– Pamiętam, jak powiedziałem jej, że wrócę wcześniej z pracy i resztę dnia spędzimy razem. Zobaczyłem tylko ciało zmasakrowane przez samochód - dodaje.
Pan Robert został sam z pięciorgiem dzieci. 13-letnia Patrycja, 9-letni Patryk i 6- letni Eryk wiedzą że już nigdy nie zobaczą mamy. Najmłodsza, 7-miesięczna Oliwia, nawet nie będzie jej pamiętać. O tym, że mama już nigdy nie przytuli, nie opowie bajki na dobranoc i nie podetnie niesfornych włosów, nie wie jeszcze 3-letni Kuba.
– Żona nie pracowała i opiekowała się dziećmi – tłumaczy pan Robert. – Kuba nie odstępował jej na krok. Teraz, kiedy słyszy szczekanie psa na podwórku, mówi, że mama idzie.
Starsze dzieci o śmierci mamy dowiedziały się dzień po wypadku.
– Syn musiał im to jakoś powiedzieć – mówi pani Urszula, babcia osieroconego rodzeństwa.
Jednak Kuba nadal ma pewność, że mama wyszła tylko na chwilę.
– Kiedyś zaprowadzę go na cmentarz i opowiem, co się wydarzyło – tłumaczy mężczyzna.
Wyszła po pomoc
Magdalena Grabarczyk wyszła z domu na przystanek autobusowy linii 63. Miała pojechać do MOPR-u, odebrać zasiłek.
– Chciała zabrać ze sobą synka, ale Kuba akurat był chory – wspomina mąż zmarłej. – Dzieciaki z okna widziały karetki, radiowozy, ale nie wiedziały, że przyjechały po ich mamę.
Śmierć czaiła się tuż za zakrętem. Na panią Magdę wjechało dostawcze auto. Ciężko ranna została przewieziona do szpitala przy Unii Lubelskiej. Była nieprzytomna, miała poważne obrażenia ciała, reagowała tylko na ból. Prosto z oddziału ratunkowego trafiła na stół operacyjny, a potem na oddział intensywnej terapii. Z każdą godziną jej stan się pogarszał. Zmarła około godziny 16.
Musimy im pomóc
W szpitalu, kiedy ratownicy wyciągnęli z torby dokumenty pani Magdy i zobaczyli, że ma pięcioro dzieci zdecydowali, że muszą pomóc.
– Każdy z nas wrzucił po parę groszy, dokładają się także lekarze i pacjenci – mówi Kinga Kamska, pielęgniarka, która była na dyżurze, kiedy przywieziono nieprzytomną Magdę. – Ale rodzina tłumaczy, że nie chce pieniędzy. Bardziej potrzebne są kołdry, poduszki i żywność.
Tam jest straszna bieda, ale wszyscy bardzo się kochają. Mieszkanie jest czyste, zadbane. Dzieciaki lgną do ojca i babci. Dlatego trzeba się nimi zająć i nie pozwolić, żeby zostali rozdzieleni. Nawet rodzinie z jednym dzieckiem byłoby trudno, a tu na wychowaniu jest piątka. Chcemy uzbierać konkretną pulę pieniędzy, które będziemy mogli przekazać panu Robertowi.
Marzenia dodają mi sił
– Najbardziej zależy mi na własnym mieszkaniu – mówi pan Robert. – Teraz mieszkamy na działkach, jesteśmy bezdomni, nie mamy prawdziwego lokum. Marzy mi się własny kąt, w którym dzieciaki miałyby swój pokój i normalne warunki do nauki i zabawy.
Rodzina Grabarczyków pochodzi z Wielkopolski. Nie są zameldowani w Szczecinie dlatego bezskutecznie starają się o lokal socjalny. Rodzina utrzymuje się z niewielkiej pensji i pieniędzy z opieki społecznej.
– Pracuję jako malarz w Gryfii. Raz zarabiam więcej, raz mniej – mówi pan Robert. – Miałem wyjechać na kontrakt do Norwegii, ale nie mogę. Jeśli zostawię dzieci, to mogą mi je odebrać. Dzieci są teraz największą radością wdowca. Pomagają mu przetrwać trudne chwile i zapomnieć o tym, co się wydarzyło. – Ich radość i energia rekompensują mi całą stratę. Kiedy się śmieją i przytulają to czuję, że mam dla kogo żyć.
Magdalena Ratajczak
META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?