Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Radek Kowalczyk sześć lat budował łódź. Teraz chce pokonać Atlantyk

Redakcja MM
Redakcja MM
Radek Kowalczyk może poszczycić się wielkim sukcesem. Awansował do finału regat Mini Transat. Start zaplanowano na 25 września. Tego dnia 80 śmiałków ruszy na szlak wyścigu przez ocean z Francji do Brazylii (8 tysięcy kilometrów).
Radek Kowalczyk może poszczycić się wielkim sukcesem. Awansował do finału regat Mini Transat. Start zaplanowano na 25 września. Tego dnia 80 śmiałków ruszy na szlak wyścigu przez ocean z Francji do Brazylii (8 tysięcy kilometrów). Adam Słomski
Radek Kowalczyk podczas regat o mało co nie stracił życia. Po wyjściu ze szpitala nie zrezygnował i płynął dalej. Nagrodą jest doskonały wynik w eliminacjach do najtrudniejszych regat na świecie i awans do finału. – Jestem bardzo szczęśliwy – przyznaje.

Wiara że się uda, w realizacje marzeń i ciężka praca doprowadziły mnie do finału najtrudniejszych regat na świecie – mówi żeglarz Radek Kowalczyk, który w sobotę wrócił z zakończonych sukcesem eliminacji do Szczecina.

– Projekt rozpocząłem 6 lat temu bez pieniędzy, lokum, jachtu. Łódź budowałem w każdej wolnej chwili, nie miałem wolnego weekendu. Poświęciłem na to trzy tysiące godzin. Dziękuję rodzinie i przyjaciołom za cierpliwość i znoszenie mojej ciągłej nieobecności.

Paryż – Dakar na wodzie

Regaty Mini Transat to swoisty Rajd Paryż– Dakar z tą tylko różnicą, że rozgrywany jest na wodzie. Chętnych na finał było blisko 300. Miejsc zaledwie 80. Radek po raz pierwszy spróbował swoich siły w tych zawodach. Z doskonałym skutkiem. Płynął na 6,5– metrowej łodzi. Często z nieprawdopodobnymi prędkościami.

– Moje eliminacje składały się z sześciu długich rejsów. Wszystkie po najtrudniejszych akwenach w Europie, wśród prądów, skał i mielizn, wśród dużego ruchu statków, przy silnym wietrze czy po groźnym Morzu Irlandzkim – wspomina żeglarz. – Większość z tych rejsów odbyłem żeglując samotnie. Najdłuższy to 1000 mil, czyli w praktyce blisko 2 000 km. Dzisiaj mogę powiedzieć, że to najtrudniejsze sześć rejsów jakie do tej pory w życiu zaliczyłem.

Podczas jednego z nich żeglarz uległ groźnemu wypadkowi. Była bardzo zła pogoda. Płynął nocą przy skałach, przedzierając się przez fale spowodowane sztormowym wiatrem.

– Nie widziałem nawet fal zalewających pokład jachtu. Podczas zwrotu, tuż przed skałami Raz De Sein (Bretania) zsunąłem się z burty do kokpitu, by rozpocząć pracę z linami. Jacht był w bardzo dużym przechyle. Nagle wpadł w ogromną i stromą dolinę fali a kolejny „bałwan” zalał pokład tonami wody. Porwała mnie ogromna siła rzucając w ułamku sekundy o nadbudówkę. Uderzyłem głową o krawędź.

O krok od tragedii

Żeglarz stracił przytomność. Dzisiaj pamięta tylko, jak podnosił się z kokpitu zalany krwią. Nie mógł nawet opatrzyć rany.

– Jedynym sposobem było zrobienie sobie zdjęcia i obejrzenie siebie w ten sposób. Na szczęście to był jedyny rejs, w którym dopuszczone jest posiadanie telefonu komórkowego. Po dokończeniu zwrotu, skały już były o włos od jachtu. Zadzwoniłem do Tomka Starmacha z mojej drużyny podając swoją pozycję, co się stało i kurs jakim zamierzam wrócić no portu. Połączenie było słabe. Wszyscy w Klasie Mini musimy być przeszkoleni medycznie. Wiedziałem, że tak silne uderzenie w głowę to ogromne ryzyko utraty przytomności w kolejnych minutach. Czasu było mało. Zawróciłem jacht do portu. Gdy ja pracowałem na pokładzie, Tomek nie mógł się do mnie dodzwonić. Myślał o najgorszym. Wezwał pomoc. Na 40 minut przed celem podpłynął statek i zjawił się helikopter z lekarzami. Byłem zaskoczony, ale odmówiłem pomocy na wodzie wiedząc, że za godzinę będę już w szpitalu o własnych siłach. Poza tym w tych sztormowych warunkach przyjęcie lekarza na pokład potrwałoby znacznie dłużej niż 40 minut. Finał i tak musiałby się zakończyć w szpitalu.

Potrzebny sponsor

Po opatrzeniu ran wypisał się i ruszył w dalszą podróż. Z powodzeniem i ku zaskoczeniu wielu specjalistów z dziedziny żeglarstwa przepływał kolejne etapy. Dzisiaj może poszczycić się sukcesem. Awansował do finału regat Mini Transat. Start zaplanowano na 25 września. Trzeba przepłynąć w pojedynkę przez ocean osiem tysięcy kilometrów z Francji do Brazylii. Występ Radka jest jednak niepewny. Żeglarz potrzebuje sponsora, który pomoże mu w spełnieniu marzeń i rozsławieniu Szczecina i Polski. Brakuje 24 tysięcy euro.

– Walka w finale jest ciągle w zasięgu, ale w zakresie wyłącznie moich środków niestety nieosiągalna. Wciąż brakuje sponsora tytularnego i środków na regatowe doposażenie jachtu. To co mam na pokładzie spełnia rygorystyczne wymogi bezpieczeństwa i pozwala żeglować szybko, ale żeby zacząć walkę o najwyższe miejsca, trzeba poprawić osiągi jachtu. W tym zakresie liczę na współpracę marketingową i sponsoring tytularny dla naszego projektu. Tylko wtedy walka o złoto będzie możliwa.


Moje Miasto Szczecin www.mmszczecin.pl on Facebook

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto