Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Patrzył w niebo, gdy dosięgła go polska kula

Redakcja
- Nie mówię, że jestem szczęśliwy, ale mam w sobie takie zadowolenie z życia… Co by było gdybym wtedy nie wyszedł przed stocznię? Nie wiem. Na pewno byłbym innym człowiekiem.

- A tak – coś straciłem. Coś zyskałem - dodaje  Zdzisław Nagórek.

Parter w wieżowcu w centrum miasta. Kręty podjazd prowadzący do mieszkania nr 1 przypomina, że jeszcze nie tak dawno lokator prowadził aktywne życie. Na wózku.

Zawstydza swoją wiedzą

Dzisiaj praktycznie nie opuszcza swojego łóżka. Stoi przy oknie, w wąskim, ciasnym pokoju. Całą wolną przestrzeń stanowi tu jedynie przesmyk prowadzący do kuchni i przedpokoju. Wszędzie poustawiane w równych kolumnach kartony, pudełka, pojemniki. Każdy inny. Niektóre oklejone kolorowymi taśmami. W płaskich: zbiór Przeglądów Sportowych z ostatnich dziesięciu lat, w wysokim z bobasem – zdjęcia i pocztówki. Gazety, książki, wycinki, notatki. Wszystko uporządkowane. Musi stać na swoim miejscu. Tak jak talerze na suszarce: w odpowiedniej kolejności, pionowo. Leżąc na łóżku pan Zdzisław dobrze je widzi. Jeśli stoją inaczej – denerwuje się. Wszystko doskonale sobie urządził. Niezbędne rzeczy ma pod ręką. Inne w zasięgu wzroku. Mały telewizor zawsze ustawiony na kanale sportowym. Kiedy była pierwsza olimpiada? Kto jest najszybszym pływakiem świata? A kto był 50 lat temu? Kiedy wynaleziono EKG? Kto powiedział to? Kto napisał tamto? Jak to będzie po angielsku? Gdzie? Kiedy? Jak? Zawstydza swoją wiedzą. – Na szczęście mam sprawne dwie rzeczy: ręce i mózg. Dzięki temu urządziłem sobie wygodnie życie. Niech tylko inni mi nie przeszkadzają.

Z tłumu wynieśli go koledzy

18 grudnia 1970 roku 20-letni Zdzisław Nagórek wyszedł do pracy jak zwykle od sześciu lat. Był monterem kadłubów. Pracował i uczył się jednocześnie. Najpierw skończył zawodówkę, potem technikum. Mieszkał z ojcem. Rodzice rozwiedli się, kiedy był jeszcze małym chłopcem. Dziś twierdzi, że to była dla niego najlepsza szkoła życia.

Tym razem jednak nie dotarł do pracy. Stocznia stała. Na stołówce trwał wiec w sprawie poparcia strajkujących stoczniowców z Gdańska. Wyszli przed bramę. Zdzisław z nimi. Na początku myśleli głównie o tym, żeby się rozgrzać. Było zimno. Nadjechały czołgi.

– Wtedy zaczęła się prawdziwa wojna – wspomina dziś z błyskiem w oku. – Zaczęliśmy skakać po pancerzu. Najmłodsi oczywiście na przedzie. Wiadomo, zawsze się pchają, chcą pokonać wroga od razu.

Za czołgami stało wojsko. Padły pierwsze strzały.

– W życiu bym nie przypuszczał, że będą strzelali do ludzi. Myślałem, że to strzały w powietrze, na postrach. Za kulami poszły świece dymne. Co odważniejsi łapali je i odrzucali w stronę żołnierzy. Zdzisław też.

– Odrzuciłem świecę i zagapiłem się chyba za długo na to jak leci – mówi. – Wtedy się przewróciłem. Od razu wiedziałem, że oberwałem.

Nad głową świszczały kule, słyszał krzyki, ludzie biegali dookoła, niektórzy padali. Leżał tak kilkadziesiąt sekund. Starczyło, żeby przed oczami przewinęło mu się całe życie. Jak w kalejdoskopie.

– Ale jakoś nie myślałem, że umrę.

Życie od nowa

Dostał rykoszetem, prosto w rdzeń kręgowy. Lekarze przeprowadzili operację. Jeśli nie umrze przez siedem dni będzie żył. I żył, choć do dzisiaj pamięta straszne cierpienie. Fizyczne, bo o tym, że jest sparaliżowany nie myślał.

– Nadzieję to może mieć rozbitek dryfujący po oceanie, ja wtedy byłem pewien, że z tego wyjdę.

Kiedy wydobrzał, trafił do ośrodka rehabilitacyjnego w Konstancinie. Tam dopiero zetknął się z innymi ludźmi z takim samym urazem. Jeden nie chodził od kilku miesięcy, inny od pięciu, jeszcze inny od dziesięciu lat. – Powoli docierała do mnie myśl, że nie będzie tak prosto. Wtedy zacząłem się uczyć żyć od nowa, bez nóg.

Przez wiele lat jeździł na rehabilitację po całym kraju.

– Byłem silny, nigdy nie miałem myśli samobójczych, nie podejmowałem żadnych desperackich kroków. Wiedziałem, że muszę żyć.

Mieszkał z ojcem. Nauczył się nowego zawodu. Kiedy zapragnął mieć samochód, poszedł do pracy. Przez pięć lat dorabiał sobie do renty w laboratorium fotograficznym. Kupił trabanta. To dało mu jeszcze większą niezależność. Podróżował, poznawał ludzi, majsterkował. Ale najwięcej czytał. Gazety, czasopisma, książki. Przez pierwszych dziesięć lat przeczytał całą klasykę. Potem już wszystko po kolei.

– Przez cały ten czas liczyłem na to, że zostanę wyleczony. Choć oczywiście z biegiem lat to przekonanie stawało się coraz słabsze. Gdyby to się stało teraz cieszyłbym się, ale na pewno nie tak jak wtedy, kiedy miałem dwadzieścia lat.

Stawiam wysoko poprzeczkę

Od jakiegoś czasu Zdzisław nie radzi sobie jednak już tak dobrze. Podupadł na zdrowiu, siedem lat temu przestał wstawać z łóżka. Wtedy zaczął szukać ludzi, którzy w zamian za pokój pomogą mu w codziennym życiu. Dał ogłoszenie w prasie.

– Nie wszyscy byli źli – nawet nie kryje rozbawienia. – Chociaż ostatnio coraz więcej takich spotykam. I nieudaczników.

 

Denerwuje go głupota, brak kompetencji, chamstwo i arogancja. Denerwują mężczyźni, którzy nie znają się na sporcie i nie potrafią nic zrobić w domu. Wie, że on ich też denerwuje. Bo jest samodzielny, dużo wie i potrafi. I jest wymagający. Dlatego niewielu zagrzało u niego miejsce. Przewinęli się za to najróżniejsi: pijacy, złodzieje, awanturnicy. Jednak cały czas szuka. Chociaż jest teraz ostrożniejszy.

– To oni mają się mną opiekować, a ostatnimi czasy było wręcz odwrotnie – śmieje się. – Może za wysoko podniosłem poprzeczkę. Ale to dlatego, że sam więcej umiem.

Dlaczego w jego życiu nie znalazło się miejsce dla kobiety?

– Większość kobiet prędzej czy później chce mieć dzieci, dlatego postanowiłem ograniczyć związki z nimi do czasowych. Poza tym zazwyczaj i tak po jakichś trzech miesiącach wkradała się rutyna. Na co dzień kobieta, jak każdy bóg, wiele traci.

Teraz oddaje się więc tylko swoim pasjom. Wcale nie narzeka na nadmiar czasu. Wręcz przeciwnie. Ciągle chce więcej. Ostatnich czterdzieści lat przeleciało, sam nie wie, kiedy.

– Po latach zawsze nasze sądy łagodnieją, ocena się wygładza – mówi zapytany o to, jak dziś widzi wydarzenia z grudnia 70. roku. – Wtedy byłem za młody, żeby o czymś decydować. Starsi powiedzieli, że musimy coś zrobić, było hasło, to się szło i nie myślało, co będzie dalej.

Czy dzisiaj poszedłbym pod bramę jeszcze raz? Nie wiem, ale zawsze byłem odważny, więc kto wie...


Paulina Łątka

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto