Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Rozmowa miesiąca: Nie mam czasu przeglądać się w lustrze

MM Trendy
MM Trendy
Śpiewaczka operowa Alicja Węgorzewska-Whiskerd zdradza nam, czy ...
Śpiewaczka operowa Alicja Węgorzewska-Whiskerd zdradza nam, czy ... Archiwum artystki
Śpiewaczka operowa Alicja Węgorzewska-Whiskerd zdradza nam, czy pochodzenie z miasta, w którym urodziła się caryca Katarzyna, pomogło jej w życiu. Opowiada także o Henryku Sawce, który uczył ją języka polskiego oraz dlaczego koledzy wołają na nią per Imperatorowo, chociaż dla kobiety to wcale nie jest komplement.

Autor: Małogorzta Klimczak / Foto: Archiwum artystki

- Jest Pani śpiewaczką operową, która nie zamyka się w garderobie, jak wielka diwa, ale wychodzi do ludzi. Tak funkcjonuje się dziś w tej branży?
- Śpiewacy na świecie postrzegani są jako bardzo otwarci, medialni, czasami wręcz jak towar komercyjny. Natomiast u nas śpiewak jest mało interesujący dla ludzi. Ja miałam to szczęście, że funkcjonuję w wielu dziedzinach. Otarłam się o telewizję, jestem producentem teatralnym i festiwalowym, prowadzę żłobek i przedszkole. Nie mogę się zamykać na garderobę i na teatr, ponieważ w moim życiu dzieje się zbyt wiele rzeczy.

- Artystka, bizneswoman - wykonuje Pani wiele ról w życiu zawodowym. Jak wyglądała droga od nieśmiałej dziewczynki do świadomej samej siebie kobiety przedsiębiorczej?
- To książkowy przykład osoby, która jest nieśmiała, nie wierzy w siebie i wyznacza sobie zadania do zrealizowania. Często jest tak, że takie osoby wyznaczają sobie role publiczne, żeby przerobić tę nieśmiałość na siłę. Zostałam nominowana do 100 najbardziej przedsiębiorczych kobiet w Polsce, dostałam zaproszenie na kongres małych i średnich przedsiębiorstw. To świadczy o tym, że ktoś zauważa moje działania, ale to, co mi w duszy gra, to nie jest biznes czy bycie urzędnikiem, ale chęć działania, a szczególnie edukacja kulturalna dzieci.

- Założyła Pani przedszkole artystyczne. Skąd ta potrzeba pomagania dzieciom? Przypomina sobie Pani w ten sposób drogę zawodową?
- Tak. Moja droga zawodowa nie była trudna, tylko bardzo trudna. To były czasy, kiedy niespecjalnie znało się języki, paszport nie leżał w szufladzie, wszędzie trzeba było mieć wizy, bariera finansowa była nie do przeskoczenia. Kiedy dostałam się na studia w Wiedniu, nie było mnie na nie stać. Jako obywatel kraju nienależącego do Unii Europejskiej nie miałam szans aplikowania na żadne stypendium. Dzisiaj ludzie mają dużo łatwiej. Kiedyś sobie obiecałam, że jak dojdę do czegoś w życiu, to będę starać się pomagać młodym ludziom.

- Udział w telewizyjnym programie „Bitwa na głosy” miał wpływ na realizację tej misji?
- Ten program przyspieszył tę misję. Może jeszcze nie myślałabym o tym, że powinnam się zająć promocją młodzieży, natomiast oni sami wyprzedzili moje zamierzenia. Dostawałam prośby o przesłuchanie płyty, maile z prośbą o pomoc i radę. Przychodzili po programie do mnie do garderoby i chcieli mi coś zaśpiewać. Nie sądziłam, że w tak młodym wieku będę realizować tę misję.

- Mimo nieśmiałości szybko wyjechała Pani ze Szczecina. Nie tylko w Polskę, ale i za granicę.
- Trzeba było pójść za ciosem. Szczecin jest miastem, które teraz ma Akademię Sztuki, ale w tamtym czasie byłam pierwszym rocznikiem absolwentów liceum muzycznego, a uczelni muzycznej nie było. Jeśli ktoś chciał się kształcić, to musiał wyjechać. Nie tylko miałam marzenia, ale usilnie dążyłam do tego, żeby je realizować. Pójście za ciosem było konieczne i nie żałuję tego. Po studiach wysyłałam aplikacje i nikt mnie nawet na przesłuchanie nie zaprosił, więc nie miałam szansy się zaprezentować. Chcąc śpiewać musiałam wyjechać i bardzo się cieszę, że mi się udało.

- Potem często pojawia się ktoś, kto ma wpływ na życie młodego człowieka. W Pani przypadku była to nauczycielka z Gdańska.
- W ogóle miałam szczęście do ludzi! To nie była tylko jedna osoba. To byli państwo Kulmowie, którzy mieszkali w Strumianach pod Szczecinem. Opiekowali się bardzo zdolną młodzieżą. Mówiliśmy do Joanny i Jana Kulmów: ciociu, wujku. Spotkaliśmy się ostatnio na nadaniu doktora honoris causa Joannie Kulmowej na Uniwersytecie Szczecińskim. To był też Henryk Sawka, który był moim wychowawcą i uczył mnie polskiego, dopóki go nie wyrzucili za „prawdziwy polski”. To była na pewno moja profesorka od śpiewu, która mnie wypchnęła na jakieś wybory miss. Powiedziała, że mogę brać sprawy w swoje ręce i w ten sposób nabierałam pewności. Dzięki Kulmom poznałam wspaniałą śpiewaczkę Zdzisławę Donat, która mnie przesłuchała i powiedziała, że będę śpiewała, chociaż wtedy w to nie wierzyłam. Matką chrzestną moich telewizyjnych działań była Nina Terentiew. Dlatego mogę powiedzieć, że miałam szczęście do wspaniałych osób, które mi pokazywały drogę.

- Profesorka wypchnęła Panią na wybory najpiękniejszej. Pani sama nie pomyślała, że mogłaby zostać miss?
- Wtedy wszystko raczkowało. Było śmieszne i chałupnicze. Człowiek dostawał jakieś dziwne nagrody. To był bardziej fun niż biznes, do którego to urosło w dzisiejszych czasach.

- Jako nastolatka miewała Pani kompleksy, dotyczące swojej atrakcyjności?
- Wtedy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam. Pamiętam jak Henryk Sawka zrobił nam taki test: z kim chciałbyś balować i z kim chciałbyś się uczyć. Wygrałam ten test. Byłam taka do tańca i do różańca. Bardzo wszechstronna. Lubiłam chodzić po drzewach i grać w kapsle jako dziecko. Nie było tak, że przeglądałam się w lustrze. Owszem, pierwsze ciuchy sobie szyłam, coś tam kombinowałam z wyglądem, ale nie miałam wiary w siebie.

- A dzisiaj lubi Pani przeglądać się w lustrze?
- Nie mam na to czasu. W ogóle przestałam się malować. Jeżeli nie musze nigdzie wyjść, to wiążę kucyk na czubku głowy i tyle. Jest wiele ważniejszych spraw w moim życiu i bardzo mało się przeglądam w lustrze. Chyba że mam występ, duże wyjście, to wtedy robię profesjonalny make-up i fryzurę. Na co dzień niewiele mnie to obchodzi. Z uśmiechem na ustach przyjmuję uwagi, że jestem jedną wielką masakrą modową, bo moje życie jest o czymś innym. To nie jest życie o fashionistach, którzy przekładają ciuchy, wybierają, dokładają, sprawdzają i tym żyją. Każdy ma swój cel w życiu, a mój jest inny niż grzebanie w ciuchach.

- Ale jest Pani kobietą na tyle atrakcyjną i przebojową, że podobno obawiają się Pani mężczyźni.
- Trzeba by zapytać mężczyzn, ale trochę się mnie boją, rzeczywiście. Moi koledzy ostatnio ze złośliwym uśmiechem na ustach nazwali mnie - Imperatorowa. To chyba nie jest komplement dla kobiety.

- To zależy. Pochodzi Pani z tego samego miasta co caryca Katarzyna, która sobie mężczyzn wokół palca owijała.
- Ale caryca to tytuł zarezerwowany dla Niny Terentiew. Jest tylko jedna caryca.

- Mężczyźni się Pani boją, ale na scenie Pani ulubioną rolą jest Santuzza z „Rycerskości wieśniaczej”, kobieta nieszczęśliwa i zdradzona.
- Nie chodzi o samą historię, chociaż pasuje także do dzisiejszych czasów, ale bardziej o piękną muzykę. Ja duszę mam bardzo wrażliwą, wzruszam się szybko i popłaczę sobie na jakimś filmie czy koncercie. Ostatnio wzruszyła mnie Natalie Cole. Byłam na koncercie i uroniłam parę łez. Wzruszyłam się pięknem, które zaproponowała. To nie było epatowanie show, seksapilem na scenie. Było to tak piękne, czyste i tak wysokiej jakości, że mnie to wzruszyło.

- Czyli nie silna Carmen?
- Carmen też jest fajna. Kiedyś z Argentyńczykiem śpiewałam i on mnie popchnął w ostatnim akcie tak mocno parę razy, że mało do orkiestronu nie wpadłam. Dopiero jak go postraszyłam, że kopnę „pomiędzy”, to się uspokoił. W pierwszym akcie mam scenę, w której go kopię, więc mu powiedziałam: jeszcze az mnie pchniesz, to tak cię kopnę w określone miejsce, że do końca opery nie wydasz z siebie żadnego dźwięku.

- Pierwszą Pani miłością jednak nie był mężczyzna, ale pianino.
- Pianino mojej mamy chrzestnej, cioci Basi i jej córki. Ja miałam 4 lata, ona 7 i właśnie szła do pierwszej klasy. Miała pianino i zaczęła chodzić na lekcje gry. Dwa lata później mama mi przywiozła moje własne pianino. Nic mnie tak później nie ucieszyło w życiu.

- Pianino zdradziła Pani dla wokalu. I tak zostało do dzisiaj.
- Bo głos jest w człowieku. Pianino, skrzypce to są zewnętrzne instrumenty. Oczywiście można być wirtuozem gry na tych instrumentach, ale nic nie nadaje takiego rysu indywidualności, jak głos. To są siły, które tkwią w człowieku i mają ogromny wpływ na emocje ludzkie.

- Jakie ma Pani wspomnienia ze szkoły muzycznej w Szczecinie. Dużo Panią nauczyła?
- Kształcenie muzyczne jest bardzo ważne, bo tworzy się nowa wrażliwość, nowe połączenia komórkowe w mózgu, dzieci mają większą wyobraźnię, wspaniałą pamięć, a potem to jest kwestia spotkania odpowiednich ludzi, słuchania muzyki, bywania na koncertach, obracania się ciągle w środowisku najwyższej jakości, żeby wiedzieć do jakiego ideału się dąży. Dzisiaj patrzę na moją córkę i widzę, że jest już lepiej. Pozwalają jej grać na różnych instrumentach, trochę mają improwizacji jazzowej. Ta szkoła muzyczna wyznacza określone standardy. Za moich czasów grało się tylko Bacha, Chopina, Mozarta i klasykę. A czasami ludziom różne rzeczy w duszy grają.

- Poprzez obecność w telewizji i na portalach internetowych stała się Pani celebrytką. To ciąży czy pomaga?
- To jest wpisane w każdy zawód publiczny i artystyczny. Traktuję to jako część mojego zawodu. Nie oszukujmy się, my, artyści bez dziennikarzy i mediów nie istniejemy. Możemy się zamknąć w czterech ścianach, śpiewać najpiękniej na świecie i nikt się o nas nie dowie. Moi znajomi podzielili się na dwie grupy. Jedna z nich mówi: jak to fajnie, że pokazujesz, że śpiewaczka to normalny człowiek, który chodzi po ziemi, a nie stąpa w chmurach, a drudzy mówią: no tak, poleciała na to celebryctwo, na tę telewizję. Wszędzie na świecie śpiewacy się pokazują w telewizji i nikt nie ma im tego za złe. Jestem ostatnia do oceny innych. Każdy wybiera swoją drogę w życiu i ponosi za to odpowiedzialność. Kieruję się wyłącznie własną intuicją i dobrze na tym wychodzę.

- Wystąpiła Pani w serialu „Na dobre i na złe”. Trudne zadanie aktorskie?
- Wcześniej wystąpiłam w kilku odcinkach „Domu nad rozlewiskiem”, gdzie grałam śpiewaczkę operową, matkę autystycznego dziecka, która ma bardzo dużo do stracenia zawodowo i nie wie czy ma się zaopiekować dzieckiem, czy uprawiać swój zawód. To spowodowało, że zaczęłam działać w fundacjach wspierających dzieci autystyczne. Rola w „Na dobre i na złe” jest bardziej komediowa i dlatego bardziej trudna. Najtrudniej grać w komediach. Pocierpieć to mamy we krwi, jako że „Polska Chrystusem Narodów”, a zagrać dobrze komediowo to jest coś.

- Ma Pani czas przyjeżdżać do Szczecina?
- Szczecin o mnie kompletnie zapomniał. Bardzo mi smutno z tego powodu. Wiele miast jest bardzo dumnych ze swoich krajan, natomiast z tym Szczecinem jest tak, że ja zawsze mówię, że jestem dziewczyna ze Szczecina, ale ten Szczecin mnie nie kocha. Ostatnio byłam tam ponad dwa lata temu, śpiewałam koncert na zakończenie sezonu w filharmonii i od tego czasu nic.

- Jak Pani teraz patrzy na Szczecin, bo trochę się zmienił?
- Zmienił się trochę. Jak patrzę na Poznań, Wrocław czy Trójmiasto to widzę Gdańsk sprzed 20 lat i Szczecin sprzed 20 lat. W tym porównaniu mam wrażenie, że Szczecin się zatrzymał. To miasto z niesamowitym potencjałem, z niesamowitą siłą i ma dużo lepsze położenie niż Wrocław. Ma blisko Berlin, blisko morze, wspaniałych ludzi napływowych ze Wschodu, ludzi z wielkim sercem i dumą wewnętrzną i tak mi szkoda, że przez tyle lat Szczecin nie ma szczęścia do włodarzy, żeby przeistoczyli to miasto w prawdziwe europejskie centrum. To jest piękne i wspaniałe miasto. Tu mieszkają moje kuzynki, tutaj przyjeżdżam na groby bliskich i chciałabym przyjeżdżać tu bardzo często. Tu przeżyłam najpiękniejsze chwile.


Zobacz, gdzie znajdziesz nasz bezpłatny magazyn »


[Czytaj również on-line:

MM Trendy. Szczecin | Styl | Moda | Kultura. Serwis »](http://www.mmszczecin.pl/trendy)


od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto