Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy: Tak. Jestem kobietą spełnioną

Agata Maksymiuk
Joanna Dudziak – mentor, konsultant, mówca profesjonalny. Inicjatorka/realizatorka takich akcji jak: #ProjektMetamorfoza – projektu zmiany ciała i umysłu, Szczecin Business Awards – biznesowych nagród dla przedsiębiorców, Mediacja – Rozmowa. Zrozumienie. Rozwiązanie - kampania społeczna Ministerstwa Sprawiedliwości na uczelniach wyższych w 16 województwach
Joanna Dudziak – mentor, konsultant, mówca profesjonalny. Inicjatorka/realizatorka takich akcji jak: #ProjektMetamorfoza – projektu zmiany ciała i umysłu, Szczecin Business Awards – biznesowych nagród dla przedsiębiorców, Mediacja – Rozmowa. Zrozumienie. Rozwiązanie - kampania społeczna Ministerstwa Sprawiedliwości na uczelniach wyższych w 16 województwach Foto: Sławomir Trojanowski este studio
Niewiele ponad trzydzieści lat, bogata kariera w biznesie, nagrody i wyróżnienia, udana rodzina, uśmiech na twarzy i masa entuzjazmu. To właśnie szczecinianka Joanna Dudziak, która z takim doświadczeniem spokojnie może sama siebie nazywać osobą spełnioną. Łatwo osiągnąć taki status? Wcale nie. Ale opowiadanie o tym z pasją tylko potwierdza, że to szczera prawda.

- Ma Pani dopiero 32 lata, a pod sobą markę osobistą Dudziak i Partnerzy - Rozwiązania dla biznesu, stworzyła Pani Centrum Mediacji i Negocjacji Biznesowych, prowadzi prelekcje, jeżdżąc po całej Polsce, do tego uhonorowano Panią nagrodą Polskie Lwice Biznesu i Wiktorem. W jaki sposób zacząć, żeby osiągnąć taki sukces?

- Do tego jestem mamą dwóch synków i partneruje mi cudowny, wyrozumiały mężczyzna, który pozwala mi się rozwijać i działać (uśmiech). Tak zupełnie poważnie, to nie ma gotowej mapy, która wskaże nam drogę do sukcesu. Wszystko, co osiągnęłam, zawdzięczam ciężkiej pracy. Rada dla wszystkich, którzy poszukują, nie są pewni, albo chcą zmiany – podążaj za marzeniami, korzystaj z rad ekspertów i nie bój się chaosu w głowie. Wystarczy zwizualizować sobie swój sukces - swoją przyszłość, a następnie od końca do punktu, w którym jesteś zobacz, co może do tego finału doprowadzić.

- Podążanie za marzeniami bywa trudne. Pamięta Pani początki, pierwszą poważną pracę?

- Pierwszy biznes otworzyłam mając 17 lat. Było to wakacyjne, nadmorskie stoisko z tatuażami z henny. Do matury uczyłam się, trzymając książkę na kolanie. Malowałam różnorakie wzorki na ciałach klientów. Wtedy rozumiałam, jaka jest siła dobrze wykonanej pracy i jak dzięki temu działa reguła polecenia. Na studia trafiłam do Szczecina. W salonie z garniturami poznałam mojego najlepszego na świecie szefa. To on zaszczepił we mnie dobre zwyczaje, które staram się pielęgnować jako szef do dzisiaj.

- Czyli nie urodziła się Pani z gotową wizją "siebie". Dużo czasu zajęły te poszukiwania?

- Kilka lat zmieniałam pracodawców, co rusz uczyłam się nowych rzeczy. W tym czasie trafiłam na Akademię Trenera i poczułam, że właśnie to jest moja bajka. Miałam 23 lata i byłam najmłodszą uczestniczką, która się wtedy obroniła i uzyskała certyfikat trenerski. Byłam z siebie dumna. A skoro już miałam certyfikat, to chciałam go używać, dzielić się wiedzą. Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to trochę komicznie, ale przecież miałam za sobą już prawie siedem lat doświadczenia zawodowego i mnóstwo entuzjazmu.

- Jestem ciekawa, jak ludzie reagowali na Pani entuzjazm? Zaszczepianie w innych pozytywnej energii, to niełatwe zadanie, szczególnie kiedy jest się młodym i według większości niedoświadczonym.

- Pamiętam rozmowę z uczestnikami Akademii, o tym co teraz przed nami, że trzeba zacząć działać, szkolić. Musiałaby pani zobaczyć ich miny, kiedy usłyszeli moje słowa. Pojawiło się też podstawowe pytania: ale jak? Nie rozumiałam ich wątpliwości. Stworzyłam swoje portfolio „trenerskie”, wsiadałam do samochodu, objechałam wszystkie firmy szkoleniowe w Szczecinie jakie znałam, mówiąc: „oto ja, Joanna Dudziak - trener, chętnie u was będę szkolić”. Długo nie czekałam na odzew. Magia spotkań osobistych sprawdziła się w moim przypadku. Zaufała mi jedna firma i zleciła przygotowanie szkolenia o rynku pracy. Temat był mi bliski, gdyż prawie dwa lata spędziłam jako menedżer projektów w agencji zatrudnienia. 20 bezrobotnych mężczyzn i ja. Szesnaście godzin zajęć, ale dwa tygodnie przygotowań. Weszłam na zajęcia z całą wiedzą i doświadczeniem jakie posiadałam, pełna optymizmu i chęci do działania i zaczęłam...

- Zderzenie z rzeczywistością było bolesne?

- Szybko zrozumiałam, że moje chęci, to nie ich chęci. Dotarła do mnie też najważniejsza rzecz - szkolenie i to, co się dzieje na sali nie jest dla mnie, jest dla uczestników. Do dziś, już jako właściciel firmy szkoleniowej, spotykam się z osobami, które uważają, że szkolenie to taki showtime. Nic bardziej mylnego!

- Ale jak potoczyły się zajęcia? Udało się wybrnąć z sytuacji, czy schowała Pani emocje do kieszeni i szła według pierwotnego planu?

- Musiałam zareagować momentalnie. Pomimo dwutygodniowego przygotowywania, w ciągu ułamka sekundy wszystko pozmieniałam. To była dla mnie druga lekcja – ufanie intuicji. Tym właśnie wygrałam. W tej grupie chodziło o zbudowanie zaufania, by móc wypracować cel szkolenia. Udało mi się.

- W pewnym momencie pojawił się Pani pierwszy synek. Ciąża, a później powrót na rynek pracy były kolejnym wyzwaniem?

- Tak, w pewnym momencie przyszedł czas na biologiczny, cudowny obowiązek – dziecko. Pracowałam wtedy zawodowo jako dyrektor na etacie, a po godzinach szkoliłam, będąc najszczęśliwszą na świecie, gdyż wykonywałam to, co uwielbiam. Na sali szkoleniowej rosłam i to dosłownie (śmiech). W dziewiątym miesiącu ciąży, trzy tygodnie przed porodem dostałam propozycję szkolenia, które miałoby się zakończyć praktycznie na porodówce. Z wielką ochotą je przyjęłam. Obawy? W moim słowniku takie słowo nie istnieje. Jednak dwa dni przed realizacją zajęć zadzwonił do mnie organizator z poważnym pytaniem, czy przysłowiowo nie rozsypię się na sali. Rozumiejąc powagę sytuacji, mając na względzie organizatorów i uczestników, przekazałam prowadzenie zajęć mojej serdecznej koleżance po fachu i… urodziłam. Byłam szczęśliwą mamą, która wiedziała, że po urlopie macierzyńskim będzie musiała odnaleźć się na rynku, gdyż niestety ostatnie miejsce pracy było dla mnie zamknięte.

- Sprawdziły się stereotypy, jakimi obarczone są młode mamy wracające do pracy?

- Od zawsze byłam niepoprawną optymistką. Myślałam: kto, jak nie ja? Szukałam pracy ponad sześć miesięcy. Chodziłam na rozmowy rekrutacyjne, gdzie albo wymagali ode mnie ogromnej odpowiedzialności za minimalną krajową, albo dyspozycyjności do godz. 20. Przy malutkim dziecku to nie do osiągnięcia. Gwóźdź do trumny przybiła rozmowa na trenera wewnętrznego w jednej z dużych korporacji. Zaproszono mnie, po analizie moich dokumentów, już tylko na trzeci ostatni etap - pokazowe szkolenie. Oprócz mnie były jeszcze trzy osoby. Każdy z nas miał możliwość patrzenia na pozostałych. Po wszystkich wystąpieniach myślałam – ta praca jest już moja! Kiedy kilka dni później odbierałam telefon z działu rekrutacji, usłyszałam: „wypadła Pani najlepiej, ale odbiega Pani wiedzą od reszty zespołu, który nie czułby się z tym dobrze”. Byłam wtedy na dworze, wracając z kolejnej nieudanej rekrutacji. Usiadłam na krawężniku i się rozpłakałam. Miałam milion myśli w głowie, ale najważniejsza myśl – przecież głupsza nie będę, okazała się kluczowa.

- To taki moment, w którym większość osób się poddaje. Trudno było wstać i wziąć sprawy w swoje ręce?

- Powiedziałam sobie, że jak nie chcą mnie jako pracownika, to sama stworzę sobie warunki do funkcjonowania. Na drugi dzień chwyciłam za telefon i wykorzystując całą wiedzę sprzedażową jaką posiadam, wykonałam kilka rozmów. Tydzień później szkoliłam już w dużym projekcie, który obejmował kilka hoteli w naszym województwie. Tak stałam się trenerem - wolnym strzelcem. Zdobywałam zlecenie, jednocześnie je prowadząc. W pewnym czasie jednak tematów do pracy było zbyt dużo. Klienci chcieli coraz więcej i więcej. Na początku wspierałam się koleżankami i kolegami po fachu. Jednak sprawy administracyjne się piętrzyły. Musiałam podjąć kolejną życiową decyzję – firma czy nie firma. Okazało się, że nie mam wyboru i to była najtrafniejsza, najlepsza i najmądrzejsza decyzja w moim życiu. Tak powstało Dudziak i Partnerzy. Nazwa nie jest przypadkowa. W związku z tym, że klienci kojarzyli firmę ze mną, stąd nazwisko, jednak nie mogłam zapomnieć o ludziach, którzy mnie wspierają i są moimi partnerami.

- Jak udało się utrzymać takie tempo i nie zwariować?

- Firma rozwijała się w niesamowitym tempie. Może nie zwariowałam, ale mój wymarzony zawód odbił się na zdrowiu - ciągłe zapalenia krtani, brak głosu i diagnoza - guzki na gardle. Gdybym wtedy to zbagatelizowała i dalej szkoliła, mogłoby być różnie. Więc szkolili moi współpracownicy, a ja spotykałam się z zarządami / właścicielami, rozmawiając o zwiększaniu ich zyskowności. Po kilku takich rozmowach zostałam poproszona o doradztwo - jako, że specjalizuję się w sprzedaży. Miałam znaleźć luki, których oni nie widzą, by firma mogła rozszerzyć działania. To był strzał w dziesiątkę. Odkryłam w sobie nowa pasję – konsulting. Trenerzy szkolili, a ja odnalazłam się w poszukiwaniach zyskowności przedsiębiorstw. Kiedy widziałam po wynikach finansowych firm, jakie efekty to przynosi, byłam z siebie dumna.

- Jako trzydziestoletnia bizneswoman zyskała Pani status mentora. Nie za wcześnie na okrzyknięcie się takim tytułem?

- Nie przyszło mi to łatwo, ale przecież moja praca oparta była po pierwsze na analizie dotychczasowych działań przedsiębiorstwa, a po drugie na eksperckim dzieleniu się wiedzą. Wiedziałam jak to się nazywa, ale mówienie o tym na głos trudno mi przychodziło. Myślałam sobie wtedy - przecież nie jestem przyprószonym 60-latkem, by móc mówić o siebie "mentor". Przełomowa była rozmowa z moją przyjaciółką, coachem. Jej słowa: co cię blokuje, by tak o sobie mówić - zmieniły wszystko. Przecież mogę być 30-letnią brunetką, z ponad 13-letnim stażem pracy i doświadczeniem, którym się dzielę. Wiek nie ma znaczenia. Tak stałam się oficjalnie mentorem. Tak naprawdę byłam nim od dłuższego casu, jednak dopiero wtedy dałam sobie sama na to przyzwolenie.

- Działania mentora poprawiają wyniki przedsiębiorstw, ale w jaki sposób ta praca wpłynęła na Panią?

- Kiedy obserwuję wyniki moich klientów, rosnę razem z nimi. Nic tak nie dodaje mocy, jak owoc czyjejś pracy. Mentor to ekspert, który przekazuje wiedzę i doświadczenie, pokazuje sposoby i daje narzędzia, jednak bez ciężkiej pracy drugiej strony najlepsza wiedza i sposoby nie wypalą. Zawsze była we mnie chęć dzielenia się tym, co wiem i co doświadczyłam i choć trenerstwo mogę uprawiać już w ograniczonym zakresie, to nadal chcę pracować z grupami. Tak odkryłam pasję do mówienia profesjonalnego, ze sceny, z mikrofonem, bez wielogodzinnego obciążania głosu.

- Wydaje się, że zdobyła Pani już wiele. Uczucie spełnienia...?

- Mam 32 lata, jestem mamą dwóch synków, mam przy sobie najcudowniejszego na świecie mężczyznę, śmiało mówię o sobie mentor, konsultant i mówca profesjonalny. Nagrodzono mnie za moje osiągnięcia, wyróżnieniem było też przyjęcie mojego zgłoszenia na międzynarodowy konkurs EY Przedsiębiorca Roku. Więc tak, uważam, że mogę o sobie mówić kobieta spełniona. Kocham to co robię, moja pasja to moja praca.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto