Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. #Osobowość: Kobieta więcej powie gejowi niż drugiej kobiecie

MM Trendy
MM Trendy
Marcin Szczygielski, pisarz, dramaturg, syn szczecińskiej Filipinki
Marcin Szczygielski, pisarz, dramaturg, syn szczecińskiej Filipinki Archiwum prywatne
Marcin Szczygielski, pisarz, dramaturg, syn szczecińskiej Filipinki, życiowy partner dziennikarza Tomasza Raczka odkrywa przed nami, dlaczego to właśnie jemu kobiety zwierzają się chętniej niż swoim przyjaciółkom. Opowiada także o szczęśliwych latach spędzonych w Szczecinie i nadchodzącej premierze książki o zespole swojej mamy.

Autor: Małgorzata Klimczak / Foto: Sebastian Wołosz, archiwum prywatne

- Pracuje Pan właśnie nad książką o Filipinkach...
- Nosiłem się z tą myślą już od wielu lat. Kłopot polegał na tym, że jestem silnie związany z tym zespołem, znam bardzo dobrze wszystkie dziewczyny. Można powiedzieć, że są częścią mojej rodziny i to było pewną blokadą dla mnie, bo tyle ile jest osobowości, tyle punktów patrzenia na tamte lata. Bałem się, że nie zadowolę wszystkich pisząc książkę biograficzną. Przez wiele lat to odkładałem.

- Co się zmieniło?- Byłem na promocji książki o Annie German, zacząłem ją przeglądać i okazało się, że jest złożona z materiałów archiwalnych. Pomyślałem, że to jest klucz. Cała historia zespołu brzmi trochę jak bajka. Jest nieprawdopodobna. Dzisiaj coś takiego w ogóle by się nie wydarzyło. Dlatego opisywanie tych faktów przez kogoś, kto pisze beletrystykę, niosłoby ze sobą ryzyko, że autor trochę popuści wodze fantazji. Stąd materiały prasowe, na których bazuję. Jeżeli mówię o jakimś artykule prasowym, to pokazuję ten artykuł. Jeżeli piszę o strojach, to pokazuję zdjęcia. Wychodzi z tego ilustrowana historia pierwszego polskiego girls bandu. To kronika zespołu od czasów, kiedy wszystkie Filipinki przyjeżdżają do Szczecina jako niemowlęta i zaczynają tutaj dorastać - do momentu kiedy zespół rozwiązał się w 1974 roku.

- Pana dzieciństwo mocno było naznaczone Filipinkami? Mówiło się o nich w domu?- Właśnie nie. Mam wrażenie, że odnoszę się do tego zjawiska z większym szacunkiem niż moja mama. Mama śpiewała w Filipinkach 12 lat, wcześniej występowała w chórach. Spędziła większość życia związana z rozrywką. Ja zacząłem ją odkrywać kiedy miałem 8-9 lat i dostałem na urodziny pierwszy magnetofon. Zacząłem sobie przegrywać na kasety płyty Filipinek. Ich muzyka bardzo mi się podobała. Wszystkie Filipinki z rozrzewnieniem opowiadają o tamtych latach, ale żadna nie traktuje tego jako czegoś najważniejszego w życiu. Traktują to jako przygodę, która trwała kilkanaście lat i się skończyła.

- Spojrzał Pan na mamę inaczej dzięki tej książce?- Odkryłem, że Filipinki były dużo ważniejsze niż one same to przedstawiają. Ich popularność była gigantyczna. Bywało, że występowały po 5-6 godzin, ponieważ publiczność nie chciała wypuścić ich ze sceny. Zwiedziły pół świata, przetarły szlaki wielu innym zespołom. Udowodniły, że młodzieżowy zespół może trafić ze swoją muzyką do różnych pokoleń. Jako pionierki odegrały naprawdę dużą rolę. Były też pierwszym zespołem, który świadomie wykorzystywał media w celach promocyjnych.

- Mama przekazała Panu artystyczne geny, bo wszystkie zawody, które Pan wykonuje, są związane ze sztuką.- Poza śpiewaniem. Tego bym się nie podjął. Ale faktem jest, że wychowałem się w domu, gdzie tradycja działań artystycznych była bardzo silna, bo ojciec jest aktorem, więc kontakt z tym środowiskiem był bardzo dobry. Jeżeli miałbym powiedzieć co mi to dało, to świadomość, że jeżeli czegoś się chce, można to osiągnąć. To wpoili mi rodzice i być może stąd we mnie odwaga, żeby działać. Wiem, że jak człowiek czegoś chce i dobrze mu to wychodzi, to może wiele osiągnąć i nie zależy to od żadnych układów.

- Pisanie było Pana marzeniem?- Tak. Pierwsze próby pisarskie podejmowałem w podstawówce. Później, kiedy chodziłem do LO nr 2 w Szczecinie, brałem udział w konkursach dziennikarskich i nawet udawało mi się te konkursy wygrywać. Jedną pracę napisałem o Polskim Radiu Szczecin, drugą o Filipinkach i za obie dostałem nagrody. Natomiast grafika wydawała mi się czymś bardziej atrakcyjnym. Może dlatego, że kiedy byłem młodym człowiekiem, odczuwałem silniejszą potrzebę przebywania z innymi. Praca grafika jest pracą chałupniczą, ale wymaga stałej współpracy z innymi. Zawsze myślałem o grafice użytkowej, do roli artysty nigdy się nie poczuwałem. Pociągała mnie praca w czasopismach. Im dłużej jednak byłem grafikiem, tym bardziej ciągnęło mnie do pisania i w pewnym momencie zrozumiałem, że już nie chcę wykonywać zawodu grafika. Przy moich zdolnościach i moim warsztacie osiągnąłem tyle, ile mogłem. Byłem dyrektorem artystycznym czasopisma, dyrektorem kreatywnym jednego z największych wydawnictw w Polsce. Ta praca miała coraz mniej wspólnego z tworzeniem czegokolwiek. Zwłaszcza jeśli gadżet dołączany do gazety wygrywał z zawartością merytoryczną. Pomyślałem, że więcej już nie osiągnę. Miałem świadomość, że nie wiem jak długo da się wykonywać ten zawód, bo po czterdziestce już nie da się funkcjonować na takich obrotach.

- Ale wtedy miał Pan gotowy materiał na książkę.- Zdawałem sobie sprawę, że pisząc książkę o tym środowisku, zamykam sobie drzwi do tej branży. Bo najkrócej mówiąc obsmarowałem swojego pracodawcę. Wtedy to był skok na głęboką wodę, bo nie miałem gwarancji, że się uda. Nawet kiedy książka się ukazała i dobrze sprzedawała. Debiut był trudny. Ale jakoś to poszło i zacząłem pisać drugą książkę. Teraz, kiedy patrzę wstecz, mam wrażenie, że zrobiłem najlepszą rzecz odchodząc z wydawnictwa.

- Opisał Pan pracę w wydawnictwie. Relacje stamtąd zostały przedstawione w sposób wręcz groteskowy. Takie było założenie, żeby pierwsze książki były właśnie takie?- Kiedy zabierałem się za pisanie, słyszałem mnóstwo złośliwych komentarzy i to było dosyć trudne. Nawet się tym przejmowałem na początku. Miałem świadomość, że wchodzę do szuflady, w której nikogo nie znam. Dla mnie środowisko literackie to była totalna enigma. Zawsze miałem prześmiewczy stosunek do świata i wielokrotnie mi to pomagało, kiedy działy się różne złe rzeczy w moim życiu. Najłatwiej było mi pisać w takiej formie, bo bardzo łatwo jest mi się schować za tarczą szyderstwa i poczucia humoru. Komediowe „Farfocle namiętności” to była moja pierwsza próba powiedzenia czegoś od siebie.

- Zna Pan na tyle dusze kobiet, żeby uczynić je bohaterkami swoich książek?- Swobodniej czuję się opisując wydarzenia z punktu widzenia kobiety niż mężczyzny. Nie wiem czy to się wiąże z tym, że wyrastałem głównie otoczony kobietami. Kiedy przyjeżdżałem na wakacje do babci do Szczecina, miałem do czynienia głównie z kobietami dużo starszymi ode mnie. Byłem mało rzucającym się w oczy jedynakiem, który zajmował się sam sobą. Kiedy znikałem z horyzontu, one nie zdawały sobie sprawy, że siedzę obok i bardzo szczerze ze sobą rozmawiały. Kiedy teraz coś opisuję, punkt widzenia kobiety wydaje mi się bliższy. Już nie mówiąc o tym, że kobiety mają ciekawsze spojrzenie na świat.

- Kobiety lubią się Panu zwierzać?- Bardzo. To częściowo wynika z mojej orientacji seksualnej, bo kobieta więcej powie gejowi niż drugiej kobiecie. Nie wiem dlaczego, ale zdarzało mi się, że nowo poznane kobiety opowiadały mi nagle o tak intymnych sprawach, że to było wręcz krępujące. Ale porozumienie z kobietami na pewno jest mi łatwiej nawiązać niż mężczyznami.

- Pisze Pan także dla dzieci, ale powiedział Pan, że musiał do tego dojrzeć. Dla dzieci pisze się trudniej niż dla dorosłych?- Kiedy byłem małym człowiekiem w latach 80., mieszkaliśmy w Warszawie. Czasy były trudne, a mojej mamie zależało, żeby moje dzieciństwo było bezpieczne i dostatnie, więc cały czas pracowała. Spędziłem czas sam, najczęściej czytając książki, bo nigdy nie umiałem budować bliskich relacji z rówieśnikami. Moje dzieciństwo wydaje mi się kolorowe i magiczne, ale większość tych przeżyć i emocji wiąże się z lekturami, które czytałem. Kiedy pomyślałem o napisaniu książki, wydawało mi się, że pisanie dla dzieci będzie łatwiejsze. Nawet zacząłem coś pisać. Nagle sobie uświadomiłem, że to naprawdę duża odpowiedzialność, bo na małego człowieka książka ma znacznie większy wpływ, niż na dorosłego.

- I kiedy przyszedł ten właściwy moment?- Po „Berku” uświadomiłem sobie, że czytelnicy oczekiwali ode mnie kolejnej książki, która będzie miała wątki gejowskie, ale wiedziałem, że jeśli od razu taką wydam, będę już miał na zawsze wypisane na czole „pisarz gejowski”. Postanowiłem więc napisać coś zupełnie innego - książkę dla dzieci. Pisaniem zarabiam na życie, nie mogę pisać sobie pozwolić na wydawanie jednej książki raz na kilka lat. Uznałem, że miałem już na tyle opanowany warsztat i świadomość tego, co jest w pisaniu ważne, że mogłem podjąć próbę pisania dla młodszych odbiorców. Pierwsza książka została doceniona i otworzyła mi nowy horyzont działań. Poza tym kontakty z młodymi czytelnikami są szalenie inspirujące.

- Jacy są młodzi czytelnicy?- Te dzieciaki mają dużo szersze i płytsze spojrzenie na świat niż ja miałem jako dziecko. Przyswajają dużą liczbę informacji, ale nie odczuwają potrzeby ich wyjaśnienia. Teraz dzieci rozmawiają z dorosłymi jak z partnerami. To wynika z kultury w jakiej się obracają. Są też bardziej otwarte. Jeżeli dawałem w książce dla dorosłych jakiś wątek magiczny, wywoływało to szok, u dzieci wszystko może się ze sobą łączyć. Natomiast jeśli chodzi o spotkania z młodymi czytelnikami, to oni nie interesują się tym kim jestem, nie ma to dla nich znaczenia. Mówią to, co myślą.

- Boi się Pan recenzji? Przeżywa je?- Na początku strasznie przeżywałem. Złe odbierałem jako niesprawiedliwe i nabierałem niechęci do ich autorów. W pewnym momencie nauczyłem się jednak czytać negatywne recenzje ze zrozumieniem. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego ich autor tak, a nie inaczej coś ocenił. Przeżywam nadal te negatywne głosy, ale już się tak przeciwko nim nie buntuję.

- Wyjechał Pan wcześnie ze Szczecina. Jakie miasto Pan zapamiętał?- Przyjechałem tu z mamą kiedy miałem 12 lat, bo ona stąd pochodziła. Pierwszy okres to były ostatnie lata mojej podstawówki i wspominam je jako najgorszy czas mojego życia. Bardzo źle się tam czułem i byłem okropnie nieszczęśliwy. W Warszawie dorastałem i miałem tam kolegów, więc po przeprowadzce czułem jakby amputowano mi kawał życia. Po zdaniu do ósmej klasy wrociłem na rok do Warszawy i zamieszkałem u babci, aby skończyć naukę w mojej dawnej szkole. Natomiast czas spędzony w LO nr 2 w Szczecinie, to jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Spotkałem tu wielu przyjaciół, szkoła była wyjątkowa i klasa była wyjątkowa. Nasza wychowawczyni była prosto po studiach i miała mnóstwo zapału, wiele nam dała. Ale wyjeżdżałem ze Szczecina bez żalu, bo większość moich znajomych po liceum stąd wyjechało. Mimo to jestem bardzo związany ze Szczecinem. Moja mama tu mieszka, więc wpadam tu bardzo często.

- I umieścił Pan Szczecin w jednej ze swoich książek.- O, nawet w kilku. Akcja mojej ostatniej książki dla dzieci rozgrywa się w całości w Szczecinie. W miejscu, gdzie spędzałem wakacje.

- Jak Pan patrzy na Szczecin dzisiaj?- Teraz trochę inaczej, ponieważ przygotowując się do książki o Filipinkach czytałem sporo o historii miasta. Historia Szczecina jest wyjątkowa. Zacząłem traktować to miasto z dużo większym zrozumieniem. Jest piękne, zaprojektowane unikatowo i jest mi przykro, że nie jest tak zadbane, jak być powinno. Irytuje mnie w rozmowach ze znajomymi, którzy nadal tu mieszkają, ich częste podkreślanie prowincjonalności Szczecina. Szczecinowi jest bliżej do europejskich miast niż Warszawie, bo leży bliżej Zachodu i zawsze miał z nim bliższe kontakty. W kulturze szczecińskiej działo się zawsze bardzo wiele. Stąd wyszło wielu aktorów i muzyków. Tu stawiali pierwsze kroki.

- Kiedy ukaże się książka o Filipinkach? - Na przełomie września i października. Na pewno będziemy promować ją w Szczecinie.

Marcin Szczygielski

Pisarz, dziennikarz i grafik. Dyrektor artystyczny polskiej edycji miesięcznika „Playboy” (1998-2000), dyrektor kreatywny portalu Ahoj.pl (2000-2002) oraz wydawnictwa Gruner+Jahr Polska (projektował m.in. makietę graficzną „Gali”) oraz Instytutu Wydawniczego Latarnik. Jego prace publikowało wiele pism, m.in. „Playboy”, „Newsweek” oraz „Nowa Fantastyka”. Jako dziennikarz publikował we „Wprost” (rubryka Top TV) oraz „Playboyu” (teksty o architekturze wnętrz i wzornictwie). W latach 2007-2008 pełnił funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Moje Mieszkanie”. Współprowadził także program „Pokojowe rewolucje” w telewizji TVN. Od 2010 roku jest stałym felietonistą miesięcznika „Czas na wnętrze”. Życiowym partnerem pisarza jest publicysta Tomasz Raczek, z którym związany jest od 1994 roku.


>>> Zobacz, gdzie znajdziesz nasz bezpłatny magazyn »


[Czytaj również on-line:

MM Trendy. Szczecin | Styl | Moda | Kultura. Serwis »](http://www.mmszczecin.pl/trendy)


od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto