Poznali się na studiach. Ich pierwsze spotkanie nie zapowiadało wielkiej miłości.
– Mój mąż na początku mi się nie spodobał – śmieje się pani Wanda. – Poza tym miał wtedy inną sympatię.
Pan Marek był wówczas asystentem na wydziale chemii na Politechnice Szczecińskiej.
– Pewnego razu przyszedł do mnie kolega ze szczupłą dziewczyną – opowiada. – Miała buty na obcasach, a w ręku trzymała siatkę, do której schowała kapustę. Właśnie ta kapusta najbardziej utkwiła mi w pamięci.
Między nimi zaiskrzyło dopiero rok później. Sympatia pana Marka musiała wyjechać doWarszawy na studia. Naukę przedmiotu, w którym się specjalizowała, przeniesiono do stolicy. W tym czasie pani Wanda powtarzała drugi rok studiów i chodziła na zajęcia do pana Pawłowskiego.
– Przegrałam rok na chemii, ponieważ poświęcałam zbyt dużo czasu na sport. Grałam zawodowo w ping ponga i tak mnie to absorbowało, że wszystko inne było drugim planie. Zostałam nawet wicemistrzynią Polski – wyjaśnia.
Niestety, konsekwencje były poważne. Musiała zrobić półroczną przerwę na uczelni. Wzięła urlop dziekański. Przez ten czas pracowała w stoczni, na stanowisku księgowej. Wtedy też zapisała się do klubu żeglarskiego i wraz ze swoją drużyną zdobyła mistrzostwo okręgu. Po przerwie wróciła na studia. Zrezygnowała ostatecznie ze sportu i zabrała się za naukę. Jej wysiłki zostały nagrodzone, przyznano jej stypendium rektorskie. Na drugim roku studiów inaczej też zaczęła patrzeć na Marka Pawłowskiego.
– Wówczas bardzo mi imponował spokojem. To jedyny asystent, który zawsze był opanowany. Spodobała mi się też jego wiedza i mądrość. Miał fenomenalną pamięć. Zresztą ma ją do tej pory. Potrafię go obudzić o czwartej rano i zapytać o jakieś hasło do krzyżówki. On mi szybko odpowiada i dalej idzie spać – mówi pani Wanda.
Była jeszcze jedna zaleta, która ja zbliżyła do przyszłego męża. Brał udział w Powstaniu Warszawskim.
Zaczęli się regularnie widywać. Na Boże Narodzenie 1954 roku, dostała od niego w prezencie radziecki zegarek "Pobieda”, czyli zwycięstwo. Od tamtego dnia uważani byli za narzeczonych. Ślub wzięli dwa lata później. Pani Wanda była wtedy na piątym roku studiów.
– Zdecydowaliśmy się na ten krok, ponieważ na uczelni rozdawali tzw. nakazy pracy – opowiada Marek Pawłowski. - Gdybyśmy się wtedy nie pobrali, Wanda mogła dostać przydział w innym mieście, w jakiejś fabryce na peryferiach.
Pod koniec czerwca 1956 roku wzięli ślub cywilny. Na początku lipca – kościelny. Uważają się za normalne małżeństwo. Jak w każdym związku mieli lepsze i gorsze chwile. Jedną z tych gorszych była choroba pani Pawłowskiej.
– W 1969 roku zachorowałam na wirusowe zapalenie opłucnej. W tamtym okresie większość ludzi umierało na tę chorobę. Spodziewałam się śmierci, więc zrobiłam listę przyszłych żon mojego męża – śmieje się.
– Najlepsze jest to, że moje potencjalne żony miały swoich partnerów – dodaje pan Marek.
Czasami zdarzały się kłótnie, ale w końcu rozwiązywali wszystkie problemy. Urodziła im się jedna córka. Dziewiętnaście lat temu doczekali się też wnuczki. Ich wspólną pasją były wędrówki po górach. Z całego serca pokochali Tatry i Karkonosze. Wanda iMarek Pawłowscy w tym roku obchodzili 50. rocznicę małżeństwa. Z tego powodu odnowili przysięgę. Dostali list gratulacyjny od prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wręczono im okolicznościowe medale na Zamku Książąt Pomorskich.
– Uważamy się za najszczęśliwsze osoby na świecie – dodają zgodnie..
Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?