Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy. Leszek Herman: O Szczecinie piszę bez kompleksów

MM Trendy
Foto: Mila Łapko, Katarzyna Jankiewicz, Agencja Negatywna
Leszek Herman, z zawodu architekt, wyrasta na szczecińskiego Dana Browna, w sensacyjnym tonie opisując w swoich książkach tajemnice Pomorza. Po ubiegłorocznym, bestsellerowym „Sedinum”, właśnie na rynku pojawiła się „Latarnia umarłych”.

Rozmawiała: Bogna Skarul / Foto: Mila Łapko, Katarzyna Jankiewicz, Agencja Negatywna

- Czytelnicy długo czekali na Pana kolejną książkę. O czym jest „Latarnia umarłych”?
- Zapowiadałem, że druga książka będzie mniej szczecińska. Rzecz dzieje się w Darłowie, ale Szczecin też występuje. Bohaterowie pozostali ci sami. Rok po wydarzeniach z „Sedinum” pakują się w nowe kłopoty.

- Co ich spotyka?
- Przygody moich bohaterów, natury sensacyjno-kryminalnej, są pretekstem, by pokazać, jak niezwykle ciekawa jest architektura i historia tych terenów. U podstaw książki „Sedinum” leżała prezentacja Szczecina. W „Latarni umarłych” piszę o Pomorzu.

- Dlaczego postanowił Pan ich wysłać akurat do Darłowa?
- Bo Darłowo ma niesamowitą historię. Cesarz Eryk I z Darłowa, gryficki książę był królem całej Skandynawii, jedną z największych postaci w tamtejszym świecie. Nazywano go „Cesarzem Północy”. Na podobnych historiach cały cywilizowany świat zarabia pieniądze. Do takich legend podchodzi komercyjnie. Warto więc te historie upowszechniać. Do tego, obok Darłowa był wielki poligon niemieckiego Wunderwaffe. Powstawały tam działa, które miały wielkość całych kwartałów zabudowy. Działa, które strzelały na odległość kilkudziesięciu kilometrów, a same pociski ważyły 6 ton. W tej chwili, w miejscu tego poligonu jest jednostka wojskowa i nie można terenu zwiedzać. Ale dobrze wiedzieć, że coś takiego istnieje.

- Mamy sporo ciekawych miejscowości na wybrzeżu. Pomysł na Darłowo miał konkretne przesłanki?
- Punktem wyjścia był artykuł w „Tygodniku Sławieńskim”. Jego autor opisywał tajemniczy mord, jaki zdarzył się pod koniec wojny, kiedy polscy pracownicy przymusowi wracali z Niemiec. 60 osób zatrzymało się na noc w kolonii pod Darłowem. Nad ranem zostali zamordowani. Do tej pory zbrodnia nie została wyjaśniona, a IPN trzy razy wszczynał śledztwo. Nie wiadomo kto ich zabił - czy byli to Niemcy, czy Rosjanie? Niesamowitości dopełnia fakt, że te 60 osób zostało pochowane „gdzieś tam”. Nikt nie pamięta gdzie. Zostały po nich domy zarośnięte lasem i ponury klimat. To podziałało na moją wyobraźnię, a ta podpowiedziała pewne zdarzenia. Starałem się tak je opisać, by były jak najbardziej prawdopodobne. To historia szpiegowska, która mogła mieć miejsce.

- Długo zbierał Pan materiał historyczny?
- Trochę to trwało. „Sedinum” wyszło w 2015 r. przed gwiazdką. Decyzja o wydaniu drugiej książki podjęta została dziesięć miesięcy wcześniej. Ten czas poświęciłem na szukanie materiałów. Gdy „Sedinum” pojawiło się w księgarniach, już pisałem drugą książkę. Tym razem to trochę inaczej wyglądało.

- Czyli jak?
- Wydawnictwo „siedziało mi na głowie” i od czasu do czasu grzecznie podpytywało, na jakim etapie jestem. Co prawda, było mi odrobinę łatwiej pisać drugą powieść, bo już miałem bohaterów i wymyślony profil psychologiczny. Wprowadziłem jednak paru nowych, by urozmaicić ich przygody. Największą różnicą były jednak wszystkie terminy, bo przy „Sedinum” nic mnie nie goniło.

- Jednak czytelnicy ze Szczecina mają odrobinę żalu, że akcję kolejnej powieści przeniósł Pan dalej od miasta, na wybrzeże.
- Bałem się tego rozczarowania. Ale za to „uszczęśliwiłem” Darłowo. Już odezwał się do mnie tamtejszy magistrat. Błyskawicznie zareagowali i zaprosili mnie do siebie. Teraz jestem pełen obaw.

- Dlaczego?
- W Darłowie są bardzo prężnie działające organizacje i kluby, zajmujące się historią swoich ziem. O ile w Szczecinie mało kto mógł mi zarzucić koloryzowanie historii, to w Darłowie miejscowi znawcy mogą mnie na czymś przyłapać. Przy „Sedinum” niektórzy czytelnicy wytykali mi pewne błędy, typu inaczej nazwana ulica. Boję się, czy czegoś w Darłowie nie pokręciłem.

- Powinien być Pan dumny z tych uwag, bo oznaczają, że „Sedinum” zostało wnikliwie przeczytane. Spotkałam się także z opiniami, że po przeczytaniu Pana książki, niektórzy w końcu poczuli dumę z mieszkania w Szczecinie.- Sam czytałem różne książki i artykuły o Szczecinie i miałem wrażenie, że powstawały z pewną taką nieśmiałością. A ja przy „Sedinum” miałem założenie, że piszę bez kompleksów. Że tu w Szczecinie jest świetnie i kropka. Bo Szczecin ma jedną z bardziej niesamowitych historii wśród polskich miast. Mało jest miejsc z takimi bogatymi i zróżnicowanymi dziejami. Tym bardziej, że historia Szczecina jest bardzo związana z historią Europy. Jesteśmy jednym z najbardziej europejskich miast w Polsce. To po wojnie zostaliśmy wepchnięci w jakąś prowincjonalną dziurę. To właśnie chciałem pokazać. I jeśli sami tak o sobie myślimy, to później reszta też tak nas postrzega. To się da zauważyć choćby w różnych polskich filmach. Kiedy trzeba jakiegoś bohatera pozbyć się z planu, to się go najczęściej wysyła do Szczecina.

- Pewnie dlatego, że jesteśmy z 500 kilometrów od stolicy.
- Może (śmiech). Ale bohatera już nie ma, bo jest gdzieś bardzo daleko, w Szczecinie, czyli nie wiadomo gdzie. Tymczasem w Niemczech, w Greifswaldzie, gdzie ostatnio byłem na spotkaniu autorskim, wszyscy pochlebnie wyrażają się o Szczecinie.

- A przeczytali Pana książkę?
- Parę osób, które znają język polski, przeczytało ją i w związku z tym, że im się spodobała, zaprosili mnie do siebie.

- Bardziej jako pisarza czy architekta (Leszek Herman z zawodu jest architektem - przyp. red.)?
- W dalszym ciągu przedstawiam się jako inżynier architekt, który czasami pisze książki. A to, czym zajmuję się zawodowo, ma ścisły związek z tym, o czym piszę.

- Jednak w tej chwili jest Pan bardziej rozpoznawalny jako pisarz niż jako architekt.
- Teraz chyba tak. Pewnie dlatego, że po napisaniu „Sedinum” poznałem tylu nowych ludzi, których nigdy bym nie poznał pozostając tylko architektem. Moim marzeniem jest, aby odwróciły się proporcje w tym, co robię. Pisanie mi się podoba i jakby zdarzyło się tak, że mógłbym z pisania żyć, byłbym bardziej szczęśliwy. Wtedy mógłbym przebierać w projektach architektonicznych. Teraz muszę brać wszystko jak leci. (śmiech)

- Sukces książki przełożył się w jakiś sposób na Pańską pracę?
- O tyle, że klienci, którzy teraz do mnie przychodzą, wiedzą o mojej książce. Mam też podejrzenie, że dzięki książce dostałem zlecenie na zaprojektowanie kilku domów.

- Mówiło się o „Sedinum”, że książka idealnie nadaje się na opowieść filmową. Z „Latarni umarłych” też można nakręcić film?
- Spotkałem się w Starej Rzeźni z Andrzejem Faderem, reżyserem filmu „Wielka ucieczka na Północ”, który przeczytał „Sedinum” i stwierdził, że świetnie nadaje się na scenariusz, bo opisuję dużo miejsc akcji. Tak jest też w drugiej książce.

- Pan jakie książki czyta? Historyczne, kryminały...
- Kryminałów nigdy nie lubiłem. Nuda. Najczęściej jest jakiś komisarz, zbrodnia i jakiś model rozwiązywania zagadki. Dużą umiejętnością jest, by tak napisać kryminał, żeby tę konwencję zburzyć. Bardzo mi kiedyś odpowiadały książki Joanny Chmielewskiej. Pasują mi kryminały, w których zwykli ludzie, a nie policjanci, są wplątani w jakieś kłopoty i muszą się z nich wyplątać.

- A historyczne?
- Za historycznymi książkami, gdzie akcja dzieje się w przeszłości, też specjalnie nie przepadam.

- Dlaczego? Nie wierzy Pan autorowi, że opisał w nich prawdziwe tło historyczne?
- Nie o to chodzi. Nie odpowiada mi ten kostium.

- A modne teraz książki fantasy?
- Nie przemawiają do mojej wyobraźni. Co prawda przeczytałem prawie wszystkie autorstwa Terry'ego Pratchetta, gdzie opowiada kompletnie absurdalną historię fantasy. Ale też śmieszną. U Pratchetta bardziej podoba mi się jego umiejętność posługiwania się piórem niż to o czym pisze. Nie czytałem też „Wiedźmina”, choć jest naszym bohaterem narodowym. To nie jest mój świat.

- To co Pan czyta?
- Lubię książki ze złamaną konwencją. Pasują mi powieści przygodowo-awanturnicze, których w tej chwili jest mało. To się chyba wiąże ze zjawiskiem, że kiedyś świat był większy, tajemniczy, niezgłębiony. Teraz na drugi koniec świata można pojechać niemal w każdej chwili. Może dlatego modne stały się książki o wampirach, o jakimś kompletnie wymyślonym świecie.

- Ale świat w „Latarni Umarłych” jest prawdziwy.
- Rzeczywiście. W „Sedinum” bohaterem drugoplanowym był Szczecin, a w „Latarni umarłych” jest kolejny wielki nieobecny - Bałtyk. Jest tu wiele legend bałtyckich, marynistycznych, opowieści o piratach i skarbach. Bałtyk jest wielkim bogactwem, które kompletnie zostało zdewastowane. Polacy jadą nad wybrzeże z parawanami i nadmuchiwanym rekinem i na tym kończy się ich spotkanie z morzem.

- Dlaczego zupełnie nie interesujemy się swoją historią?
- To skomplikowane. Polacy, w większości, przez lata byli „szurani” po świecie. Nie ma takich miejsc, w których grupa ludzi mieszka od dawien dawna. Mnie zawsze fascynowało to, że na Pomorzu stare rodziny Borcków czy Flemingów mieszkały od średniowiecza. A tu, w Zachodniopomorskiem jest pełno ludzi, którzy przyjechali z Wilna, ze Lwowa. Dopiero teraz powstaje tożsamość z miejscem, gdy dorasta pierwsze pokolenie, które się tu urodziło. Jesteśmy pokoleniem, które na nowo na tych ziemiach buduje swoją historię. Przed nami byli Gryfici, Szwedzi, Francuzi, później Niemcy. Teraz przyszli Polacy i zarzucili swoje kotwice.

- Ciąży nam niemiecka przeszłość?
- Nie rozumiem niechęci do niemieckiej historii. Choćby ta konsternacja jaka wybuchła wokół renowacji Wałów Chrobrego, kiedy odkryto tam napis Hakenterrasse. Chciano go szybko ukryć, bo po co mówić o niemieckiej przeszłości? Autorem tarasów był Wilhelm Meyer-Schwartau, który stworzył je przed rozkwitem nazizmu. Rozumiem, że zaraz po wojnie zwalano w Szczecinie pomniki niemieckich cesarzy, że teraz niektórzy mają niechęć do pomników sowieckich. Gdyby jednak to ciągnąć dalej, to przecież żaden pomnik nie ma racji bytu, bo każdy z nich odnosi się do historii. Teraz nikt nie ma pretensji do pomników Napoleona, a on nie był nigdy naszym przyjacielem.

- Polscy czytelnicy nie zarzucają Panu sięgania do niemieckiej przeszłości?
- Na spotkaniach autorskich raczej nie. Nie przysyłają mi też w tej sprawie żadnych informacji. W ogóle spotkania z czytelnikami są raczej przyjemnym przeżyciem.

- Dlaczego?
- Przeważnie na takie spotkania przychodzą ludzie serdeczni i bardzo sympatyczni. Wcześniej, jako architekt, miałem spotkania na budowach. Przychodziło 20 inspektorów nadzoru, którzy, miałem wrażenie, chcieli mi dokopać. A spotkania z czytelnikami są miłym zaskoczeniem.

- O co pytają?
- Zależy gdzie. W Szczecinie i okolicach zadawali bardzo szczegółowe pytania. W głębi kraju były bardziej ogólne. Na przykład o związki Szczecina z nazistami, czy o masonów.

- Masoni nadal działają na naszą wyobraźnię?
- Naturalnie. W dalszym ciągu książki o nich świetnie się sprzedają. Poza tym uważam, że Szczecin swej karty historii związanej z masonami w ogóle nie wykorzystuje. A to było przecież fantastyczne. Przecież takie wielkie miasta, jak Boston czy Washington chwaliły się tymi związkami i wciąż chwalą. Przypomnę tylko, że gdy na rynku pojawiła się książka „Kod Leonarda da Vinci” to pół globu siedziało w internecie i szukało związków z miejscami akcji. Chciało je poznać.

- W nowej książce też znajdą się takie ciekawe historie, nieznane i nieodkryte wcześniej?
- Darłowianie doskonale znają swoje miasto. Wiedzą kim był Eryk I, ale mam nadzieję, że „Latarnia umarłych” reszcie Polski uzmysłowi pewne legendy i fakty historyczne. Choćby tę, że zamek darłowski jest protoplastą zamku w Danii, w którym Szekspir umieścił akcję swojej najgłośniejszej tragedii - „Hamleta”. Bo to właśnie Eryk Pomorski wybudował w Helsingor zamek dokładnie na wzór tego w Darłowie.

- Czytelnicy nie darowaliby mi, gdybym nie zadała pytania - kiedy trzecia książka i o czym będzie?
- Właśnie zbieram materiały. Już mam pomysł, który przyszedł mi do głowy po „czarnych protestach” kobiet w Polsce. To było dość mocne wydarzenie.

- I co? zamierza Pan napisać teraz książkę bez sięgania do historii?
- Nie. Będzie to historia o Pomorzu, które ma niechlubne karty dotyczące czarownic. Sydonia jest najbardziej znaną naszą czarownicą, ale chciałbym przybliżyć dramaty związane z czarami, jakie rozegrały się na Pomorzu. I ciekawostki. Choćby tę, która mówi o tajemniczej księdze czarów przechowywanej w kościele w Wolinie.

- Bohaterowie będą ci sami?
- Raczej tak. Jednak wprowadzę nowych, by wzbogacili przygody.

Zobacz także: Tajemnice Szczecina. Wywiad z Leszkiem Hermanem. Arlena Sokalska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto