Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kolbowicz: Lubimy wygrywać – tacy jesteśmy

Robert Duchowski
Robert Duchowski
Rozmowa z Markiem Kolbowiczem, czterokrotnym mistrzem świata w wioślarstwie i złotym medalistą igrzysk olimpijskich.

- Nawiązując do naszej rozmowy przeprowadzonej tuż przed finałem, zdobyliście mistrzostwo świata, czyli na pewno udało się skończyć czytać książkę.

- Tak, udało się. Czytałem „Władcę Barcelony”, świetna książka, chociaż pierwsze pięć stron niesamowicie mnie zniechęciło. Akcja toczy się w Hiszpanii w okolicach Barcelony miejscowości, w której w zeszłym roku byliśmy na pierwszych regatach.To był spory zbieg okoliczności.

- A wracając do mistrzostw, osiągnęliście kolejny sukces, było ciężko?

- Bieg finałowy był niesamowicie szybki, przeszkadzała nam fala. Najgorsze było to, że im bliżej mety, to była większa. Nie dość, że po takim dystansie człowiek zawsze jest zmęczony, to dodatkowo na koniec musieliśmy jeszcze mocniej i uważniej wiosłować, żeby utrzymać prowadzenie. Poza tym przeciwnicy znów byli bardzo mocni.

- To już czwarty tytuł z rzędu. Cały czas cieszycie się z nich tak samo, czy przywykliście już do wygrywania?

- Cały czas jesteśmy tak samo szczęśliwi. Każdy tytuł jest dla nas wyjątkowy. Jeżeli chodzi o mnie, to coraz ciężej jest mi przygotować się do startów. Nie mówię tu o przygotowaniu fizycznym, ale psychicznym. Cały czas musimy eliminować błędy. Zdarzają się chwile słabości, kiedy nie do końca możemy powiedzieć, co robimy nie tak i wtedy jestem zdruzgotany. Tak było na tych mistrzostwach, ale na szczęście w półfinale popłynęliśmy prawie idealnie, a w finale było już bezbłędnie.

- Baliście się, że ktoś może was zdetronizować w Poznaniu?

- Oczywiście, że tak! Konkurencja jest coraz silniejsza. Poza tym to były wyjątkowe zawody, pierwsze regaty tej rangi w naszym kraju. Wiedzieliśmy, kto będzie siedział na trybunach. Były tam nasze rodziny, przyjaciele, znajomi. Atmosfera była naprawdę gorąca. Znajomi opowiadali nam później, że im bliżej było naszego startu, tym więcej ludzi było na torze. 

- Za mistrzostwo świata lekkoatleci otrzymują 60 tys. dolarów, czy w waszym przypadku jest podobnie?

- W naszej dyscyplinie wygląda to nieco inaczej. Za zdobycie mistrzostwa, czy wygranie całej edycji pucharu świata, nie dostaje się złamanego franka, czy euro. Dlatego jestem bardzo wdzięczny miastu, że ufundowało nam stypendia, a także bardzo się cieszę z tego, że lokalne firmy i PGNiG nas wspierają.

- Jakie macie plany na kolejne lata?

- Chcemy pojechać do Londynu i zdobyć tam kolejny medal olimpijski. Mówi się, że jak masz tyle tytułów mistrzowskich i złoto z igrzysk, to czego ci jeszcze więcej potrzeba? Odpowiedź jest bardzo prosta, kolejnego medalu! Taką mamy mentalność, lubimy wygrywać i chcemy osiągać kolejne sukcesy. Szczerze mówiąc nie wiem, co miałbym teraz robić gdybym miał kończyć z wioślarstwem. Jesteśmy na topie i chcemy korzystać z tego jak najdłużej.

- Medale mieszczą się jeszcze w domu?

- Bez problemu, medale zawsze wyglądają tak samo. Biało-niebieska tasiemka. Medal z nazwą imprezy, rokiem i miejscem. Gdybyśmy teraz spojrzeli na krążki sprzed 30 lat, niczym by się nie różniły. Tych medali mam już w sumie siedem, w magazynie Word Rowing napisali ostatnio o nas, że jesteśmy najlepszą osadą w historii polskich wioseł. To bardzo miłe.

- Przed igrzyskami czuliście taką popularność, jak teraz?

- Nie, było wręcz odwrotnie. Niewielu ludzi o nas wiedziało. W jednej z gazet pojawił się artykuł o kandydatach do medalu w Pekinie i nas tam nie było. To było straszne, bo zdobywaliśmy mistrzostwo świata trzy razy z rzędu, ale nie byliśmy kandydatami do medalu. Jak każdy mamy „parcie na szkło”, ale nasza dyscyplina nie pozwala nam na częste kontakty z mediami. Przed wielkimi zawodami ciężko nas złapać, bo wtedy jesteśmy na zgrupowaniach. Mamy taką dyscyplinę, że ile wytrenujesz taki osiągniesz wynik. To nie jest tak, że pan prezes cię zna i dlatego grasz.

- Dużo czasu spędzacie na zgrupowaniach, wasze rodziny dobrze radzą sobie z rozłąką?

- Nasze rodziny były na to przygotowane. Moja żona wiedziała, jak to będzie wyglądało, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. To nie jest też tak, że nie ma mnie w domu przez 365 dni w roku. Zgrupowania trwają dwa albo trzy tygodnie. Często rodzina przyjeżdża do mnie na zgrupowania. Najbliższe cztery miesiące spędzę w domu, dopiero w styczniu wyjadę na dziesięć dni. Także nie jest tak źle jakby się wydawało.

- Jak oceniasz wioślarstwo w Szczecinie? Czy ta dyscyplina dobrze się rozwija w naszym mieście?

- Mamy bardzo fajną bazę, warunki treningowe mamy najlepsze w Polsce. Nigdzie indziej nie ma takiej wody, a wiem co mówię. Przystań jest świetna, w centrum miasta, naprzeciwko dworca kolejowego. Jest coraz
więcej łodzi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto