciugi, wszystko się grało na jednym wzmacniaczu. Płytę wydaliśmy na własny koszt.

Tymczasem do Szczecina ponownie zawitał zespół Czerwono-Czarni. Chyba zapamiętali Heńka Fabiana, bo zabrali go ze sobą do Warszawy. 17 kwietnia 1967 roku Fabian śpiewał z nimi w Sali Kongresowej jako support zespołu Rolling Stones. Heniek zebrał wtedy świetne recenzje.

– To był gość – wspominają jego koledzy. – Miał w sobie to coś, że każdy za nim szedł. Potrafił zaimponować. My nie zapomnieliśmy o nim. Chodzimy doHeńka na cmentarz.

Przyjaźń silniejsza niż czas

Chłopcy z Sorrento spotykają się do dziś. Nie tam gdzie kiedyś. Teraz nie ma w Szczecinie miejsca, w którym Sorrenciaki mogliby się spotykać. Ale to nie przeszkoda, ich przyjaźń przetrwała już niejedno. Często wspominają sytuacje, w których sobie pomagali. Przygarnęli kiedyś jednego chłopaka, co to domu nie miał.

– Spał w piwnicy, przynosiliśmy mu jedzenie –mówią. – Zawsze sobie pomagaliśmy. Jeden drugiemu był jak ojciec.

Chłopcy zawsze perfekcyjnie ze sobą współpracowali: a to odpisywali lekcje w szkole, a to wspierali w trudnych chwilach.

– Nigdy nie zapomnę, jak Andrzej przyniósł mi kremówkę i dwie bułki, bo jego ojciec pracował w mleczarni – wspomina Bitels. – Pyszne to było, jak nie wiem co.

– Jak tylko szło się na wagary, to chłopaki przychodzili do mnie do domu – wspomina Piotrek. – Cały dzień chata była wolna, drzwi były otwarte dla przyjaciół. Słuchaliśmy muzyki.

Panowie często wspominają stare czasy. I swoich kolegów.

– To nie byli bandyci, to byli nasi przyjaciele. To taka przyjaźń do końca życia. Szkoda, że ich z nami już nie ma.


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto