Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Normalność. To wszystko o czym marzę.

Redakcja MM
Redakcja MM
- Nie widać po mnie tej choroby – mówi Monika Kryger. - Chodzę do pracy, nie czuję bólu, widuję się z przyjaciółmi i staram się funkcjonować jak inni. Wyników badań nie da się jednak oszukać.
- Nie widać po mnie tej choroby – mówi Monika Kryger. - Chodzę do pracy, nie czuję bólu, widuję się z przyjaciółmi i staram się funkcjonować jak inni. Wyników badań nie da się jednak oszukać. Marcin Bielecki
Monika Kryger, młoda szczecinianka opowiedziała nam o długoletniej walce z ciężką chorobą.

Monika Kryger to pogodna, elegancka kobieta. Pracuje w banku, spotyka się z klientami. Od ośmiu lat walczy z nowotworem. Przeszła kilka operacji, amputację podudzia i dwie chemioterapie. - Chodzę bez kul, ale trochę utykam - mówi. - Niektórzy klienci żartują, że mogłam bardziej uważać na nartach. Nie mają pojęcia, że zamiast nogi mam protezę.

Choroba wkradła się w życie Moniki niespodziewanie, osiem lat temu. - Po wycieczce rowerowej wyczułam guza pod kolanem - wspomina. - Był bardzo twardy więc się zaniepokoiłam i poszłam do lekarza. Dostałam maść, która miała mi pomóc. Oczywiście tak się nie stało.

Monika trafiła do chirurga, a następnie do szpitala, gdzie został wykonano pierwszy przeszczep kości.

- Bardzo to wszystko przeżywałam, ponieważ do tej pory nie chorowałam, nigdy nie leżałam nawet w szpitalu - opowiada Monika. - Po operacji okazało się, że wyniki badań są pozytywne i wszystko jest wporządku. Pamiętam, że było to dziewiątego lipca, czyli w dniu moich urodzin. To był najpiękniejszy prezent jaki dostałam. Bardzo się cieszyłam, że mam już wszystko za sobą.

Niestety sielanka nie trwała długo. Podczas wyjazdu do koleżanki do Madrytu choroba znów dała o sobie znać. Monika przeszła kolejny przeszczep kości. Po operacji wyniki badań były jednak niepokojące. Pojawiły się wątpliwości czy zmiana jest łagodna. W Polsce nie udało się ostatecznie potwierdzić rozpoznania. Dopiero patolodzy w Houston postawili diagnozę – nowotwór o niskim stopniu złośliwości.

- Skierowano mnie więc do Centrum Onkologii na Golęcinie – opowiada Monika. - Stamtąd wysłano mnie do Centrum Onkologii w Warszawie. Miałam prawie całą nogę w gipsie, więc podróże były niezwykle męczące. Na miejscu ja i moi bliscy przeżyliśmy szok. To, co zobaczyliśmy jest nie do opisania. Mnóstwo schorowanych ludzi, którzy całymi dniami czekają na wizytę u lekarza. Przy tym wszystkim wyczytują nazwiska przez megafon. Trochę jak wyrocznia i centrum handlowe w złym tego słowa znaczeniu.

Do stolicy Monika jeździła regularnie na badania. Raz w miesiącu. Wszystko było w normie do 2008 roku, kiedy pojawiło się zakażenie.

- Wtedy pojechałam na kontrolne badania do Warszawy - wspomina Monika. - Miałam wrócić jeszcze tego samego dnia. W efekcie od razu z Warszawy pojechałam do Lublina, gdzie spędziłam trzy miesiące i wróciłam już bez nogi. Lekarze powiedzieli, że zamiast amputacji mogą spróbować z endoprotezą, ale nie miałam już siły na takie próby. Wspólnie zdecydowaliśmy się na amputację, która miała ostatecznie zakończyć moją męczarnię i walkę z chorobą. Miałam być zdrowa i to dodawało mi sił. Operację wykonano dzień przed moimi urodzinami. Gdy było po wszystkim nawet nie płakałam. Bliscy się dziwili i myśleli, że to z powodu szoku a ja po prostu poczułam ulgę, że będę wreszcie żyć normalnie.

Po rehabilitacji w Poznaniu Monika wróciła do domu. Nowoczesną protezę, wartą 130 tys. zł udało się kupić dzięki pomocy bliskich i przyjaciół z pracy, którzy zorganizowali zbiórkę pieniędzy.

- Zaakceptowałam tę protezę - mówi Monika. - Zobaczyłam, że można z nią żyć. Chodzę normalnie, bez kul. Trochę tylko utykam. Niektórzy klienci widząc mnie żartują, że mogłam bardziej uważać na nartach. Śmieję się wtedy, ale w duchu myślę - gdybyś ty wiedział, że nie mam nogi...

Pomimo obietnic amputacja nie zakończyła walki z chorobą. Po dwóch miesiacach guzy pojawiły się na płucach. Wtedy Monika przeszła chemioterapię i poważne operacje płuc. W lutym 2010 roku nowotwór znów się pojawił.

- W Warszawie lekarze nic już mi wtedy nie zaproponowali - mówi Monika. - Powiedzieli, że oczywiście mogą przedłużać mi życie, ale nie wiadomo czy organizm poradzi sobie z kolejną chemioterapią.

Wyjechała do Berlina, gdzie leczyła się przez trzy miesiące. Przeszła też kolejne operacje. Chociaż w listopadzie ubiegłego roku wyniki badań nie pokazywały żadnych zmian, w lutym guzy znów się pojawiły.

- Jedyną szansą na ich zwalczenie jest bardzo kosztowny lek Mepact - tłumaczy Monika. - Zmniejsza złośliwość nowotworu i skutecznie aktywuje reakcje obronne organizmu, aby ten mógł rozpoznać i zwalczyć komórki nowotworu.

Lek kosztuje 150 tys. euro. Rodzina i przyjaciele Moniki już prowadzą zbiórkę pieniędzy.

- Wierzę, że mogę być zdrowa – mówi Monika. - Nie tracę nadziei, staram się funkcjonować jak inni. Stale wspierają mnie bliscy, przyjaciele i współpracownicy. W Deutsche Banku, gdzie pracuję, mam nawet do dyspozycji specjalny samochód, którym mogę jeździć z protezą. Chciałabym już pokonać tę chorobę i wreszcie żyć normalnie. Ta normalność, którą inni mają na co dzień, to jedyne o czym marzę.

Jak pomóc Monice?

Szansą na pokonanie choroby jest lek Mepact, który kosztuje 150 tys. euro. Pieniądze, które zostaną przeznaczone na jego zakup można przelewać na nr rachunku: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001, BNP PARIBAS Fortis Polska S.A. Fundacja Avalon - Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym, adres Michała Kajki 80/82 lok. 1, 04-620 Warszawa, tytuł wpłaty: darowizna dla Moniki Kryger, 771.

Moje Miasto Szczecin www.mmszczecin.pl on Facebook

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto