Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mieliśmy żelazne nerwy

rduchowski
rduchowski
Po wojnie Odra przypominała pobojowisko. Od Szczecina po Świnoujście na rzece i w kanałach portowych zalegały wraki. Ich usuwaniem zajęła się specjalna ekipa. Nurkiem był w niej Stanisław Sala z Pogodna.

Szczególnie ostro pamięta obrazy z transportowca „Andros”. Jedna z bomb urwała mu dziób. Na pokładzie znajdowały się ewakuowane niemieckie rodziny...

– Nurkowie musieli mieć żelazne nerwy - mówi. - Ekipy napotykały rozdęte trupy, które poruszane prądem wody przemieszczały się w ładowniach z miejsca na miejsce. Już po wydobyciu, zwłoki pasażerów w 30 trumnach przetransportowano do tego samego nabrzeża, z którego rozpoczynali ostatni dla nich rejs.

Prace przy wydobyciu zniszczonych kadłubów rozpoczęły się w 1947 roku. Powołano specjalną komisję wrakową, której przewodniczył kpt. Tadeusz Wysocki. Na liście wraków było tak dużo jednostek, że w przedsiębiorstwie Gdynia-Ameryka Linie Żeglugowe po wołano oddział ratownictwa morskiego, w skład którego wszedł statek „Smok”.

- Przykładowo na lata 1947 – 1949 przewidywano wydobycie 65 jednostek – wspomina pan Stanisław. – Huty potrzebowały złomu, który najpierw trafiał do przedsiębiorstwa złomowania, które mieściło się na Parnicy.

Pierwsza wydobytą jednostką na Odrze była barka, która po remoncie i przebudowie zaczęła pełnić rolę bazy nurkowej. Pracę na niej rozpoczęli nurkowie, którzy przeszli specjalistyczne kursy w marynarce wojennej. Był wśród nich Stanisław Sala.

– Nurkowanie wyglądało inaczej niż dziś – wyjaśnia. – Ubierało się ciężki skafander z ołowianymi ciężarkami, a na głowę zakładało się hełm. Powietrze do pracującego pod wodą dostarczała ręczna pompa. Tak więc wiele zależało od zgrania zespołu.

Małe jednostki nie przekraczające tonażu 100 ton wydobywano dźwigami pływającymi. Jeżeli wraki w kadłubie nie posiadały znacznych uszkodzeń, a pokład znajdował się na małej głębokości, wówczas budowano tzw. kopersy, czyli luki ładowni obudowywano pionowymi ściankami (powstawały skrzynie bez pokrywy i dna), które sięgały powyżej lustra wody. Nieszczelności likwidowano „plastrami”, czyli tarcicą, a oprócz tego płótnem żaglowym, linami, wełną i targanem (nasmołowane pakuły).

Po zlikwidowaniu nieszczelności wypompowywano wodę z wnętrza wraku. Potem jednostka była odholowywana. Inaczej postępowano w przypadku dużych wraków. Najpierw wokół kadłuba zakładano stropy, które później zamocowywano do pontonów. Po wypompowaniu wody z pontonów wrak unosił się.

Według spisu sporządzonego przez pana Stanisława od Zatoki Pomorskiej aż po port w Szczecinie, zalegało blisko sto wraków. Wśród wymienionych jednostek nie brakuje niewielkich barek, ale uwagę zwracają również większe statki. W spisie znalazł się na przykład transportowiec „Usambara”, jednostka o tonażu 8690 ton, zwodowana w 1922 roku. W 1940 roku zarekwirowany przez marynarkę jako transportowiec. Statek w 1945 zatopiono przy jednym z nabrzeży szczecińskiego portu.

od 7 lat
Wideo

Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto