Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Rozmowa miesiąca. Piotr Banach: Że życie jest piękne

MM Trendy
Sebastian Wołosz
Że życie jest piękne - tak twierdzi Piotr Banach, szczeciński muzyk, współzałożyciel formacji Hey, lider projektu Indios Bravos, który właśnie kończy 50 lat i obchodzi jubileusz 35 lat na scenie.

Tekst: Małgorzata Klimczak / Foto: Sebastian Wołosz

- Gdy mężczyzna kończy 40 lat, przekracza pewną granicę i ma liczne przemyślenia na temat swojego życia. A jakie przemyślenia ma mężczyzna, który kończy 50 lat?
- Że życie jest piękne. Że jest super, że wcale nie jest tak źle, jak wydawało mi się, że może być, kiedy patrzyłem na to z perspektywy dwudziestolatka. Oczywiście, że pewnych rzeczy już nie zrobię. Nie zostanę mistrzem świata w sztukach walki, które zawsze mnie interesowały. Natomiast patrząc na muzykę, to nie jest tak źle. Patrząc na Rolling Stones'ów, jeszcze 30 lat grania przede mną.

- I oni są cały czas na topie.
- Oni są na topie, natomiast ja idę swoją własną ścieżką.

- Trochę się tej ścieżki naszukałeś.
- Tak to ze ścieżkami bywa. Czasami coś na nich leży i trzeba to obejść albo następuje rozwidlenie i nie wiadomo czy to wciąż ta sama ścieżka, czy zrobiły się dwie. Ja jej nie szukałem, ona jest dla mnie naturalna. Nie miałem takich postanowień, że idę tędy, bo tak. Po prostu idę, bo tak mnie nogi niosą. Czasami kusiła jakaś inna ścieżka, brukowana, lepszej jakości, ale nie chciałem nią iść. Wiedziałem, że nie opłaca się droga na skróty, pogoń za sławą, za pieniędzmi. Dużo lepiej sprawdzają się nisze, niż kariera spektakularna. Taka kariera jest obliczona na 2-3 lata, bo tak działa rynek, a potem rynek potrzebuje czegoś nowego. A ci, którzy działają w niszach, po prostu robią swoje. Ja działam na rynku muzycznym 35 lat, utrzymuję się z muzyki, co mnie cieszy. Miałem epizod z Heyem, widziałem swoją twarz na okładkach pism i w głównym wydaniu Wiadomości. Byliśmy ważnymi postaciami kultury polskiej. Mam za sobą taki czas. Jeździłem na koncerty jako punkowiec, grałem gdzieś po squotach, spałem na podłodze u kogoś. Ale również byłem gwiazdą, największe amfiteatry, najlepsze hotele. Wiem, jak smakuje jedno i drugie. I powiem tak - fajną przygodą jest jeżdżenie po squotach, ale w pewnym wieku. Człowiek z czasem robi się wygodny i dzisiaj pewnie bym się na to nie zdecydował. Nie mam też poczucia, że mieszkanie w dobrych hotelach jakoś mnie zepsuło. Jest takie powiedzenie, że cierpienie uszlachetnia. Nie, cierpienie nie uszlachetnia, cierpienie boli. Ale też bogactwo nie deprawuje. Jak ktoś ma duszę podatną na deprawacje, to się zdeprawuje bez względu na to, czy jest bogaty czy biedny.

- Niektórym w tych dobrych hotelach uderzyła woda sodowa. Dlaczego Tobie nie uderzyła?
- Myślę, że jestem dosyć kumatym gościem i potrafię wyciągać wnioski nie tylko z tego, co sam przeżyłem, ale również z tego, co przeżyli inni. Czytałem biografie wykonawców, którzy mnie interesowali, oglądałem filmy dokumentalne, czytałem od deski do deski każdą muzyczną gazetę, która się ukazywała. Czytając to widziałem, że oni wszyscy mieli podobną drogę. Wszyscy wpadali w tę samą pułapkę - zaczęło im się wydawać, że są wieczni. Wdrapali się na szczyt i wydawało im się, że już tam zostaną, a wszyscy spadali. Niektórym udało się ponownie wdrapać, ale byli już mocno poobijani. Kiedy zakładałem Hey, mówiłem, że będziemy numerem 1 w Polsce, ale również mówiłem, że za kilka lat przestaniemy nim być. Oni nie traktowali tego poważnie, bo kto o zdrowych zmysłach planuje zrobić karierę i w pakiecie mówi, że ta kariera kiedyś się skończy?

- Kto przy zdrowych zmysłach odchodzi od zespołu, który jest u szczytu popularności?
- Nadszedł taki moment, że po prostu czułem się zmęczony showbiznesem. Z jednej strony chciałem zostać gwiazdą rocka, żeby jak moi idole z lat 60. i 70. zmieniać świat. Dla mnie ci bogowie rocka, to są naprawdę bogowie, którzy wpływają na losy świata. Marzyło mi się to nie dlatego, żeby mieć poczucie władzy. Jako punkowiec i hipis jednocześnie miałem w sobie dużą niezgodę na zastaną rzeczywistość. Oczywiście chciałem też łechtać własną próżność, bo - nie oszukujmy się - każdy, kto planuje karierę, tego chce. Ale idąc do showbiznesu wiedziałem, że komercja mi nie grozi. Nie dawałem się zepchnąć ze swojej ścieżki artystycznej, chociaż były takie próby. Nigdy nie zrobiłem z Heyem niczego, żeby się dopasować. Była jedna sytuacja, kiedy nagraliśmy płytę „Ho!”, nasza menadżerka Katarzyna Kanclerz powiedziała, że nie widzi żadnej piosenki, która mogłaby pociągnąć wielką promocję. Poprosiła o zrobienie jeszcze 2-3 piosenek. Zgodziłem się, ale tam nie było żadnego narzucania. Jak zaczęły się występy w telewizji, notorycznie odmawiałem makijażu. Były z tego powodu często awantury.

- Powiedziałeś kiedyś, że ludziom często towarzyszy poczucie niespełnienia. Bardziej skupiają się na tym, co im w życiu nie wyszło, niż na pozytywnych sprawach. Masz poczucie niespełnienia w jakiejś dziedzinie?
- Tak, chociaż teraz mam trochę inne podejście. Kiedyś mogłem przeczytać sto pochwał i jedną krytykę i te sto pochwał szło do kosza, bo liczyła się tylko ta jedna krytyka. Teraz jest odwrotnie. Czytam krytykę i myślę: ok, im się nie podoba, ale mi też nie podoba się wiele rzeczy. Ale za to tamtym się podoba i to jest dla mnie ważniejsze. Czytałem ostatnio wywiad z psychoterapeutą, który powiedział, że z jego doświadczenia wynika, że ludzie dużo bardziej żałują tego, czego nie zrobili, niż co zrobili. Jeśli coś zrobili i nie wyszło, są w stanie to sobie wytłumaczyć, ale jeśli czegoś nie zrobili, to popełnili tzw. grzech zaniechania i nie potrafią sobie psychicznie z tym poradzić.

- Jakie grzechy zaniechania masz na sumieniu?
- Trzeba tak żyć, żeby nie wpychać tego życia w ramy. Ramy, które ludzie sobie nakładają poprzez religię, poprzez światopogląd, niektórym pomagają w życiu, bo jest wiele osób, które mają problemy z podejmowaniem decyzji. Ale wiele osób z takimi ramami bardzo się męczy. Przez prawie 20 lat nie jadłem mięsa, a przez pierwsze osiem nie jadłem również ryb. I w tym czasie mówiłem sobie, że chcę, żeby świat był lepszy, żeby zwierzęta nie cierpiały. Pojechałem do Japonii i w ojczyźnie sushi dla zasady nie chciałem jeść sushi. Teraz tego żałuję, bo wiem, że dla świata zwierząt niczego to nie zmieni. Ja mogę się sprzeciwiać metodom uboju zwierząt, ale nie samemu faktowi, że człowiek jest istotą mięsożerną. Przez takie sztywne zasady ludzie bardzo często cierpią. Na swojej płycie napisałem: „żeby móc się życiem cieszyć, trzeba grzeszyć i nie grzeszyć”.

- Jak u Ciebie wyglądają proporcje grzeszenia i niegrzeszenia?
- Grzech jest grzechem w zależności od tego, jak go ktoś postrzega. Jestem wychowany w tej kulturze i wiem, jakie tutaj są grzechy, ale pojawia się pytanie - na ile kultura kształtuje nas, a na ile my kulturę. To działa w obie strony. Gdyby kultura, w której wyrośliśmy, była obowiązująca i nie mielibyśmy prawa przeciwko niej się buntować, czy modyfikować jej, to bylibyśmy na etapie sprzed 3 tysięcy lat. Oni też mieli swoją kulturę, a jednak ona się zmienia. Bo ktoś stawiał sobie pytanie: a dlaczego nie? Dlaczego kobieta ma chodzić tylko w sukniach i nie może założyć spodni? Ktoś może oceniać, że prowadzę grzeszne życie, a ktoś inny może pomyśleć: gościu fajnie się ustawił. Były sytuacje, w których na skutek bezmyślności, jakiegoś zaplątania, dokonywałem złego wyboru. Albo nie dokonywałem żadnego. Odsuwałem jakieś rzeczy, bo czegoś się bałem, a one i tak mnie dopadały. Moją największą porażką jest to, że jestem dochodzącym tatą, nie mieszkam ze swoją córką, nie tworzymy rodziny, tylko jeżdżę raz w miesiącu na Mazury i to jest moje poczucie klęski. Na skutek moich wyborów, jakichś grzechów. Są sytuacje, w których powinienem postąpić inaczej. Nie zrobiłem tego, nie mogę tego odwrócić. Mogę być tylko mądrzejszy na przyszłość.

- Czyli wszystko jest dla ludzi, grzechy również?
- Wszystko jest dla ludzi, pod warunkiem, że zakłada dobrą wolę. W relacjach męsko-damskich jest ciągły dylemat. Kobieta uważa, że skoki w bok to zło, a mężczyźni, że to nic złego, bo zostali stworzeni przez naturę i jest to im potrzebne do funkcjonowania. Tutaj nie ma kompromisu. Któreś z partnerów musi zrezygnować z siebie. Nie można się spotkać w połowie drogi. Bo co, mam trochę zdradzać, trochę nie zdradzać? Kobieta używa argumentu - jakbyś mnie kochał, to nie w głowie by ci były inne kobiety. Mężczyzna może się zrewanżować - jakbyś mnie kochała, to nie miałabyś z tym problemu. W naszej kulturze przyjęło się, że zdrada jest zła. Pytanie czy kultura jest czymś, co jest nadrzędne względem nas i nie mamy nic do powiedzenia, czy możemy jednak tę kulturę modyfikować. Na ponad tysiąc kultur w dziejach ludzkości, przebadanych przez antropologów, tylko 16 procent było kulturami monogamicznymi. Z naszego punktu widzenia wydaje się, że monogamia jest dla człowieka czymś naturalnym. Ale tylko kilkanaście procent w dziejach ludzkości miało takie zdanie. Tutaj po prostu trzeba postawić sobie pytanie, czy warto to zmieniać czy nie warto.

- Jak sobie z tym radzisz?
- Już dawno zaobserwowałem u siebie, że diabeł najbardziej mi miesza w życiu, kiedy próbuję z nim walczyć. Metaforycznie rzecz biorąc, jeżeli powiem sobie, że nie będę jadł czekolady, to za dwa tygodnie nadal nie będę jej jadł, ale ochota na nią będzie coraz większa. I przyjdzie taki moment, że chwycę dwie tabliczki i zjem je jedna po drugiej. Myśl o czekoladzie będzie odwracała moją uwagę od pracy, od czytania, od ważnych spraw. Teraz po latach wiem, że jeśli coś mnie kusi, to powinienem sobie na to pozwolić. Kiedy diabłu odbiera się moc kuszenia, to nie ma co robić i idzie sobie precz.

- Często podkreślasz, że muzyka nie jest całym Twoim światem. A co nim jest?
- Świat. Muzyka jest moim sposobem komunikowania się z nim. To tak, jakbyśmy powiedzieli, że mowa jest wszystkim. Mowa tylko ułatwia komunikowania się z ludźmi. Ale jak nie mamy o czym mówić, bo nie mamy doświadczeń, nie mamy wiedzy, wyjdzie z tego paplanina. Ja muszę mieć o czym zagrać na gitarze, muszę mieć o czym napisać tekst. Żeby to robić, muszę żyć, funkcjonować wśród ludzi, wśród zdarzeń. Jakby muzyka było moim światem, to o czym bym śpiewał? Pisałbym teksty: „znów skończyły mi się struny, może lepsze będą te drugie”. Nic nie powinno być całym światem, bo wszelkiego rodzaju założenia to są ramy. W ramach życie więdnie. Życie z definicji jest giętkie, bardzo żywe. Wszystko, co jest suche, sztywne, jest martwe. W filozofiach wschodu funkcjonuje takie powiedzenie: bądź jak woda. Kiedy woda napotyka na mur, to go omija albo znajduje inne przejście. Nie traci sił, żeby z przeszkodą walczyć. Dlatego, kiedy próbujemy walczyć z życiem, to może nas ono pokonać. Czasami spotykam się z zarzutami, że jak to? Mamy nic nie planować, nic nie robić, tylko iść z nurtem? Należy to robić, ale się do tego nie przywiązywać. Jeżeli postanowię zostać najlepszym gitarzystą na świecie, to zrobię wszystko, żeby to osiągnąć, będę ćwiczył. Ale jeżeli tego nie osiągnę, to nie złamie to mojego życia. Nie mogę w tym momencie powiedzieć, że moje życie się nie udało.

- Nie popełniać grzechu zaniechania?
- Tak. Robić wszystko, co się chce. Ale bez myślenia w kategoriach klęski. Jeżeli spróbuję, to już jest mój sukces. Sama ta droga jest istotą życia. Podobnie jest ze związkami. Po 2-3 latach ludzie się rozstają i mówią, że się nie udało. Ja się wtedy buntuję. Jak się nie udało? Byliście przez jakiś czas razem, było wam ze sobą raz lepiej, raz gorzej, przeżyliście ze sobą mnóstwo rzeczy, spędziliście mnóstwo nocy. Co się nie udało? Jakby to się miało skończyć, żeby się udało? Chcieliście w tym samym momencie kiedyś umrzeć? Zawsze któreś umrze wcześniej. Każda chwila ze sobą spędzona jest ważniejsza, niż lata ze sobą nie przeżyte.

- Jak jest dobrze, to człowiek chce, żeby to trwało.
- Tylko że nigdy nie trwa, bo to nie jest możliwe, bo zmieniają się punkty odniesienia. W przypadku kariery człowiek na początku się cieszy, a potem przychodzi zmęczenie. Powtarzalność czynności. Jedziemy samochodem, rozkładamy sprzęt, robimy próbę, siedzimy w garderobie, pakujemy sprzęt, jedziemy do hotelu, śpimy, rano znowu jedziemy samochodem. Na początku to bawi, potem nuży. Podobnie ze związkami. Gdyby nam wystarczała stabilizacja, to byłoby fajnie, ale nam nie wystarcza. Stabilizacja i ekscytacja się wykluczają. Związki nie rozpadają się dlatego, że ludzie nagle stają się złośliwi i robią sobie na złość. Związki rozpadają się z ciekawości. Większy problem mają z tym kobiety, przynajmniej w naszej kulturze.

- Kobieta chce być jedyna i wyjątkowa.
- Zgadza się. Tyle tylko, że wszyscy chcą być wyjątkowi, nie tylko kobiety. Kobiety w naszej kulturze są wychowane, że jest monogamia i nieprzestrzeganie monogamii, to dla kobiety potwarz. Gdyby to było w naturze kobiety, a nie w kulturze, to jak radziłyby sobie kobiety w kulturach poligamicznych? Potrafią funkcjonować w relacjach, w których są cztery żony. I wychodzą za mąż za człowieka, który już ma trzy żony.

- W pewnych kulturach nie mają wyjścia, bo tylko takich mężczyzn spotykają.
- Dlaczego? Pierwsza żona może postawić veto i się rozwieść. Nie robi tego, bo uznaje, że to coś normalnego. Po prostu rodzi się pytanie, jak to jest gdzie indziej. Tak jest ze wszystkim. Podobnie jest w muzyce. Są ludzie, którzy całe życie grają klasycznego bluesa. Szanuję ich, ale jednak większość muzyków szuka nowych rzeczy, zmian. Ludzie nie chcą całe życie jeść tej samej potrawy, sięgają po nowe smaki.

- Jesteś Ambasadorem Szczecina. Co ten tytuł dla ciebie znaczy?
- Honorowa sprawa. Bardzo się ucieszyłem, bo kocham Szczecin, to jest moje miejsce. Jestem z nim emocjonalnie związany, podoba mi się tutaj bardzo. Jak zostałem Ambasadorem Szczecina, poczułem się bardzo wyróżniony. Moi koledzy najbardziej zazdroszczą, że mam darmowe parkowanie.

- Czego życzyć Ci z okazji urodzin?
- Oczywiście wszystkiego najlepszego, szczęścia, zdrowia, pomyślności. Oprócz tego mam dużo planów związanych z obchodzeniem jubileuszy 35. lat na scenie i 50. lat życia. Chcę wydać książeczkę z tekstami, jestem w trakcie nagrywania nowej płyty. Potrzebuję kciuków za trasę jubileuszową, w którą ruszam z zespołem specjalnie powołanym na tę okazję. Jako Banach. I to jest wyzwanie.

Piotr Banach
Polski muzyk, kompozytor i producent muzyczny. Perkusista w zespołach Grass, Kumader, Kryterium oraz Kolaboranci (1987-1990). Założyciel, lider i gitarzysta grup Dum Dum, Hey oraz Indios Bravos. W 2014 roku Piotr został wyróżniony honorowym tytułem „Ambasadora Szczecina”, przyznawanym w uznaniu osiągnięć przyczyniających się do promocji miasta Szczecina w kraju i za granicą.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: MM Trendy. #Rozmowa miesiąca. Piotr Banach: Że życie jest piękne - Szczecin Nasze Miasto

Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto