7 grudnia 1967 roku o godz. 6.35 na ulicy Wyszaka wykoleił się tramwaj linii numer 6. Trzy wagony były obwieszone „winogronami” (pasażerowie jechali również na zewnątrz, stojąc na stopniach). Gdy tramwaj pędził w dół, konduktorzy w wagonach rozpaczliwie próbowali użyć hamulców ręcznych. Bez efektu.
Tramwaj wyskoczył z szyn na pierwszym zakręcie w lewo. Podczas akcji ratowniczej doszło do kolejnego nieszczęścia. W czasie podnoszenia jednego z wraków przez dźwig, zerwały się liny. Efekt był straszliwy. Tramwaj spadł na rannych, a liczba ofiar wzrosła.
Na miejscu zginęło 7 pasażerów. Drugie tyle – po przewiezieniu do szpitali. Kilka dni później zmarła piętnasta i ostatnia ofiara, przewieziona w stanie ciężkim do kliniki w Poznaniu.
Pechowy skład składał się z wagonu typu „N” z 1954 r. i dwóch poniemieckich wozów doczepnych z 1930 roku. Motorniczą była Krystyna Pressejsen, mająca zaledwie rok stażu. W noc przed tragedią przeżyła proroczy sen. Śniło się jej, że wagony tramwajowe się poprzewracały. Złe przeczucie spowodowało, że zaczęła się wahać.
Jeszcze w rozmowie z dyspozytorem próbowała wytłumaczyć, że skład jest przeciążony i ze względów bezpieczeństwa nie może jechać. Jednak bez rezultatu. Przed odjazdem z placu Żołnierza sprawdziła jeszcze sprawność mechanizmów. Działały bez zarzutu.
Na stromej trasie tramwajowej wiodącej w kierunku Odry były trzy zakręty. Nagle wysiadły hamulce. Tramwaj nabierał prędkości. Konduktorki w wagonach próbowały jeszcze zakręcić hamulce ręczne – bez rezultatu. Pierwszy i drugi wagon wyleciały z szyn i przewróciły się na bok, ale jeszcze sunęły w dół. Trzeci też po chwili wypadł z szyn.
Motorniczej nic się nie stało
– Ocknęłam się – wspomina po latach. – Zobaczyłam koło siebie kobietę z przeciętymi nogami. Ja wisiałam na nastawnicy. Zdjęli mnie z niej ludzie. Gdyby tramwaj się nie przewrócił, zmiótłby stację benzynową i wleciał do Odry.
Okoliczności katastrofy badała milicja i służba bezpieczeństwa. Badania przeprowadziła komisja z ministerstwa gospodarki. Podejrzewano nawet sabotaż. Jednak przyczyna tragedii była prozaiczna: „awaria elektromagnetycznego układu hamulcowego, uruchamianego za pomocą silników" – jak głosił oficjalny komunikat.
Prace komisji zaowocowały decyzjami. Ministerstwo zobowiązało przewoźnika do przeglądu układów hamulcowych. Zakazano doczepiania trzeciego wozu. Wprowadzono napędy elektryczne do zamykania i otwierania drzwi (w tramwaju, który uległ katastrofie ludzie wisieli w otwartych drzwiach jak winogrona).
W Szczecinie pojawiły się przegubowe jelcze, które miały odciążyć linie tramwajowe. Zlikwidowane zostały tory tramwajowe na ówczesnej ulicy Wyszaka. Linię numer „6” skierowano przez ulice Matejki i Parkową.
Krystyna Pressejsen nigdy nie wróciła do zawodu motorniczego tramwaju. Pracowała jako konduktorka, a później jako magazynierka.
Przy pisaniu artykułu oparłem się na opracowaniu Jarosława Reszki, „Cześć, giniemy!”. Największe katastrofy wpowojennej Polsce”.
Marek Jaszczyński
Jak jeździła "szóstka"? W latach sześćdziesiątych linię tramwajową nr 6 skierowano przez plac Żołnierza Polskiego i ulicę Wyszaka do Jana z Kolna. Na początku 1966 roku wycofano ruch tramwajowy z rejonu stoczni, kierując objazdem przez ulice Stalmacha i Lubeckiego, którędy tramwaje kursują do dziś. |
Zobacz też:
Chmielewskiego: Spalił się tramwaj. Zobacz zdjęcia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?