Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Rozmowa: Dyrektor bez parcia na szkło

MM Trendy
MM Trendy
Maria Bartczak, dyrektor TVP Szczecin
Maria Bartczak, dyrektor TVP Szczecin Archiwum
Maria Bartczak, dyrektor TVP Szczecin opowiada nam, dlaczego zrezygnowała z błyskotliwej, dziennikarskiej kariery w Warszawie, o latach pracy w Berlinie i o tym, jak rodzina znosiła jej wieczną nieobecność w domu i czym to się skończyło.

Tekst: Bogna Skarul / Foto: Archiwum redakcji

- Lubisz spełniać prośby swoich widzów?
- Bardzo! Często, kiedy przychodzą do mnie maile od widzów, a to się zazwyczaj dzieje wieczorem albo nocą, od razu im odpisuję. Kontakt z widzami uważam za jak najbardziej naturalny i bardzo go sobie cenię. Ostatnio sporo było pytań o to, dlaczego nas nie można oglądać w telewizji kablowej lub w niektórych miejscowościach naszego województwa. Spieszę donieść, że już od kwietnia problemy z odbiorem szczecińskiej telewizji w naszym województwie się skończą. Będziemy osiągalni wszędzie.

- To teraz prosiłabym o spełnienie życzenia naszych czytelników, widzów TVP Szczecin.
- Postaram się. A jakie to prośby?

- O bardziej prywatne zwierzenia.
- Postaram się spełnić oczekiwania, ale raczej przyzwyczaiłam się do roli osoby, która zadaje pytania, bo jestem przede wszystkim dziennikarzem. Od 1989 roku. Zaczynałam w telewizji w Warszawie, zaraz po studiach dziennikarskich. Wtedy Jacek Snopkiewicz tworzył zespół Wiadomości. Razem z Tomaszem Lisem, Jarkiem Gugałą, Jolą Pieńkowską, Tadkiem Zwiefką, Wojtkiem Reszczyńskim i innymi osobami pod okiem Jacka Snopkiewicza tworzyliśmy nowy program informacyjny. A ja dość szybko, wraz z Jarkiem Gugałą, w ramach tych nowych wiadomości dostaliśmy do relacjonowania obrady Rady Ministrów. To było dość poważne zadanie dla nas, młodych dziennikarzy.

- Wkrótce potem przyjechałaś do Szczecina. Dlaczego?
- Nikomu tego jeszcze nie mówiłam, ale nie mam tzw. parcia na szkło. Wolę zawsze być na drugim planie. A „obsługa rządu” często to wykluczała. To mi przeszkadzało. Poza tym tęskniłam za Szczecinem. Sporo moich kolegów bardzo się dziwiło z tej mojej decyzji. Pamiętam jak Adam Bogoryja-Zakrzewski, który wtedy pracował w szczecińskim radiu, nie mógł uwierzyć, że chcę wracać. On z kolei bardzo chciał pracować w stolicy. Co mu się zresztą udało.

- W Szczecinie od razu przeszłaś na drugą stronę. Zostałaś rzecznikiem prasowym.
- Tak. Odłożyłam dziennikarstwo na siedem lat. Jeszcze będąc w Warszawie dostałam taką propozycję.

- Przyjęłaś ją bez obaw?
- Oczywiście obawy były. Nigdy wcześniej nie pracowałam na takim stanowisku. Zostałam rzecznikiem prasowym ówczesnego wojewody Marka Tałasiewicza. Wcześniej go nie znałam, ale tu w Szczecinie przez cały czas był mój mąż. Studiował wcześniej na Politechnice i stamtąd znał Marka Tałasiewicza, który był wtedy dziekanem. Mąż mówił, że to nadzwyczaj uczciwy człowiek. Dlatego zdecydowałam się na powrót. Przyjechałam i niemal w biegu zaczęłam pracę. Pracowałam z Markiem Tałasiewiczem do końca, przez siedem lat, i bardzo mile tamten czas wspominam.

- Dlaczego?
- Bo to były ciekawe czasy dla naszego regionu. Przypomnę, że to było niedługo po wydarzeniach 1989 roku. Zmiany następowały szybko. To był czas niesamowitej energii. Było tu wtedy bardzo profesjonalne grono dziennikarzy. Świetnie mi się z nimi pracowało. A poza tym udało się rozpocząć polsko-niemiecką współpracę. Wtedy przyjeżdżało do nas bardzo dużo zagranicznych polityków, dziennikarzy, których interesowały nasze polskie zmiany i, co mnie szalenie cieszyło, bardzo często pytali skąd w Szczecinie jest tyle pozytywnej energii.

- Marek Tałasiewicz przestał być wojewodą, a Ty przestałaś być rzecznikiem prasowym.
- Tak. Ale w tym samym czasie dostałam propozycję od ówczesnego dyrektora szczecińskiego ośrodka telewizji Marka Pasiuty, aby przyjść do TVP i zająć się współpracą międzynarodową, a szczególnie współpracą polsko-niemiecką. Wtedy to nie był modny temat, ale wiedziałam, że dzięki tej współpracy możemy wiele zyskać. Stworzyliśmy w Szczecinie pierwszy program o Unii Europejskiej „Eurosprawy” i jako pierwsi w Polsce ściągnęliśmy pieniądze z Unii na ten program. Wtedy jeszcze ECU. Pamiętam, że dostaliśmy dofinansowanie w wysokości 30 tys. ECU.

- Co to był za program?
- Dwóch dziennikarzy - niemiecki Andreas Peters i polski Piotr Puchalski rozmawiało o Unii Europejskiej. Zasada była taka, że niemiecki dziennikarz tłumaczył jakie możemy mieć kłopoty na samym początku wejścia do Unii, jak się do tego przygotować. Kręciliśmy jeszcze „Między Odrą a Renem” z Deutsche Welle, który obchodził niedawno piętnastą rocznicę, czy też z RBB, regionalną publiczną telewizją z Poczdamu „Kowalski i Schmidt”. Pomysłów na polsko-niemiecką współpracę miałam sporo, musiałam jednak z tego zrezygnować.

- Bo?
- Wygrałam we wrześniu 1999 konkurs na korespondenta Telewizji Polskiej w Niemczech i wyjechałam do Berlina. Praca korespondenta nie może być oderwana od tego, co się w opisywanym miejscu dzieje, więc musiałam być cały czas w stolicy Niemiec. Byłam korespondentem przez osiem lat i to były najciekawsze lata mojego życia.

- Dlaczego najciekawsze?
- Miałam możliwość poznania i rozmawiania z ciekawymi ludźmi, z ważnymi politykami, z wielkimi tego świata. Byłam w miejscach, gdzie normalnie nie można przebywać. To się przecież nie zdarza każdemu. Bardzo dobrze wspominam rozmowy z kanclerzem Gerhardem Schroederem, który po jakimś czasie, kiedy widział naszą ekipę, mówił do nas po polsku „dzień dobry”. Poza tym Berlin jest bardzo ciekawym miejscem. Ktoś powiedział, że Berlin to nie jedno miasto, a kilka. I chyba miał rację. Ta wielokulturowość jest niesamowita.

- Jednak zrezygnowałaś z pracy korespondenta, dlaczego?
- Chyba z wypalenia. Robiłam osiem razy relację z Gruene Woche, z Berlinale tyle samo. Zauważyłam, że pisanie i robienie materiałów z Berlina stało się rutyną. Bałam się, że przez tę rutynę już nic ciekawego polskiemu widzowi nie mam do powiedzenia. Po ośmiu latach nie miałam takiej przyjemności z pracy. A w tym momencie dostałam nową bardzo interesująca propozycję.

- Jaką?
- Dyplomaty. Dostałam zadanie budowanie marki „Polska” w Berlinie. Byłam radcą do spraw informacyjno-prasowych w Ambasadzie Polskiej w Berlinie. To kolejne cztery lata spędzone w tym mieście. Nadal więc obserwowałam co się w nim dzieje, ale już stojąc po innej stronie. Do tej pory stałam niejako przed drzwiami polityków, ale jako dyplomata byłam już w środku. Poznałam więc drugą stronę lustra.

- Po 12 latach spędzonych w Berlinie przyjechałaś do Szczecina.
- Bo dostałam propozycję pracy na stanowisku dyrektora szczecińskiego ośrodka. Wtedy kończył mi się bezpłatny urlop, który dostałam z TVP na czas pracy w Ambasadzie. Musiałam wracać. I tak dwa lata temu zostałam dyrektorem tutejszego ośrodka.

- Przyszłaś w bardzo trudnych czasach do telewizji w Szczecinie.
- To były chyba najtrudniejsze dwa lata pod względem finansowym. Telewizja Polska musiała przeprowadzić rewolucyjne zmiany związane m.in. z nadawaniem cyfrowym, nowymi kanałami, telewizją hybrydową. Zdecydowałam się na Szczecin, bo nie chciałam już mojej rodziny skazywać na moją wieczną nieobecność. Mój mąż co prawda nigdy nie buntował się, że tak długo pracowałam w Berlinie, ale od mojego powrotu już nigdy więcej do Berlina nie pojechał.


Zobacz, gdzie znajdziesz nasz bezpłatny magazyn »


[Czytaj również on-line:

MM Trendy. Szczecin | Styl | Moda | Kultura. Serwis »](http://www.mmszczecin.pl/trendy)


od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto