Dodaj zdjęcie profilowe

avatarOliwia

Szczecin

Media a historia - o dwóch przestrzeniach naszego poznania

2007-09-10 18:50:57

Czy można mówić o szczególnym rodzaju relacji pomiędzy mediami a historią? Rozmowa z Marcinem Wilkowskim, współpracownikiem Fundacji Ośrodka KARTA w Warszawie przy portalu edukacyjnym "Uczyć się z historii" oraz inicjatorem projektu "Historia i Media". Jesteś szefem portalu historiaimedia.org - czy historia i media wchodzą ze sobą obecnie w jakiś szczególny rodzaj relacji?

Myślę, że te dwie przestrzenie nieustannie się przeplatają. Jeśli rozumieć media nieco szerzej niż telewizja czy internet, jako coś w rodzaju materialnego przekaźnika pewnego komunikatu, to o tej relacji można już chyba mówić opisując kontakt miedzy źródłem historycznym a osobą, która je czyta i analizuje. Więc to połączenie istniałoby gdzieś w najprostszej zasadzie nauki historycznej. Ale my na naszej stronie chcemy się koncentrować przede wszystkim na tym, jak współcześnie wygląda gra miedzy przeszłością a jej obrazem, generowanym i transmitowanym przez masowe media. Tuż obok są też tematy takie jak związek miedzy nauką historyczną a technologią - i to na poziomie historii kwantytatywnej, metod badawczych, aż po projekty, które technologie (choćby multimedia i interaktywność) wykorzystują do obrazowania przeszłości i nadawania jej kształtów i kolorów. No i oczywiście nowe formy edukacji historycznej, kwestie pamięci społecznej, świadomości historycznej. Jest o czym pisać, dostępna jest masa materiałów, ale w redakcji jest tylko kilka osób, wiec to powoli małymi etapami się rozwija. Wszystkim osobom zaangażowanym w ten projekt trzeba też serdecznie za to podziękować.

Odnosząc się do kwestii relacji miedzy historią a mediami, trzeba powiedzieć o wpływie mediów na świadomość historyczną. To są pytania, na ile ludzie poznają przeszłość dzięki szkole i książkom, a na ile przez filmy i telewizję. Marek Kucia w książce "Auschwitz jako fakt społeczny" bada, skąd społeczeństwo czerpie wiadomości na temat obozu. Na pytanie, skąd dowiedziała się Pani/Pan o istnieniu obozu, 75 proc. badanych wskazało szkołę, 45 proc. rodzinę - ale już 41 proc. filmy dokumentalne i 31 proc. - telewizję. Literatura ma w tym badaniu 27 proc. (badani mogli wybrać więcej niż jedno źródło). To są ogólnopolskie badania ze stycznia 2000 roku i dotyczą bardzo podstawowego faktu z historii polski i historii powszechnej - jeśli już w stylu Giertycha musimy to rozdzielać.


Czy w świecie milionów przekazów, subiektywizmu nauczycieli i ich słabszego przygotowania merytorycznego oraz opowieści tak wielu świadków jak nigdy wcześniej, możemy nadal mówić o historii, czy też tworzy się jakaś nowa nauka, mikrohistoria oddzielonych od siebie wydarzeń, postaci?

Co do słabszego przygotowania merytorycznego nauczycieli chyba bym się nie zgodził, może lepiej mówić o pewnym niedostosowaniu. To są te sytuacje, w których na przykład nauczyciel na lekcji robi wykład o działaniach militarnych II wojny światowej, a w jednej z ławek siedzi znudzony tym wykładem chłopak z grupy rekonstrukcji historycznej, kompletnie zanurzony w ten temat także - a może głównie - poza szkołą. Nauczyciel może mu opowiadać o Stalingradzie albo wojnie obronnej 1939 roku, ale on i tak to wszystko wie, wie nawet jakie opony się stosowało w samochodach pancernych - i jest w stanie w każdej chwili taki szczegół z rękawa wyciągnąć. Wystarczy spojrzeć na fora o II wojnie światowej, tam jest pełno takich osób.

Ja nie wiem, czy oni się nudzą w szkołach na historii, ale jeśli można mówić o jakimś kryzysie, o jakiejś niebezpiecznej sytuacji, to może ona wynikać z tego, ze nagle profesjonalista, nauczyciel historyk po studiach zderza się z wiedzą kogoś, kto teoretycznie powinien być profanem. I w tym zderzeniu przegrywa, bo nie zna albo nie stosuje metod, które tę niezwykłą, oddolną wiedzę, wyciągniętą z internetu, książek, spotkań i dyskusji, mogą włączyć do działań na lekcji. Z drugiej strony są jednak przecież w tej klasie ludzie, którzy mają kłopoty z czytaniem ze zrozumieniem, a II wojnę kojarzą z "Czterech pancernych". I tu jest problem, jak taką nierówną grupę angażować w myślenie o przeszłości

Jeśli chodzi o nadmiar przekazów i ten sygnalizowany przez Ciebie "kryzys" historii ogólnej, powszechnej, to wydaje mi się, że przeszłość to jest akurat tak ogromny zasób treści, że skorzystają z niego i ci, którzy chcą opisywać jakieś globalne procesy historyczne, i ci, których bardziej interesuje historia jakiejś konkretnej dziewczyny z Powstania Warszawskiego, której śmierć z punktu widzenia tej wysokiej i ogólnej historii nie jest w ogóle dostrzegana. I dopiero z bliższej perspektywy można próbować ją poznać i zrozumieć.


Dlaczego Powstanie Warszawskie "zrobiło karierę" w mediach, a inne wydarzenia z naszej historii nowożytnej nie?

Wydaje mi się, ze to jest wynik tego kilkudziesięcioletniego komunistycznego zakłamania, kiedy albo o powstaniu nie wolno było mówić, albo mówiono kłamliwie. Teraz przynajmniej jest to temat gorący i ludzie o tym rozmawiają, wiec pamięć nie umiera i żyje, jest cały czas kształtowana. Odpowiedz na Twoje pytanie wymaga chyba dosyć konkretnych ocen, których wolałbym jednak uniknąć - bo to nie jest takie do końca jednoznaczne. Na pewno jest w tym całym świętowaniu jakiś element polityczny, marketingowy nawet, zakłamany - tak jak w przypadku żałoby po papieżu, o której pisał Czerski.

Ale z drugiej strony to silne i potrzebne upamiętnienie wydarzenia, które wpłynęło na całą powojenną polską historię i doświadczenia ludzi w wielu rodzinach. Trudno oczekiwać, żeby podczas uroczystości składania wieńców prezydent krok po kroku analizował, czy decyzja o powstaniu była słuszna czy nie, trudno oczekiwać, żeby nagle wszyscy Polacy zaczęli się tym interesować. Tam obecni są ludzie, którym należy się przede wszystkim szacunek i podziękowanie, a nie analiza i krytyka.

Istnieje potrzeba upamiętnienia i oddania szacunku tym ludziom, którzy mieli odwagę albo i nie mieli, ale zostali wepchnięci w te wydarzenia i jakoś się w nich odnaleźli. Na analizy historyczne i krytykę jest czas po uroczystościach. Na pogrzebie tez nie mówi się źle o zmarłym przecież.

To jest bardzo silny temat i wiele się o tym pisało na blogach 1 sierpnia, było wiele uwag co do tego, że media tę rzeczywistość tak bezkrytycznie prezentują i robi się jakaś dziwna moda na powstanie, w której każdy, kto nie jest do końca przekonany o słuszności tego kroku, uznawany jest za odszczepieńca. Patologicznie ta sytuacja mogłaby wyglądać tak, ze oto kibice Legii stają się strażnikami pamięci o powstaniu i atakują każdego, kto ma na ten temat inne zdanie. Czerski pisał o takim "masowym obowiązku" żałoby w "Ojciec odchodzi". Ciekawe, czy można by było przenieść ten schemat na upamiętnianie 1 sierpnia. W tej sytuacji media grają olbrzymią rolę, wchodzi reklama, marketing.

Pojawiają się też jakieś koszulki, gadżety. Mnie się ta moda trochę podoba, ale tu muszą zostać podjęte w dyskusji jakieś kategorie odpowiedniości, umiaru. Żeby z Powstania Warszawskiego nie zrobiono łatwego filmu sensacyjnego z dobrym zakończeniem - bo zakochani się w końcu odnajdują, a nawet jeśli giną, to miłość i tak trwa wiecznie, a Polska jest wolna. Jak patrzę na groby powstańców, jakoś tej miłości nie widzę, widzę że mieli po 20 lat i ze teraz ich nie ma, zostały jakieś resztki człowieka, kości, pył. I bez względu na to, czy to była odważna śmierć czy nie, czy powstanie miało sens czy nie. I to powinna być jakaś pierwsza perspektywa, potem dopiero koszulki, koncerty i komiksy. Można pójść na te groby i pomyśleć, ze oni walczyli o Polskę, a potem przypomnieć sobie, że posłowie wolnej niepodległej Polski wyciągają ręce w geście pozdrowienia hitlerowskiego. W tym jest jakaś złośliwość historii i brak zrozumienia.

Libera zrobił obóz koncentracyjny z klocków Lego, żeby pokazać, jak można Holocaust wykorzystywać i trywializować, fabularyzować, estetyzować, dostosowywać do własnej współczesnej wrażliwości, przeinaczać. Może powoli budujemy sobie takie powstanie z klocków Lego. Ale jeśli tak już musi być....

Media zapewne grają jakąś rolę także w rozstrzyganiu sporów historycznych miedzy państwami?

Media - a chyba szczególnie masowa telewizja - działają na ogromnym poziomie ogólności. Historia tam obecna jest często w formie czegoś w rodzaju teledysku - kilkadziesiąt sekund, kilka minut narracji połączonej z migawkami ze starych kronik albo krótka wypowiedź eksperta. Jak pokazał przykład afery z dziadkiem Donalda Tuska, taka forma mówienia o historii ma bardzo silny wpływ na masowego odbiorcę. I wydaje mi się, że w międzynarodowych sporach historycznych dyskusja prowadzona jest często właśnie na takim ogólnym poziomie, często utrwalającym mity i stereotypy. Liczy się kilka sugestywnych obrazów i jakieś hasła, reszta znajduje się poza uwagą widzów. Ale na to raczej nie ma rady, nikt nie będzie cytował historycznych prac naukowych w wieczornych wiadomościach. Liczą się emocje i sensacja.

Spór o radziecki pomnik w Estonii to właśnie taki przykład ogólnego, niemerytorycznego sporu opartego wyłącznie o emocje.

Jesteś obecny w internecie, jakie widzisz zmiany w sposobie narracji, sposobie przedstawienia historii już za swojego życia?

Na pewno internet sprzyja odkrywaniu historii lokalnej, rodzinnej, tej ukrytej przed wielkimi podręcznikowymi analizami. Ale nie sadze, żeby te zmiany w podejściu do historii internet inspirował - to dosyć młode medium, a przecież np. badanie mikrohistorii ma przecież już kilkudziesięcioletnia tradycje. Emmanuel Le Roy Ladurie wydal swoja książkę o heretykach z Montaillou już w 1975 roku. Mówienie o źródłach zmiany tej narracji to jest kwestia wielkiego wykładu, a jak sądzę nie ma na to tu miejsca i ja też niespecjalnie czuję się ekspertem.

Sam internet może wzmacniać te tendencje o tyle, ze daje dostęp do zasobów historycznych i umożliwia łatwiejszą komunikację i współpracę - a także finalne opublikowanie wyników swojej pracy historycznej. W serwisie Uczyć się z historii prowadzonym przez Fundacje Ośrodka KARTA jest wiele dobrych przykładów projektów historycznych realizowanych przez uczniów z gimnazjum czy liceum, którzy internet wykorzystują jako integralny element swojej pracy. Na przykład w Radomiu uczniowie VI LO im. Jana Kochanowskiego upamiętniali historię żydowskiego gimnazjum, mieszczącego się przed wojna nieopodal ich szkoły. Specjalnie zbudowaną stroną internetową wykorzystali nie tylko do publikacji rezultatów swoich badań, ale także kontaktowania się z osobami, które mogłyby pomóc w zdobyciu informacji o nieopracowanych jeszcze biografiach żydowskich uczniów.

To jest wspaniale, że pojawia się tyle inicjatyw podejmujących wątki historii lokalnej, historii rodzinnej czy przeszłości grup mniej obecnych w tradycyjnej historiografii czy w podręcznikach - to są tematy także oglądane pod względem kulturowym, seksualnym, obyczajowym itp. Tak jak prosty przykład z Wikipedii - lista piosenek o wojnie atomowej, czy realizowane w internecie projekty spod szyldu queer. Chodzi tu głównie o promocję wiedzy, źródeł, ale tez budowanie świadomości i aktywności, że jeśli chcę, mogę zacząć pisać historię własnej rodziny i robić wywiady ze starymi mieszkańcami mojej miejscowości, żeby zobaczyć, jak konkretnie tutaj wyglądały realia II wojny.

To zjawisko jest również ważne ze względów edukacyjnych. Zbigniew Osiński opublikował jakiś czas temu artykuł o wykorzystaniu serwisów z kręgu Web 2.0 - jakkolwiek by ten termin tłumaczyć - w edukacji historycznej. Pokazuje w nim miedzy innymi, że współczesna szkoła nie może już tradycyjnie wklepywać uczniom do głów wiedzy o przeszłości, ale raczej nakłaniać ich do samodzielnego budowania obrazu historii - przy wsparciu nauczyciela i wykorzystaniu narzędzi, jakie daje internet.

Z drugiej strony internet przez swój charakter jest idealnym miejscem dla rozwijania wszelkich negatywnych marginesów myślenia o historii - teorii spiskowych czy choćby działań rewizjonistów holocaustu. Pokazała to niedawna sprawa propagandowych filmów nazistowskich na YouTube. I tutaj dochodzimy do kwestii podstawowej chyba - czyli konieczności krytycznego podejścia do mediów. A polska szkoła - o czym zresztą rozmawialiśmy niedawno w Gdańsku na warsztatach o nowej kulturze - tego krytycyzmu nie uczy.

Jakie współczesne projekty badawcze są dla Ciebie szczególnie fascynujące?

Myślę, że warto zwrócić uwagę na projekt ?Pamiętanie Peerelu?, realizowany przez Ankę Grupińską w ramach działań Ośrodka KARTA. To jest próba zbudowania obrazu PRLu ? bardziej złożonego i bardziej wielowątkowego niż obraz, jaki serwują komedie Barei, które dla wielu młodych osób są chyba jedynym źródłem opisu tamtej rzeczywistości. Czyli to takie działanie przeciwko estetyzacji PRLu, sprowadzeniu go wyłącznie do humorystycznych i absurdalnych scenek.

Podobają mi się też projekty organizowane przez British Library, takie jak ?One day in history?. To nowy kierunek w ?tworzeniu historii? ? kolektywne zbieranie świadectw dotyczących rzeczywistości, które mają stanowić pewną wartość historyczną za kilkadziesiąt, kilkaset lat.

Warto też poznawać te wszystkie historyczne inicjatywy edukacyjne, które wyłamują się mocno z oficjalnego schematu budowanego przez oficjalną politykę historyczną. Baza serwisu "Uczyć się z historii" zawiera już ponad pięćdziesiąt przykładów projektów edukacyjnych, w których uczniowie nie tylko poznają historię, ale też jej doświadczają. To dobry dowód na to, że polska szkoła nie musi kojarzyć się wyłącznie z nudnymi wykładami i podręcznikami pełnymi przede wszystkim politycznych analiz przeszłości.

**
Marcin Wilkowski jest także autorem Wiadomości24.pl



Jesteś na profilu Oliwia - stronie mieszkańca miasta Szczecin. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj