Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pan Bóg o wszystko zadba

Redakcja
W Szczecinie jest ich szóstka. Czasami widać je, gdy zbierają bezdomnych z ulicy. Nie lubią o sobie mówić. Chcą być w cieniu. Dla nich najważniejsze jest, by pomagać innym.

Bulwar Gdański, dom Sióstr Misjonarek Miłości Matki Teresy z Kalkuty. Dzień zaczyna się tu bardzo wcześnie. Siostry wstają o godz. 4.40. O 6.30 jest eucharystia. W kaplicy na drugim piętrze klęczy ich sześć – trzy Polki i trzy Hinduski. Obok ósemka dziewcząt. Przyszły zobaczyć, jak wygląda życie w zakonie. Wszystkie kobiety czekają na księdza. W klasztorze rozbrzmiewa dzwonek. To znak, że za chwilę zacznie się msza. Dziś odprawia ją ks. Piotr, który posługuje u sióstr od kilkunastu lat.

Kaplica, w której odbywają się msze, jest mała. Nie ma w niej ławek, jedynie ołtarz. Na ścianie krzyż oraz obraz uśmiechniętej Matki Teresy z Kalkuty. Na ziemi zamiast dywanu siennik, na którym klęczą zakonnice. Przy drzwiach rządek butów i kapci. Ks. Piotr posłusznie ściąga sandały i na bosaka biegnie ubrać ornat, msza musi rozpocząć się punktualnie. Siostry zaczynają śpiew. Eucharystia odprawiana jest w języku angielskim. To „urzędowy” język u kalkucianek.

Apostolat

Po modlitwie czas na codzienne obowiązki. Siostry idą w miasto. Wychodzą parami. Chodzą do domów gdzie mieszkają samotni, chorzy, do rodzin patologicznych. Myją obłożnie chorych, opiekują się staruszkami. Zbierają też z ulicy bezdomnych. Znajdują ich na dworcach, śmietnikach, wysypiskach śmieci. Chorzy trafiają do prowadzonego przez kalkucianki Domu Nadziei. Siostry niechętnie opowiadają o swojej pracy. Na większość pytań odpowiadają uśmiechem. Więcej na ich temat można się dowiedzieć od osób, które znają je od lat.

– Kiedyś siostry znalazły mężczyznę, który przez kilka lat mieszkał na wysypisku śmieci – opowiada ks. Piotr. – Wykopał sobie w odpadkach jaskinię i w niej spał, żywił się resztkami. Gdy znalazły go siostry był w tragicznym stanie, miał tak posuniętą gangrenę, że zgniły mu nogi. Mężczyzna był brudny i cuchnął. Siostry wzięły go do siebie, umyły, ubrały, zadbały o opiekę lekarską. Niestety po kliku tygodniach bezdomny umarł, ale dzięki siostrom odszedł z godnością, pojednany z Bogiem, otoczony troską imiłością.

Dzięki siostrom żyję

21 sierpnia 2002 roku. Szczecin, Dworzec Główny. Dzień, jak co dzień. Trzeba znaleźć coś do jedzenia i zdobyć jakąś kasę na wódkę. Życie na dworcu nie jest łatwe, ale da się przeżyć.

– Zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże – mówi Wiesiek, który na „Głównym” mieszka od 2 lat. –Gorzej jest zimą. Wtedy wielu umiera z przepicia, czasami zamarzają. Latem jest łatwiej.

Ten dzień dla Wieśka i jego „współlokatorów” miał być taki sam, jak setka innych. Okazało się jednak, że 21 sierpnia odmieni się jego życie.

– Na dworzec przyszły siostry – wspomina Wiesiek. – Zgarnęły nas i zabrały do swojego domu. Poszliśmy, bo mięliśmy już dość. Chcieliśmy coś zjeść, myśleliśmy, że może coś się zmieni.

Do domu sióstr Misjonarek Miłości przy ul. Bulwar Gdański, razem zWiesiem trafiło pięciu bezdomnych.

– Po kilku dniach zwiali – mówi Wiesiek. – Ja zostałem, dziś tylko ja jeszcze żyję.

Kalkutki, tak je nazywa Wiesiek, zaopiekowały się nim. Przez siedem miesięcy karmiły, podawały leki, otaczały miłością.

– Niczego mi nie brakowało – wspomina Wiesiek. – Nigdy im tego nie zapomnę.

Wiesiek wykorzystał szansę. Przestał pić, poszedł na terapię, zaczął chodzić na spotkania do Anonimowych Alkoholików.

– Poznałem też Boga – mówi Wiesiek. – Za to jestem najbardziej wdzięczny.

Dziś Wiesiek mieszka w schronisku. Utrzymuje się z renty. Na co dzień pomaga siostrom.

– Jestem u nich prawie codziennie –mówi. – Dziś to moja rodzina.

Obiad

Codziennie, z wyjątkiem poniedziałków i czwartków, o godz. 15 siostry wydają ubogim obiad. Przyjść może każdy. Jest jednak jedna zasada – pijani nie jedzą. Zdarza się, że siostry stoją przed stołówką z alkomatem. Kto jest pijany, nie wchodzi.

Przed posiłkiem jest zawsze katecheza lub msza. Gdy jest ładna pogoda, wszyscy gromadzą się na dworze przed figurką Maryi. Zazwyczaj modlitwę prowadzą księża. Czasami jednak zdarza się, że żaden nie przyjdzie. Wtedy siostry muszą radzić sobie same. Po modlitwie dzwonek. To znak, że można wejść do stołówki.

– Pamiętajmy, że jesteśmy dżentelmenami, wpuszczamy panie przodem – krzyczy uśmiechnięta jedna z sióstr.

Ludzie siadają do stołów a wolontariusze razem z zakonnicami wydają jedzenie.

– Dziś jest gulaszowa –mówi Magda z Podjuch. U kalkucianek jest codziennie, przychodzi tu od 2 lat.

Każdy, kto przychodzi do sióstr dostaje dużą miskę zupy, do tego chleb.

– Dla każdego po trzy kromki – tłumaczy mi siostra wręczając miskę z pieczywem.

Chleb jest tu bardzo cenny. Większość osób bierze na zapas. To czego nie zjedzą na obiad, zabiorą do domu.

Reguła

Kalkucianki, oprócz trzech podstawowych ślubów zakonnych – ubóstwa, posłuszeństwa i czystości, ślubują także bezinteresowną służbę najbiedniejszym z biednych. Siostry mają za zadanie żyć tak, jak osoby, którym pomagają. Jeść i ubierać się w to, co oni. Każda z nich posiada jedynie bawełniane sari, habity, jedną parę sandałów, cienki siennik i pismo święte. Oprócz tego mają jedynie przypięty na lewym ramieniu krzyż i różaniec. Pytam co robią, gdy przychodzi zima.

– Żyjemy z opatrzności bożej – mówi jedna z sióstr. – Zawsze znajdą się ludzie, którzy nam pomogą.

Podobnie jest z jedzeniem. Siostry nie mają pieniędzy, muszą więc polegać na ludziach dobrej woli. Na szczęście darczyńców nie brakuje. Jak mówią kalkucianki, życie w ubóstwie wyzwala i daje dużo radości.

– Nie trzeba się o nic martwić – mówią siostry. – Pan Bóg o wszystko zadba.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto