Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kapitan wszystkich morskich twardzieli

Redakcja MM
Redakcja MM
Szkoła nauczyła ich odpowiedzialności, umiejętności znalezienia się w każdej sytuacji, wszczepiła odwagę i patriotyzm.

- Czołem uczniowie! - pozdrowił kapitan zebranych. - Czołem panie komendancie! - odkrzyknęli uczniowie. Tak rozpoczęło się jubileuszowe spotkanie kpt.ż.w.
Andrzeja Huzy (ukończył 85 lat) z nauczycielami i dawnymi uczniami Liceum Morskiego.

Dziś to panowie w sile wieku i choć nie wszyscy pracują na morzu, to podkreślają, że ta szkoła ich ukształtowała. Nauczyła odpowiedzialności, umiejętności znalezienia się w każdej sytuacji, wszczepiła odwagę, patriotyzm, pozytywne myślenie i przekonanie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Swojemu nauczycielowi życiowemu autorytetowi wręczyli kwiaty i model żaglowca ze słowami: „Dziękujemy Ci Kapitanie”. Był tort z napisem Liceum Morskie, wiele wzruszeń i wspomnień.

Z tęsknoty za ojcem

Szacowny jubilat, kapitan Andrzej Huza już zawsze będzie się kojarzył z tą szkołą, a także ze Szczecińskim Klubem Kapitanów Żeglugi Wielkiej oraz z pomnikiem „Tym, którzy nie powrócili z morza”. Jest współtwórcą tych inicjatyw.

On sam trafił na morze, jak mówi z sentymentu i tęsknoty za ojcem. Miał studiować w krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej, ale z kolegami wybrał się do Gdyni. Tam dowiedział się, że żaglowiec Dar Pomorza z kandydatami do Państwowej Szkoły Morskiej w  Gdyni ma odbyć rejs do Anglii.

W Anglii był jego ojciec Władysław, przedwojenny oficer Wojska Polskiego. Nie widział go od czasu wybuchu wojny w trzydziestym dziewiątym. Postanowił dostać się do tej szkoły i na żaglowiec.

Zdał egzamin, popłynął w rejs. Był rok1946 i był to pierwszy powojenny rejs Daru Pomorza. Zobaczył się z ojcem. Miał mu się czym pochwalić, w czasie wojny działał w Armii Krajowej, miał pseudonim „Zwiad”.

Niepewny element

Pływanie spodobało mu się, naukę kontynuował w Szczecinie, gdzie przeniesiono Państwową Szkołę Morską. Ukończył ją w1949 r., czekał na zamustrowanie i wtedy dowiedział się, że nigdzie już nie popłynie. Ze względu na akowski życiorys i ojca zagranicą jest elementem niepewnym. W tamtych latach prawa do pływania nie otrzymywała polowa absolwentów szkoły. Niektórzy nawet otrzymywali nakaz opuszczenia Szczecina i trzymania się z dala od Wybrzeża. Huza należał do grupki szczęśliwców, którym pozwolono zostać pilotami portowymi.

– Po krótkim kursie, zimą 1950 roku zacząłem swój pilotaż –wspomina. – Tor wodny Szczecin-Świnoujście był torem przeszkód usłanym wrakami, w dodatku kiepsko oznakowanym. Niektóre, wąskie i niebezpieczne odcinki nazywaliśmy „bramami śmierci”.

Dopiero popaździernikowej odwilży (1956 r.) pozwolono mu wrócić dopływania. W dziesięć lat później zdobył dyplom kapitana żeglugi wielkiej. A pierwszym statkiem, którym dowodził był legendarny parowiec Sołdek. 

– Byłem15. kapitanem tego statku –opowiada. –Pływałem n anim półtora roku, wożąc węgiel ze Szczecina do Kopenhagi. Statek był niewielki, raptem 2500 ton nośności, ale miał aż28 osób załogi. Warunki socjalne były bardzo siermiężne, ale sam statek był bardzo dzielny.

Liceum na Maciejewiczu

Potem były kolejne statki, kolejne rejsy, praca w Państwowej Szkole Morskiej, nadzór nadbudową nowych statków w zagranicznych stoczniach. Na początku lat70. otrzymał propozycję utworzenia w Szczecinie morskiego liceum. Rozrastała się flota PŻM, do eksploatacji wchodziły nowoczesne statki, ale brakowało nowocześnie wyszkolonych marynarzy. I tak powstało Liceum Morskie, którego siedzibą był statek Kapitan K. Maciejewicz cumujący u podnóża Wałów Chrobrego.

Bardzo szybko nazwano go szkołą dla twardzieli. Słynął z surowej, niemalże wojskowej dyscypliny. Szkoła była skoszarowana. Na statku mieszkali nawet ci, którzy mieli do- my w Szczecinie. Andrzej Huza był pierwszym dyrektorem szkoły i komendantem statku. 

–Wyrzuciłem połowę pierwszego rocznika za alkohol, bójki, kradzieże izłe stopnie – przyznaje. – W szkole nie było powtarzania klas, kto nie zdał musiał odejść. W kolejnych latach odsiew był mniejszy, bo uczniowie znali już zasady. Wiedzieli, że to nie przedszkole a szkoła, która ma ich przygotować do trudnego zawodu marynarza.

W moim niedawnym rejsie na masowcu Delia, wśród członków załogi było trzech absolwentów Liceum Morskiego: kpt. Andrzej Ziarkowski, chief Dariusz Tymejczyk i bosman Mariusz Białek. Wszyscy trzej zgodnie twierdzą, że była to nie tylko nauka zawodu, ale i prawdziwa szkoła życia.

– Biały statek z zewnątrz prezentował się okazale, ale warunki na nim były spartańskie – mówi starszy oficer Dariusz Tymejczyk. – Zmorą były ciasne pomieszczenia i karaluchy, ale to też nas hartowało. W szkole nauczono nas dyscypliny, odpowiedzialności. Dostaliśmy w kość, ale nie żałuję ani jednego dnia.

Pieniądze napływały z całej Polski

Wielu absolwentów Liceum Morskiego ukończyło potem Wyższą Szkołę Morską. Na początku lat 80. Andrzej Huza przeszedł na emeryturę, ale cały czas był blisko morskich spraw. Współtworzył Szczeciński Klub Kapitanów Żeglugi Wielkiej i przez 16 lat nim kierował. To w tym klubie narodziła się idea budowy pomnika – symbolu pamięci.

– Początkowo myśleliśmy o skromnej tablicy z nazwiskami, ale ostatecznie wybraliśmy pomnik godny tych, którzy nie powrócili – mówi kpt. Huza. – Zawsze ze wzruszeniem wracam pamięcią do czasu budowy. Była to końcówka lat 80., trudnych, siermiężnych, ale hojność i solidarność społeczna, nie tylko ludzi morza była zachwycająca. Pieniądze napływały z całej Polski. A po latach, dzięki temu pomnikowi narodziła się nowa morska tradycja. Tam zaczyna się wiele morskich uroczystości.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto