Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Od głodu, ognia i wojny...

Redakcja
Jeszcze dziś gdy słyszę słowa modlitwy, oczy zachodzą mi łzami - mówi Ludwika Winiarczyk, która przeżyła obóz pracy w Potulicach. - Oby przyszłe pokolenia nigdy nie miały takich doświadczeń jak my.

Dzieci wojny to w Polsce termin, za którym wciąż kryje się wielka tragedia i bolesne wspomnienia. Zabrano im wiarę, tak jak zabiera się wolność, szybko, cicho i bez słowa sprzeciwu. Hitlerowski obóz w Potulicach był jednym z tych miejsc, w którym ciężko było uwierzyć w istnienie Boga.

Lidia Kubacka, nr 6562 h

Jest noc z 9-10 listopada 1944 roku. Mała ośmioletnia dziewczynka z całą rodziną wychodzi przed dom popychana przez esesmanów. Jeszcze nie wie, że jej dzieciństwo skończyło się razem z pukaniem do drzwi. Już nigdy nie będzie jak dawniej.

- Przyszli po nas, bo nie chcieliśmy podpisać niemieckiej listy narodowościowej - wspomina Lidia Kubacka ze Śródmieścia. - Nawet groźba utraty życia nie była w stanie zmusić moich rodziców do odebrania im polskiego obywatelstwa.

Ojciec jeszcze przed domem został dotkliwie pobity. Cała rodzina miała pół godziny na spakowanie rzeczy. Potem ciężarówka, długa droga na stację, pociąg. Tak 12-osobowa rodzina i inni mieszkańcy wsi znaleźli się w Nakle nad Notecią, a stamtąd pieszo niemal 9 km byli pędzeni do Potulic.

- Po drodze bito nas i poniżano - mówi Lidia Kubacka. - Jednak horror zaczął się, gdy na miejscu podzielono nas według płci i wieku. Wtedy rozdzielono mnie z rodziną,ogolono nam  głowy i nago pędzono do łaźni. Nie mogłam poznać nikogo z bliskich i bałam się, że już nigdy się nie spotkamy.

Dla ośmioletniej dziewczynki każdy dzień, który udało się przeżyć był błogosławieństwem. Duszna i przepełniona sala, na obiad kromka chleba i zupa z kapusty, czy buraków. I ciężka praca, bo wiek nie był żadnym usprawiedliwieniem.

- Pamiętam jak z grupą dzieci podeszliśmy do wartownika, który jadł chleb i zaczęliśmy błagać o kawałek. Nawet nie wiem, kiedy posypały się strzały – wspomina kobieta. – Zostałam ranna w nogę. Do dziś pamiętam jego krzyk i obrzydzenie, z jakim na nas patrzył.

Codzienne apele, na których dzieci patrzyły jak esesmani biją rodziców, później praca ponad siły. W obozie ludzie umierali na tyfus, z głodu, czy wycieńczenia. Dzieci codziennie dostawały zastrzyki w klatkę piersiową, od których ciało zaczynało puchnąć.

- To był zły sen, który dopiero w styczniu 1945 przyniósł nam wyzwolenie – dodaje Lidia Kubacka. - Jednak nic już nie było jak dawniej.

Dziś pani Lidia jest prezesem Koła Byłych Więźniów Hitlerowskiego Obozu Pracy w Potulicach i walczy by pamięć o hitlerowskich zbrodniach, ale przede wszystkim o tych, którzy padli ich ofiarą, nie zniknęła.

- To jest historia pisana krwią, ale dla wielu wciąż żywa - mówi.- O tym trzeba pamiętać,
by już nigdy nie dopuścić do podobnej tragedii

Ludwika Winiarczyk- wspomnienia, które bolą całe życie

- Najczęściej czteroletnie dzieci nie pamiętają wiele, czasami ich uwagę przykuje ciekawy szczegół, czasami kolor lub zapach - mówi Ludwika Winiarczyk z Pogodna. – W moim przypadku jest odwrotnie. Do dziś pamiętam twarze oprawców i ich ofiar.

Do obozu rodzina pani Ludwiki trafiła w 41 roku. Fatalne warunki i ciągły strach o życie, tego się nie zapomina.
- Pamiętam jedno 3-piętrowe łóżko, na którym musiało zmieścić się 12 osób - wspomina. - Pamiętam strach i przejmujące zimno. Tego nie można wymazać.

Z czteroletnią Ludwiką do obozu trafił jej młodszy o dwa lata braciszek, mama i jeszcze dwie osoby z rodziny. W tym czasie ojciec pani Ludwiki, prosto z wojska przedostał się do Kanady. Dzięki temu uniknął aresztowania.

- Wielu rzeczy nie sposób zapamiętać, ale są też takie, których nie można wymazać – mówi Ludwika Winiarczyk. - Do dziś mam przed oczami malutki różaniec, który dostałam od chłopców sprzątających pałac na terenie obozu. To dzięki nim mogłam się modlić.

Miesiąc po tym, jak rodzina trafiła do obozu, zmarł dwuletni brat Ludwiki.
- Nie chciał nic jeść, zmarł z głodu. W tym czasie mogliśmy jeszcze po ludzku go pochować, więc w małej drewnianej trumnie pożegnaliśmy Antoniego - mówi kobieta. - Później kopano już masowe groby.

Obozowa rzeczywistość to dla 4-letniej Ludwiki jedzenie pokrzyw w lesie, wielogodzinne apele, choroby i tragiczny los ludzi, takich jak ona i jej rodzina.
- Kiedyś zawołano nas na apel, na którym w środku zimy musieliśmy patrzeć jak dwóch mężczyzn musiało się turlać w śniegu i roztopach dookoła baraków, innym razem za uchylenie drzwi po zmroku jedna z kobiet została wywieziona do Oświęcimia – mówi. – Po jakimś czasie wróciła, zniszczona i słaba. Nie mogła nawet chodzić, więc była siłą ciągnięta przez esesmanów.

Po wojnie pierwszym „Batorym” wrócił do kraju ojciec pani Ludwiki. Odnalazł rodzinę w domu, w którym mieszkali przed wojną i do którego wrócili po wyzwoleniu obozu. Koszmar się  skończył. Obie bohaterki dziś mieszkają w Szczecinie. Tu ułożyły sobie dorosłe życie, jednak co roku odwiedzają Potulice i tam modlą się za zmarłych.

 

Sylwia Cyza

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto