Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Mord to materiał na dobre kino" [wideo]

Redakcja MM
Redakcja MM
Krzysztof Łukaszewicz Reżyser ze Szczecina
Krzysztof Łukaszewicz Reżyser ze Szczecina Marcin Bielecki
Rozmowa ze szczecinianinem Krzysztofem Łukaszewiczem, reżyserem filmu "Lincz", który święci triumfy wśród kinowej publiczności.

- Wielokrotnie powtarzał pan, że „Lincz” to film o grzechu zaniechania. Co to znaczy?- Mam na myśli grzech zaniechania i zaniedbania, jaki instytucje państwowe, organy publiczne oraz społeczność miejska popełniają wobec społeczności wiejskiej. Prowincji jest zawsze „dalej”, ma utrudniony dostęp do organów i instytucji państwa. Kiedy ludzie ze wsi zwracają się o pomoc do miasta, bardzo często są bagatelizowani, traktowani na pograniczu arogancji, bo mniej obyci, gorzej wyedukowani, etc. My jako miasto tę wieś odpychamy i sprawiamy, że nam nie ufa.

- Dlaczego wybrał pan temat linczu we Włodowie na swój debiut pełnometrażowy?
- Po zapoznaniu z faktami, miałem przeczucie, że to dobry materiał na mocne kino, osadzone na głębokiej prowincji, z elementami wręcz westernowymi. Bezkarny recydywista, nieudolne organy ścigania i miejscowi, którzy biorą sprawy w swoje ręce, kiedy zostają pozostawieni samym sobie. To jest na tyle mocna historia, że może zająć widza przez 90 minut. Wgłębiając się w całą sprawę, coraz silniej ujawniał się jej aspekt społeczny, nie mówiąc o kontekście etycznym, o granicy obrony koniecznej. Jak to jest, że kilku miejscowych, którzy dotąd nie mieli konfliktu z prawem, w pół dnia staje się współwinnymi mordu.

- Publiczność mówi bardzo dobrze o filmie...
- Za to z krytyką bywa już różnie… Obecnie panuje tendencja do „promowania” filmów bardzo wysublimowanych artystycznie a „Lincz” to mocny, bardzo wyraźnie kładący akcenty obraz, ukazujący kontekst społeczny i okoliczności, w jakich dochodzi do tak poruszających opinię publiczną wydarzeń, jak lincz we Włodowie. Dla mnie cenne jest to, że ten film trzyma widzów w napięciu, że wychodzą z kina poruszeni.

- W filmie bardzo dobrze wypadają wszyscy odtwórcy ról, natomiast ja muszę przyznać, że z przyjemnością oglądałam szczecińskich aktorów. Znał ich pan wcześniej ze sceny?
- Oczywiście. Jacek Polaczek z Teatru Polskiego jest jednym z najwybitniejszych aktorów szczecińskich. Zagrał wyrazistą postać Kopery, sąsiada, który w krytycznym momencie wspomaga napadniętych przez recydywistę a następnie dołącza do braci, którzy dokonują linczu. Mocny epizod zagrała Magda Myszkiewicz, także Paweł Niczewski, Konrad Pawicki. Zaprosiliśmy więcej aktorów, ale z racji obowiązków zawodowych nie każdy mógł przyjechać na plan filmowy do Olsztyna. Zawsze jest to jakiś szczeciński akcent. Liczę, że jak będzie jeszcze okazja, to będę ich promować.

- Pana przygoda z filmem zaczęła się, kiedy miał pan lat 21 i trafił na plan filmu „Ogniem i mieczem”. Jak do tego doszło?
- Pojechałem tam jako wolontariusz. Chciałem zobaczyć, jak się kręci dużą produkcję filmową. Po kilku dniach zrzucono na mnie obowiązki pracy ze statystami, przygotowania ich do zdjęć a potem pomocy przy inscenizowaniu scen zbiorowych. To dawało ogromną frajdę. Ostatni miesiąc wypełniałem już obowiązki II reżysera. Nie planowałem wtedy, że będę zajmował się filmem, bo studiowałem zupełnie inny kierunek.

- Jerzy Hoffman był opiekunem artystycznym „Linczu”. Czy to wtedy nawiązała się między wami taka zawodowa więź?
- Po „Ogniem i mieczem” spotkaliśmy się jeszcze przy „Starej baśni” i „Bitwie warszawskiej”. Przy dwóch ostatnich tytułach pracowałem jako II reżyser, w „Bitwie” nakręciłem samodzielnie kilka scen. Rzeczywiście jest to jakaś wyjątkowa więź, bo Hoffman jest typem wyjątkowego twórcy, jakich nie ma dzisiaj wielu. Takim, który wkłada wiele serca, nie tylko w to, co robi, ale też w relacje z najbliższymi współpracownikami.

- Studiował pan ekonomię i dziennikarstwo. Nie przeszkadzało panu nigdy w pracy, że nie ma pan wykształcenia filmowego?
- Gdybym miał to wykształcenie, być może zadebiutowałbym wcześniej. Moją szkołą była współpraca z reżyserami, takimi jak Ryszard Bugajski, Robert Gliński, Darek Jabłoński, Lech Majewski. Takie doświadczenia dają pewność poczynań na planie filmowym.

- Ma pan już pomysły na kolejne filmy?
- Pomysły są, ale dopóki nie mam tego na papierze, nie chcę mówić. Pracuję nad kolejnymi projektami, ale nie wszystko jest przesądzone.

- Jak często bywa pan teraz w Szczecinie? Jak patrzy na nasze miasto?
- Cały czas tu mieszkam. Jeżdżę do pracy do Warszawy. W Szczecinie przemysłu filmowego nie ma. Kiedyś udało mi się ściągnąć do Szczecina produkcję krótkometrażowego filmu „Most”, który był nominowany do Oscara, ten raz miałem szczęście przywieźć pracę do domu. Przyjezdnym z Warszawy Szczecin się podoba, bo ma unikalny, wyróżniający od innych polskich miast „portowy” klimat. Aktorzy, którzy przyjechali do Szczecina na premierę „Linczu” mówili bardzo pozytywnie o Szczecinie. Oczywiście najbardziej podobają im się Wały i widok na port. To nie jest takie typowe miasto ze starówką, ale ma swój klimat. Gorzej, że droga ze Szczecina do Warszawy się wydłuża. Intercity zamiast szybciej, jeżdżą coraz dłużej, zlikwidowano kolejne weekendowe połączenia lotnicze z Warszawą. A to stolica jest sercem przemysłu filmowego. Często nakłaniam znajomych z branży, mówię - świetne plenery, przyjazne podejście władz, mieszkańców, fundusz filmowy „Pomerania”. A potem słyszę, że to za daleko, bo jak do Szczecina i z powrotem przerzucać aktorów, mających obowiązki w teatrach i serialach, głównie w stolicy. Bliżej do nas filmowcom z berlińskiego Babelsbergu, ale oni też wolą wydawać pieniądze po swojej stronie granicy. Chciałbym jednak kiedyś nakręcić film w całości zrealizowany w Szczecinie. Skarbnicą tematów jest „Z archiwum Sz.” Kto wie...

Krzysztof Łukaszewicz
Reżyser ze Szczecina. Absolwent Wydziału Ekonomii i Zarządzania Uniwersytetu Szczecińskiego oraz Dziennikarstwa i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Pracował na planie takich filmów, jak „Ogniem i mieczem”, „Stara baśń”, „Młyn i krzyż”. Za debiutancki film „Lincz” otrzymał Grand Prix na festiwalu „Młodzi i film” w Koszalinie.

Lincz we Włodowie 1 lipca 2005 mieszkańcy wsi Włodowo w warmińsko-mazurskim, przy użyciu m.in. szpadla, kijów i łomu pobili ze skutkiem śmiertelnym Józefa Ciechanowicza ps. Ciechanek. Józef Ciechanowicz był przestępcą, wcześniej odbywającym karę pozbawienia wolności. Według relacji mieszkańców Włodowa, tamtego dnia „biegał po wsi z tasakiem” i groził mieszkańcom. Policja nie interweniowała na zgłoszenia. Głównymi sprawcami byli trzej bracia. 18 grudnia 2009 prezydent RP Lech Kaczyński podpisał wobec nich akt łaski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto