Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy: Tak smakują Indie. Nowa restauracja w Szczecinie

Agata Maksymiuk
Można zaryzykować stwierdzenie, że choć pochodzą z Indii, są najpopularniejszą szczecińską rodziną. Anita Agnihotri, jej syn Mariusz Łuszczewski, a teraz też siostra Rati Agnihotri podbili branżę restauracyjną, udowadniając tym samym, że nie trzeba stąd wyjeżdżać, by stworzyć coś wielkiego, o czym będzie się mówić w kraju i za granicą.

Mówią, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, ale w Waszym przypadku to się nie sprawdza.
- Anita Agnihotri: Często żartujemy, że gdybyśmy mieli większą rodzinę, moglibyśmy jeszcze bardziej rozwinąć naszą działalność. Zwyczajnie brakuje nam czasu na realizację wszystkich pomysłów. Bardzo się cieszymy, że Rati zdecydowała się do nas dołączyć. We trójkę świetnie się dogadujemy i jest nam raźniej.

Własna restauracja to dziś wymagający biznes, często bardzo stresujący. Skąd wybór tego kierunku?
- A.A.: To nie tak, że wybrałam dowolną działalność, by znaleźć swój sposób na życie. Ja i moja rodzina jesteśmy po prostu stworzeni do biznesu restauracyjnego. Kochamy gotować i kochamy jedzenie.

W latach 70 zdobyłaś tytuł miss Indii, niewiele później trafiłaś do Polski, wyszłaś za mąż i urodziłaś syna. Niewiele osób wie, że już na początku lat 80. rozpoczęła się Wasza kulinarna przygoda, ale nie w Polsce, a w Indiach. Co się wtedy wydarzyło?
- A. A.: To były zupełnie inne czasy. Ja, mój były mąż i Mariusz, który miał niecały roczek, przebywaliśmy w Indiach i nagle okazało się, że nie możemy wrócić do Polski, ponieważ ogłoszono stan wojenny. Nie wiedzieliśmy, ile to potrwa. Mojemu ojcu bardzo zależało, żebyśmy czuli się jak u siebie, żebyśmy byli niezależni. Podarował nam lokal, w którym mogliśmy rozpocząć własną działalność. Postanowiliśmy otworzyć fast food o nazwie Hot Millions. W Indiach to nie była nowość, za to w Polsce coś jeszcze niewyobrażalnego. Serwowaliśmy hamburgery, lody, organizowaliśmy różne eventy, promocje. To niezapomniany dla nas czas.

Pomysł na fast foody przyjechał za Wami do Szczecina?
- Można tak powiedzieć. Kiedy sytuacja polityczna w kraju się uspokoiła, wróciliśmy i otworzyliśmy pierwszy w Polsce fast food Mic-Mac. Pamiętam, że nawet w TeleExpressie o tym mówiono. To był ogromny sukces. Po pewnym czasie Amerykanie zaczęli ekspansję polskiego rynku gastronomicznego i zaproponowali mojemu mężowi przekształcenie naszych punktów w filie popularnych w Stanach sieci restauracyjnych: KFC i Pizza Hut. Przyjęliśmy tę propozycję.

Szczecin jako drugi na świecie, zaraz po Moskwie, mógł się pochwalić restauracją Pizza Hut, w której sprzedawano największą liczbę pizzy – to mało zanana ciekawostka, ale ważna dla naszej kulinarnej historii. To Pani odpowiadała za tamtą restaurację?
- To było dla mnie ogromne wyzwanie i dobre ćwiczenie. Zostałam wysłana na trening do Wrocławia, gdzie otwarto pierwszy punkt sieci. Trafiłam do zespołu zarządzającego. Po szkoleniu otworzyliśmy restaurację przy Alei Wojska Polskiego. Byłam jej menadżerem. Ruch był ogromny, kończyliśmy pracę przed północą, rozliczenia trwały nawet do godziny 3 w nocy. Lubiłam tę pracę, jednak w głębi serca czułam, że to nie do końca to. Po głowie cały czas chodziły mi indyjskie smaki.

I tak powstał Bombay. Jednak w PRL-u panował nie tylko inny ustrój polityczny, ale też inna mentalność. O ile do pizzy łatwo się przekonać, to do aromatycznych, pikantnych i kolorowych potraw Azji już nie. Miewała Pani chwile zwątpienia?
- Indyjskie jedzenie jest uważane za jedno z najlepszych na świecie, a ja jestem bardzo zdeterminowaną osobą. Ludzie wtedy preferowali tradycyjne smaki - jedli rosół albo kotleta schabowego z ziemniakami. Jeśli zdecydowali się odwiedzić Bombay, to albo się w nim zakochiwali, albo go nienawidzili. Nie było nic pomiędzy. Dużą rolę odegrała tu cierpliwość. Prawdziwy przełom odczułam, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej. Granice w Europie zostały oficjalnie zniesione, a w ludziach zaczęła się budzić chęć, a nawet potrzeba podróżowania i poznawania nowego. Zaczynając działalność musiałam zrobić znacznie więcej niż tylko otworzyć lokal, musiałam stworzyć własną grupę docelową, ukształtować rynek. To było ryzykowne, ale dzięki temu wiem, że jesteśmy na właściwej drodze.

Teraz i Ty (Rati Agnihotri) wkraczasz na tę drogę. Jednak kiedy Anita rozwijała się w branży restauracyjnej, Ty odnosiłaś kolejne kinowe sukcesy. Nie obawiasz się nowego biznesu?
- Rati Agnihotri: Przez całe życie byłam aktorką, a to wymagający zawód. Przed rozpoczęciem pracy na planie zawsze robię research. Mam też scenariusz, który jest moją mapą i podstawą pracy. Tak samo jest w przypadku restauracji. Tworzy się plan działania i zabiera za rzetelne przygotowania. Tak, jak Anita już wspominała, nasza rodzina jest stworzona do działania w kulinarnym świecie. Pasjonuję się gastronomią, kocham jedzenie i sama zaprojektowałam wszystkie potrawy, które znalazły się w karcie Bollywood Street Food. Więc skłamałabym, gdybym powiedziała, że się boję. Jestem szczęśliwa i podekscytowana.

Do tej pory odwiedzałaś Polskę okazjonalnie. Research na naszym rynku był wymagający?
- R.A.: Mariusz i Anita bardzo mi pomagali, cały czas działamy razem. Przygotowania na pewno były czasochłonne, zresztą nadal trwają, ponieważ to pierwsi goście pozwolą nam potwierdzić trafność założeń i zaproponowanych smaków. Sieć naszych restauracji jest nie tylko ukierunkowana na tworzenie pysznych dań, ale też na budowanie indywidualnych relacji z klientem. Dzięki temu możemy być coraz lepsi i się rozwijać.

Wasza jakość to także autentyczność. To prawda, że kucharze przyjechali za Tobą aż z Indii? Wybór właściwych osób musiał być szalenie trudny?
- R.A.: Jeśli wiesz cokolwiek o Indiach, to wiesz, że wnętrze kraju jest bardzo zróżnicowane. Każdy region to inne smaki i inne techniki gotowania. Wybranie kucharzy to wiele miesięcy testowania i podróży - nie tylko po Azji, ale i Europie. Ciągle było coś nie tak, ciągle mi czegoś brakowało. Południowe Indie to bardzo trudna sztuka kulinarna. Wszystko opiera się na naturalnych składnikach, jest bardzo świeże, zdrowe i aromatyczne. Receptury są jednak bardzo wymagające, dlatego podczas degustacji musiałam być pewna, że chcę aby ten kucharz gotował tu, w Szczecinie.

Jesteś bardzo pewną siebie kobietą. W Polsce panuje wiele stereotypów dotyczących Indii i tamtejszej pozycji kobiety. Ty zdajesz się łamać je wszystkie. Musisz być ogromną inspiracją dla młodego pokolenia.
- R. A.: Globalizacja mocno przyczyniła się do rozwoju Indii, nie tylko pod względem ekonomicznym, technologicznym, ale i mentalnym. Oczywiście, nadal można spotkać wiele bardzo konserwatywnych rodzin, jednak wynika to z ich przekonań, nie z kulturowego przymusu. Teraz każdy ma prawo decydować o własnym życiu. Sama jestem matką, dlatego wiem, jak ważne jest wpieranie swoich dzieci. I nie ma znaczenia czy jest to chłopiec czy dziewczynka. Czasy, kiedy córkom wybierało się mężów, odchodzą w niepamięć. W tych sprawach społeczeństwo Indii, wbrew pozorom, nie różni się od społeczeństwa europejskiego. W ogólnym rozrachunku przecież chodzi o to, by być szczęśliwym.

Chciałam zapytać, czy nie będziesz tęsknić za rodzinnym krajem i synem, który tam został, ale wiem, że wcale nie rezygnujesz z kariery aktorskiej. Kiedy planujesz najbliższy wylot do Indii?
- R.A.: Za kilka dni. Mam już zarezerwowany lot. Jestem przyzwyczajona do podróży. To tylko kilka godzin w samolocie, które można wykorzystać na odpoczynek. Niedługo wrócę, a w tym czasie moja siostra i siostrzeniec wszystkiego dopilnują.

O to można być spokojnym. Nowa restauracja na pewno uzupełni nie tylko kulinarną mapę Szczecina, ale też ofertę cateringową Exotic Restaurants, a może już uzupełniła?
- Mariusz Łuszczewski: Pierwszoplanowo traktujemy wymagania i gusta naszych gości. W tym momencie, jako Exotic Restaurants Catering, oferujemy naszym klientom kuchnie tajską, japońską i indyjską. Dla przykładu powiem, że niedawno, pracując podczas otwarcia Centrum Motoryzacyjnego Polmotor, na specjalne życzenie klienta przyrządziliśmy też trzy potrawy koreańskie, gdyż jedna z marek aut pochodzi właśnie z Korei. Restauracja Bollywood Streed Food w naturalny sposób poszerzy naszą ofertę, w szczególności, że kuchnia południowych Indii obfituje w wiele przekąsek doskonale wpisujący w ideę cateringu.

Patrząc na historię Waszej działalności można pomyśleć, że dołączanie kolejnych kierunków kuchni azjatyckiej, było od początku planowane. Sieci tak dobrze prosperujących restauracji nie da się stworzyć w oparciu o łut szczęścia i intuicję.
- M. Ł.: Pragmatyczny i konsekwentny rozwój, to podstawa każdego biznesu. Otwierając kolejny lokal nie robimy tego pod wpływem impulsu. Każda koncepcja to godziny, dni, a nawet miesiące rozważań i wertowania rynku. Klientów traktujemy naprawdę w bardzo indywidualny sposób i nie jest to pusty frazes, służący dobremu marketingowi. To dzięki rozmowom z gośćmi, ich uwagom, opiniom i oczekiwaniom możemy być lepsi i tworzyć nowe lokale. Trzeba też pamiętać, że jesteśmy restauratorami z zawodu. Nasza praca to nie tylko miłość do jedzenia, ale i biznes. Tu najbardziej liczy się to, czego nie widać na pierwszy rzut oka, czyli właściwa umiejętność zarządzania, inwentaryzacje, wyszukiwanie i dobieranie produktów, zarządzani kuchnią i wiele innych.

Czy doświadczenie zdobyte przez mamę podczas pracy z dużymi sieciami restauracji było tu pomocne?
- M. Ł.: Z całą pewnością. Jednak nie tylko to jest podstawą naszych działań. Mając 18 lat otwierałem jeden z pierwszych hoteli Holiday Inn we Wrocławiu. Przebywając w Ameryce również pracowałem z dużymi sieciami hotelowymi. Nauczyłem się tam zarządzania korporacyjnego, tego „książkowego”. Może brzmi to mało przystępnie, jednak połączenie przyjętych na świecie zasad prowadzenia biznesu z autentycznym entuzjazmem, to przepis na sukces. Restauracje, prócz dobrego klimatu i smacznego jedzenia, mają coś, bez czego nie mogłyby funkcjonować lub zniknęłyby po kilku miesiącach – stabilność zarządzania. Prowadzenie lokalu, nawet najmniejszego, tylko z pozoru jest się banalne. To praca na cały a nawet podwójny etat, lata pracy i przygotowań.

No właśnie, cały czas mówimy o restauracjach, ale przecież cztery lata temu na Podzamczu uruchomiliście Royal Thai Massage - tajski masaż, a teraz, tuż obok restauracji Bombay planujecie otwarcie egzotycznego spa – Exotic Day SPA. Czy to niezbyt daleko idące poszerzenie dotychczasowego biznesu?
- M. Ł.: Raczej należy to rozpatrywać w kategorii uzupełnienia oferty. Otwierając restaurację Buddah, pragnęliśmy by goście naprawdę poczuli klimat Tajlandii. Kraj jest kojarzony z plażami, relaksem, dobrą kuchnią. Salon klasycznego masażu tajskiego daje możliwość pełnego przeniesienia się w egzotyczny świat tuż po posiłku lub podczas specjalnie przygotowanej kolacji dla dwojga. Wielu naszych gości, przyjeżdżających spoza Szczecina pyta, jak jeszcze można spędzić tu ciekawie dzień i odpocząć. Wtedy również możemy polecić im nasze usługi. Kolejny projekt Exotic Day SPA, będzie stanowił centrum egzotycznego relaksu. Planujemy utworzenie stanowisk z kilkoma odmianami masażu, w tym hinduskiego ajurwedycznego. Będą usługi kosmetyczne oraz małe centrum jogi i medytacji. Już na tę chwilę mogę zdradzić, że jogi będzie uczył jeden z jej największych mistrzów, który przyjedzie do nas specjalnie z Indii. Chcemy, aby te zajęcia były naprawdę relaksujące i autentyczne, dlatego będą prowadzone w niewielkich grupach do pięciu osób lub indywidualnie. Na świecie takie miejsca stają się coraz popularniejsze, można do nich przyjechać na kilka dni, by się wyciszyć. W Szczecinie będzie można skorzystać z tego w systemie dziennym.

No właśnie w Szczecinie. To pytanie samo ciśnie się na usta – czy ten biznes na pewno tu pasuje? Berlin, Warszawa, Wrocław, a nawet Poznań - te miasta z pewnością stanęłyby przed Wami otworem i dały znacznie więcej możliwości.
- M. Ł.: To rzeczywiście dziwi wiele osób, ale prawda jest taka, że my jesteśmy ze Szczecina, czujemy się szczecinianami. Prowadzenie restauracji to nasz zawód, ale i styl życia. Nie robimy wszystkiego dla pieniędzy Stąd też naturalne jest rozwijanie własnej marki w rodzinnym mieście. Przez lata działalności zdobyliśmy tak duże zaufanie klientów, że obecnie Exotic Resturants są porównywane biznesowo do lokali właśnie z Berlina, Warszawy czy Poznania. Mamy gości, którzy specjalnie z Berlina przyjeżdżają do Tokyo na sushi. I to nie są sporadyczne przypadki. Klienci przekazują sobie opinie i wracają. I to jest sukces. Lokale, które w mniemaniu wielu osób nie mają szansy rozwoju, na szczecińskim rynku dobrze prosperują. Czujemy się komfortowo, wiedząc, że nasze pomysły są akceptowane przez innych i to daje nam siłę, by dalej się rozwijać.

To optymizm, którego często brak w naszym mieście.
- M. Ł.: Szczecin nie dał nam powodów, by nie patrzeć na nasz biznes optymistycznie. Jesteśmy aktywni w życiu naszych restauracji, na bieżąco obserwujemy, jak kultura w Szczecinie się zmienia. Ludzie coraz bardziej się otwierają i wychodzą z domów. W restauracjach nie tylko jadają, ale i spotykają się z przyjaciółmi, załatwiają interesy. I to nie są jednie dojrzali ludzie czy biznesmeni. To w znacznej mierze bardzo młode osoby. Staramy się do nich dopasowywać.

A co ze stereotypem, że w restauracjach musi być drogo? Czy nie odpycha on wielu potencjalnych gości, którzy udają się do konkurencji?
- M. Ł.: Przyznam się, że czasem, gdy bardzo dużo pracuję i zwyczajnie zapomnę zjeść, zdarza mi się wstąpić do McDonalda. Kupuję wszystkiego po trochu, by się najeść. Licząc ten posiłek podwójnie – jeszcze dla drugiej osoby, rachunek wiele nie różni się od tego, z którym klient wychodzi z naszego lokalu. To mit, że w restauracjach musi być drogo. Podobnie jak to, że konkurencja na rynku jest zła. Cieszę się gdy w Szczecinie powstają nowe lokale. Dzięki temu goście nie są skazani na jeden smak, mają ochotę odwiedzać nowe miejsca i smakować nowych potraw lub tych samych, ale przyrządzonych w inny sposób. Jeśli ja przyciągnę do siebie klienta, to i mój sąsiad na tym skorzysta, ponieważ ten klient zauważy jego lokal i możliwe, że następnym razem zje obiad z rodziną właśnie tam.

Dla wielu osób nie tylko restauracje, ale i Wasze podejście do życia może wydawać się egzotyczne.
-M.Ł: Na szczęście wszystko się zmienia. W końcu jeśli każdy będzie mówił, że w Szczecinie nic się nie dzieje, to nic się nie wydarzy. Biorąc sprawy w swoje ręce mamy szansę coś zrobić.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto