Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Rozmowa: Ciągle gdzieś gnam

MM Trendy
MM Trendy
MM Trendy. Mariusz Ostrowski: Ciągle gdzieś gnam
MM Trendy. Mariusz Ostrowski: Ciągle gdzieś gnam Foto: Włodzimierz Piątek / Grzegorz Nowak / Szymon Lenkowski
Mariusz Ostrowski uwielbia grać na scenie w Szczecinie. Pierwszą rolę w Teatrze Polskim dostał po przesłuchaniu na ławce w... warszawskim parku. Potem poszło już jak z płatka.

Tekst: Małgorzata Klimczak / Foto: Włodzimierz Piątek / Grzegorz Nowak / Szymon Lenkowski
- „Opera za trzy grosze” w Teatrze Polskim, w której gra Pan główną rolę, została dobrze przyjęta w Szczecinie. Docierają do Pana takie sygnały?
- Oczywiście. Po każdym spektaklu brawa świadczą o tym, że się ludziom podobało. Kiedy na widowni była po raz pierwszy młodzież, trochę się obawialiśmy jak spektakl zostanie przyjęty. Fantastycznie reagowali. Byłem zaskoczony, że odbierali nawet najmniejsze niuanse.

- Nie pierwszy raz gra Pan w Szczecinie. W Teatrze Polskim właściwie zaczynał Pan karierę grając w „Kordianie” i sztukach Szekspira...
- Dostałem sygnał o castingu do „Kordiana”, na którym nie byłem, bo grałem wtedy u Hanuszkiewicza. Casting był w sobotę w Szczecinie, a ja grałem tego dnia premierę. Plułem sobie w brodę, że powinienem walczyć o rolę, ale chciałem być lojalny wobec Hanuszkiewicza. Tymczasem w poniedziałek zadzwonił do mnie reżyser Rozhin i powiedział, że nikogo nie znalazł do roli i chce się ze mną spotkać. Spotkaliśmy się w Teatrze Nowym w Warszawie, ale tam był remont i nie można było zrobić przesłuchania. Zaproponowałem, żebyśmy poszli do parku obok. I o 10 rano on siedział na ławce, ja deklamowałem monologi Kordiana, a obok przechodziły panie z pieskami i się przypatrywały. Było to dosyć komiczne, ale dostałem tę rolę i tak się zaczęło.

- A potem był Szekspir...
- Tak, potem zagrałem w „Hamlecie” i „Śnie nocy letniej”. Zaczęła się współpraca z Teatrem Polskim, która trwa już 12 lat.

- Jak Pan postrzega Szczecin przez te 12 lat?
- Bardzo lubię tu przyjeżdżać. Po pierwsze z sentymentu, właśnie ze względu na „Kordiana”. Po drugie ze względu na przyjaciół, których tu mam. Cały czas się lubimy, lubimy ze sobą pracować i cały czas się cieszymy na swój widok. Lubię to miasto i mam stąd same miłe wspomnienia.

- Trochę tych miast Pan w życiu odwiedził - Gdynia, Warszawa, Łódź, Wrocław, Szczecin. Jak to jest żyć na walizkach?
- To oczywiście kwestia wyboru, ale nasz zawód zawsze był tułaczy. Ja należę do ludzi, którzy nie są domatorami. Nie chcę spędzić życia w jednym miejscu. Lubię jeździć, poznawać nowe miasta, nowych ludzi, nowych reżyserów. Co prawda nie jest to zbyt komfortowe gdy się trzy miesiące w jakimś pokoiku mieszka. Wolałbym być u siebie, mieć swój telewizor i swoje książki. Natomiast plusem jest to, że poznaje się miasto, kulturę, ludzi z tego miasta, można pozwiedzać. To miłe. To mnie gdzieś tam gna.

- Życie osobiste na tym nie cierpi?
- Oczywiście, że cierpi, ale staram się to jakoś wypośrodkować. Ostatnio zdarzyło mi się odmówić pewnych rzeczy ze względu na relacje osobiste, bo już w ogóle by mnie w domu nie było.

- Niedawno był Pan w Szczecinie ze spektaklem „Queen symfonicznie”, gdzie wciela się Pan w rolę Freddy’ego Mercury. Śpiew jest dla Pana czymś równoległym do aktorstwa?
- Na studiach w Gdyni nauczyłem się techniki śpiewu, potem to kultywowałem przez lata i okazało się, że śmiało mogę śpiewać. Zawsze to lubiłem, tym bardziej, że jestem pianistą. Przerodziło się to w pracę, bo okazało się, że inni ludzie doceniają walory mojego głosu. Śpiew jest cały czas wokół mnie i ludzie chcą mnie zatrudniać nie tylko w aktorstwie. Bardzo to lubię.

- W „Operze za trzy grosze” dochodzi jeszcze choreografia. Jak jest u Pana z tańcem?

- Nie mam problemu z tańcem. Lubię się ruszać. Monodram, który robiłem, w 90 procentach opierał się na ruchu. To nie był nawet taniec, tylko ruch sceniczny. To był bardzo wykańczający spektakl. Miesiąc wcześniej już zacząłem się do niego przygotowywać, żeby być w dobrej kondycji. Bo w spektaklu nawet śpiewam do góry nogami. Jednocześnie ruszam się, mówię, śpiewam. To była jazda bez trzymanki.

- Freddy Mercury miał bardzo charakterystyczne ruchy na scenie. Dużo musiał się Pan uczyć, żeby go wiarygodnie oddać?
- To kwestia kopiowania. Coś, co w szkołach zagranicznych jest jednym z przedmiotów. Na przykład dzisiaj na zajęciach wszyscy będziemy się uczyć jak być prezydentem Komorowskim i wszyscy udają prezydenta Komorowskiego. To się potem bardzo przydaje, bo pracuje się nad mimiką, nad głosem, ciałem, ruchem. U nas w szkołach tego nie ma, ze szkodą dla aktorów. Studenci robią to na korytarzach, najczęściej kopiując swoich profesorów, ale nie ma tego na zajęciach.

- Gra Pan w filmach i serialach, ale często postaci negatywne. Z czego to się bierze?
- Zaczynałem wręcz odwrotnie. A potem pojawił się film „Jestem twój” Grzegorzka, gdzie zagrałem bandytę i tak poszło. Może tak się utarło, że ostrzejsze rysy czy energia, którą dysponuję, spowodowały to, że tak jestem obsadzany. Zresztą to nigdy nie było dla mnie trudne, więc ludzie zauważyli, że szybko wskakuję w tego rodzaju role. Natomiast na dyplomie zagrałem Łukę w „Na dnie” Gorkiego. To jest postać absolutnie dobra, szlachetna. Nie narzekam, bo nie mam co narzekać. Ostatnio zaczęły się pojawiać bardziej miękkie role. W serialu „Na dobre i na złe” zagrałem kiedyś geja, żeby zupełnie odwrócić wizerunek.

- Aktorzy często wolą grać postaci negatywne, bo te pozytywne są nudne.

- Tak się mówi, bo zło ma wiele twarzy. Ale dobro też, bo wcale nie musi być naiwne. Nie trzeba dobra grać miękkim okiem. Dobro może być bardzo ostre i konsekwentne. Każda sztampa w myśleniu o aktorstwie jest błędem.

- Polskim serialom zarzuca się kiepskie dialogi i płaskie postaci. Pan też tak uważa?
- Oczywiście. Odmówiłem udziału w paru popularnych telenowelach. Trzeba oddzielić nazewnictwo. Jest telenowela, serial i film fabularny. Telenowela jest pisana szybko, praktycznie codziennie i jak to w telenoweli, historia ma się kręcić. To płaskie, ale niektórym się podoba. Serial jest zamkniętą całością i tam już można budować rolę, przeprowadzić jakąś linię tej postaci. A w fabule postać tworzy całość - od początku do końca. Bywają seriale, które mają fajne dialogi czy postaci, ale do tego, co robią Amerykanie, jeszcze nam daleko. Również ze względu na budżet.

- Potrafiłby Pan zrezygnować z teatru i grać tylko w filmach?

- Pewnie. Kwestia jest tylko na jak długo miałbym rezygnować. Jeżeli mówimy o jednym sezonie, dwóch, to myślę, że tak. Ale dłużej głód sceny byłby taki, że trzeba by było wrócić. Na razie staram się godzić teatr i film. Można wyjechać do Nowej Zelandii i odciąć się od świata lub pracować jako kucharz, a po kilku latach wrócić do aktorstwa.

- Ma Pan taką rolę, którą chciałby zagrać?
- To musiałaby być postać wielowymiarowa. Ktoś, kto jest dobry i zły. Podoba mi się fizyczność postaci. To, że jeden człowiek potrafi się bardzo zmienić pod wpływem charakteryzacji w zupełnie innego człowieka. Ale nie do końca podoba mi się styl amerykański: schudnę 15 kilo i dostanę Oscara. Oczywiście wymaga to olbrzymiej determinacji, ale można do takiej roli wybrać kogoś kto jest chudszy o te 15 kilo i też zagra. Wolę być takim człowiekiem jakim jestem i z tego niech ktoś wyciągnie wszystkie pokłady jakie we mnie tkwią.

- Ze Szczecinem wiąże Pan kolejne plany?
- „Opera za trzy grosze” jest zakontraktowana na dwa lata, więc na razie na tym się skupiam.

- Chodzi Pan czasami po naszym mieście i obserwuje zmiany?

- Znam już to miasto. Widzę jak się remontuje. Pamiętam czasy, kiedy Deptak Bogusława jeszcze nie istniał. Jako przyjezdny widzę tylko większe zmiany, jak nowa filharmonia czy nowe muzeum.

- Teatr Polski też się będzie rozbudowywał o scenę szekspirowską. Liczy Pan na jakieś role?

- Oczywiście (śmiech). W zależności od tego jak długo potrwają prace, chciałbym zagrać albo Hamleta albo Króla Leara. Adam Opatowicz postawił kilka razy na mnie i mam nadzieję, że się sprawdziłem. Mam dużo szczęścia. Życie się łaskawie ze mną obchodzi, ale też na to ciężko pracuję.

Mariusz Ostrowski

Aktor teatralny i filmowy. Uczył się w Studium Wokalno-Aktorskim w Gdyni. W 2005 roku ukończył wydział aktorski łódzkiej filmówki. Na scenie zadebiutował rolą Podchorążego w „Kordianie” Juliusza Słowackiego w reżyserii A. Hanuszkiewicza na deskach Teatru Nowego w Warszawie. Od 2006 roku jest aktorem Teatru im. S. Jaracza w Łodzi. Od 12 lat współpracuje z z Teatrem Polskim w Szczecinie. Ostatnio gra główną rolę w spektaklu „Opera za trzy grosze”.


Zobacz, gdzie znajdziesz nasz bezpłatny magazyn »


[Czytaj również on-line:

MM Trendy. Szczecin | Styl | Moda | Kultura. Serwis »](http://www.mmszczecin.pl/trendy)


od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto