Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia siedmiu śmierci. Nikomu niepotrzebnych

tkrawczyk
tkrawczyk
Henio Sikuciński miałby dziś pięćdziesiąt lat, Bogusia Florczak pięćdziesiąt dwa, a Rysio Stachura pięćdziesiąt trzy. Nie dożyli. Ich życie zmiażdżyły gąsienice czołgu. Wraz z nimi zginęło jeszcze czworo dzieci. Ponad dwadzieścia odniosło rany, kilkoro zostało kalekami na całe życie.

Defilada wojsk ówczesnego Układu Warszawskiego była zakończeniem manewrów pod kryptonimem „Odra-Nysa”. W pierwszych szeregach dzieci. Pozdrawiały żołnierzy. Nagle w wiwatujący tłum wjechał jeden z polskich czołgów, T-54A. Zapadła cisza. Potem już tylko okrzyki bólu i rozpaczy. Na ulicy leżeli ranni i zabici...

Heniu...

- Straciłam wtedy sześcioletniego Heniusia – mówi Maria Pankowska z domu Sikucińska. – Brata nikt nam nie zwróci, ale jest nadzieja, że pamięć o zabitych dzieciach nie zaginie.

Maria poszła na defiladę z bratem Heniem i nieżyjącą już siostrą Krysią.

- Byłam o rok starsza, a jego bardzo pasjonowało wojsko i koniecznie chciał zobaczyć żołnierzy – opowiada. – Staliśmy na alei Piastów, naprzeciw budynku szkoły podstawowej. Wtedy była to aleja spacerowa. Brat - jakieś dwa rzędy przede mną. Czołgi pędziły. Śmierdziało spalinami. Nagle jeden czołg wjechał w ludzi. Nie zapomnę nigdy tego strasznego krzyku i widoku leżących, pokrwawionych ciał. Wśród nich był mój Heniu. Wzięłam go na ręce i pojechaliśmy do szpitala na Pomorzanach. Tam płakałam, błagałam lekarzy by ratowali mojego braciszka. A oni pokręcili głowami i przykryli go białym prześcieradłem. Wiedziałam, że nie żyje. Nie pamiętam jak dotarłam do domu. Mój błękitny płaszczy był całe we krwi. Wcześniej wróciła Krysia i pytała, czy jesteśmy, bo na ulicy widziała bucik Heniusia.

Maria ociera łzy i mówi, że dziś po takich tragediach rodziny są otoczone pomocą psychologów, terapeutów a ona przez długie lata sama musiała się zmagać z tymi przeżyciami.

Bogusia...

Zbigniew Florczak, brat Bogusi miał wówczas siedem lat. Na defiladę wyszedł wcześniej, bo siostra guzdrała się z jedzeniem, a mama bez obiadu nie chciała jej puścić.

- Stałem przy budynku Szkoły Podstawowej nr 8, który przylega do „jedynki” - mówi. – Nie wiedziałem, że po drugiej stronie jezdni stoi moja siostra. Jak każdemu chłopakowi defilada bardzo mi się podobała. Nagle na torowisku zarzuciło jednym z czołgów. Wszyscy strasznie krzyczeli i zaczęli uciekać. Nie mogłem przedrzeć się do domu na ulicy Piłsudskiego. Dotarłem po paru godzinach. Rodzice odetchnęli z ulgą, ale denerwowali się brakiem Bogusi. Zaczęli jej szukać. Znaleźli w szpitalu na Unii Lubelskiej. Nie żyła.

Ranne i martwe dzieci trafiły na samochód. Jechała nim do szpitala Helenka Siarkowska. Miała wówczas 11 lat. Wraz z siedmioletnią siostrą Alą stała w pierwszym rzędzie. Też pamięta szybko jadące czołgi, huk i spaliny, od których kręciło się jej w głowie. Cofnęła się i to uratowało jej życie.

- Pamiętam, że tuż przed wypadkiem na jezdni leżał duży, piękny, kolorowy kwiat i ktoś po niego wybiegł – wspomina Helenka. – Potem nagle zrobiło się ciemno. Kiedy otworzyłam oczy leżałam na ziemi, a głowę miałam między krawężnikiem a gąsienicą czołgu. Gdy się cofnął, zobaczyłam kawałek błękitnego nieba. Z głowy leciała mi krew, rękę miałam rozszarpaną i w ogóle jej nie czułam. Siostra próbowała wstać, ale nie mogła. Miała dziwnie poskręcane nogi, płakała, że nie może się podnieść. Jakiś wojskowy samochód zawiózł nas do szpitala. Jechała też z nami ładna dziewczynka. To była Bogusia, prymuska w szkole. Ktoś z dorosłych powiedział, że ona nie żyje. Mój Boże...

Rysio...

Andrzej Stachura miał osiem lat. Na defiladę poszedł z o rok starszym bratem, Rysiem. Nie pamięta jak doszło do wypadku. Stracił przytomność. Odzyskał ją dopiero w szpitalu. Wie, że znalazł się między gąsienicami czołgu i dlatego przeżył. Rysio - nie.

„Rano pobiegłam do kiosku po gazety” – opowiadała mi przed laty nieżyjąca już matka chłopców. „Myślałam, że będzie jakieś wyjaśnienie, dlaczego doszło do takiego nieszczęścia. Nic nie było. Syna odnalazłam w szpitalu. Był cały podziurawiony obcasami. Stratowali go ludzie, gdy uciekali w panice.”

Jan Trzeciak obecnie dyrektor I LO, w 1962 roku jako licealista oglądał defiladę. Też pamięta, że czołgi jechały bardzo szybko i ktoś wybiegł na jezdnię tuż przed czołgiem. To samo twierdzi Lucjan Dzieciątkowski.

– Stałem 10 metrów od miejsca wypadku. Nagle, tuż przed nadjeżdżającym czołgiem pojawił się mężczyzna, który chciał przebiec na drugą stronę ulicy. Czołg chciał go ominąć, zarzuciłonim i wjechał w ludzi.

Po wypadku młody czołgista wyskoczył z czołgu. Strasznie rozpaczał. Sprawę karną umorzono. Wbrew plotkom czołgista nie popełnił samobójstwa. Po kilku latach zmarł na raka.

Inni...

Natalia Kałuszyner, mama Helenki i Ali była pielęgniarką i przez kilka miesięcy opiekowała się rannymi w wypadku córkami. Opowiada płacząc.

- Ala była bardzo poważnie ranna. Wyciągnięto ją spod czołgu. Przeszła kilka operacji. Miała otwarte złamanie nóg, rozszarpany bok, rozległą martwicę uda i pośladka. Gdy osiągnęła pełnoletność starała się o rentę. Nie dostała, bo napisano jej, że sprawa się przedawniła. Rodzinom wypłacono jednorazowe odszkodowania. Od kilku do kilkunastu tysięcy złotych za ranne dziecko, trzydzieści tysięcy za zabite. Zabraniano mówić o wypadku. Niektórym ci z milicji proponowali przeprowadzki do innych miast.

Krysia Haas w wypadku straciła nogę i rękę. Była najciężej ranna.

- Była bardzo dzielna – wspomina kapitan żeglugi wielkiej Danuta Kobylińska-Walas. - Przeszła wiele operacji, wielokrotnie była w szpitalach, ale dobrze się uczyła. Zdała maturę, dostała się na studia. U władz wojskowych wielokrotnie interweniowałam w jej sprawie. Dostała mieszkanie i telefon. Po latach dowiedziałam się, że Krysia wyszła za mąż za Duńczyka i zamieszkała w Danii. Nie wiem jakie są jej dalsze losy.

Krystyna Zawiślak długo szukała swojego syna Fryderyka.

- Wszyscy mówili o strasznym wypadku i szukaliśmy go we wszystkich szpitalach – opowiada. – Po północy przynieśli do pogotowia opisy zabitych dzieci. Jeden pasował do Fredka. Nie żył. Lekarz powiedział, że nie cierpiał. Miał złamany kręgosłup.

Najpierw miał być jeden wspólny pogrzeb, ale w obawie przed demonstracjami odbyły się indywidualnie. Za wszystkie zapłaciło miasto. Na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie niedaleko siebie spoczywają: Bogusia Florczak, Rysio Krawczyński i Henio Sikuciński.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Policja podsumowała majówkę na polskich drogach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto